Łączna liczba wyświetleń

...

...

piątek, 7 marca 2014

Koszmary przeszłości część II


Ostatnie trzy dni i trzy noce wydają się jakąś dziwną mieszanką stresu, nadmiaru kawy, przemęczenia i minimalnej ilości snu. Coś jak automatyczne wykonywanie czynności bez większego zaangażowania hipokampu, korzystając jedynie z kory czołowej. Już nie odczuwam strachu ani złości. Została tylko bezsilność i to specyficzne przeświadczenie, że to ciągłe piszczenie w uszach kiedyś musi minąć. Kiedyś musi zapaść cisza. Olga ma dziś przyjechać po mnie do pracy, żeby pomóc mi się przygotować, a ja myślami tkwię zawieszona w przeszłości bez możliwości restartu. Próbuje skupić się choć na chwilę przepisując kolejne oświadczenia Kryszkowiaka, jego wskazówki dotyczące strategicznych punktów przy wschodniej granicy, ale nie mogę, nie jestem w stanie. Wiem, że „GÓRA” przesiaduje całymi dniami i nocami próbując przygotować jeszcze lepsze scenariusze zabezpieczeń na wypadek zaognienia sytuacji w Kijowie i na Krymie, ale tak naprawdę nie wiele z tego do mnie dociera. Nie umiem odczuwać strachu przed realnym zagrożeniem wojną, bo mój umysł błądzi we mgle walcząc z urojonymi demonami niemocy i zdrady.

Kryszkowiak zastaje mnie wpatrującą się niewidzącym wzrokiem w okno.

-          Co się dzieje??? – kładzie na moim biurku kolejne kilka kartek wypełnionych jego  starannym odręcznym pismem.

-          Nic. Kolejne notki? – Pytam wskazując na nie głową.

-          Izra, ja się nie pytałem czy, tylko co. Wyglądasz gorzej niż ja, a to ja nie byłem w domu od dwóch dni.

-          Naprawdę, wszystko w porządku.

Spuszczam wzrok i staram się brzmieć przekonująco.

-          Wiesz, że zawsze możesz przyjść pogadać. – mówi łagodnym tonem. Czubek głowy parzy mnie od jego wzroku, ale nie jestem w stanie patrzeć mu teraz prosto w oczy. Po chwili wychodzi.

Major zna mnie wystarczająco długo, żeby wiedzieć kiedy się wycofać. Nie jestem jego córką, choć czasem próbuje mnie tak traktować.

Z biura wychodzę tuż po siedemnastej. Jest jeszcze jasno, choć ciężkie stalowe chmury wiszą nisko zapowiadając zbliżający się deszcz. Jestem zmęczona, tak potwornie zmęczona. Olga stoi oparta o taksówkę z założonymi na piersiach rękami. Kiedy tylko spostrzega mnie uśmiecha się promiennie i idzie w moja stronę.

-          Nie dam rady. – mówię jeszcze zanim zaczyna mnie obejmować.

-          Mała, spokojnie, wszystko będzie dobrze. – ściska mnie i głaszcze po plecach. – Chodź, ten klient nie lubi spóźnień.

 

*          *          *

 

Na miejsce docieramy w dwadzieścia minut. To piękna jasna, odnowiona kamieniczka na Marszałkowskiej. Chce być twarda, ale nogi zaczynają mi drżeć, a w głowie wciąż piszczy. W bramie Olga wyciąga butelkę z wodą mineralną i podaje mi jakąś tabletkę na swojej dłoni.

-          Weź. To Cię uspokoi.

-          Nie biorę prochów – przecież wiesz.

-          To tylko antydepresant. Dziś jest wyjątkowa noc. Na dziś masz dyspensę. – znów uśmiecha się do mnie, a ja nie umiem się oprzeć temu pięknemu obrazkowi uśmiechniętej Olgi, więc połykam tabletkę i popijam wodą.

Wchodzimy po drewnianych schodach, a Olga zaczyna referować, żeby przygotować mnie na to widowisko.

-          Będę miała ręce przypięte do stołu. Stół jest na środku pokoju. Ty będziesz w klatce, po lewej stronie. Klient będzie siedział w fotelu w wykuszu. Nie za bardzo go widać i wcale go nie słychać. Czasami się zastanawiam po co to robimy, bo on przez całe przedstawienie nie daje znaku życia. Widocznie to go kręci.

Zalewa mnie fala gorąca, jakbym nagle weszła do sauny. Przed oczami mam mroczki. Żołądek przewraca mi się na druga stronę. Do tego kolana drżą coraz bardziej.

-          Olga niedobrze mi. – mówię zatrzymując się na kolejnym schodku i opierając o drewnianą secesyjna poręcz.

-          Zaraz Ci przejdzie. Zobaczysz wszystko będzie dobrze. – bierze mnie pod ramie i pomaga pokonywać kolejne schody.

  

*          *          *

 

W mieszkaniu panuje półmrok. Jedynym oświetleniem jest nikłe światło świec porozstawianych tu i ówdzie na drewnianej podłodze. Stoję w klatce już jakieś dziesięć minut i powoli zaczyna mnie to drażnić. Głowę mam ciężką więc opieram się czołem o stalowy pręt, nogi mam jak z waty więc mocno trzymam rękami pręty żeby nie upaść i czuje jak kropelki zimnego potu przylepiają do mojej skóry lnianą dopasowana sukienkę. Olga ma na sobie tylko dziwny stanik z skórzanych czarnych pasków i podobne krótkie spodenki, bardziej odkrywające niż zasłaniające jej blade jak kreda ciało. Opiera się płaskim brzuchem o wielki toporny drewniany stół z rękami przypiętymi do krawędzi stołu skórzanymi pasami. Lekko kręci mi się w głowie i nie umiem prawidłowo określić się w tej przestrzeni, jakby ktoś założył mi okulary z przekłamanymi soczewkami. Kiedy tylko na chwilę zamykam oczy, widzę Olgę na tamtym jasnym zakurzonym strychu, przywiązaną grubym powrozem do belki z ciałem pokrytym małymi czerwonymi od krwi nacięciami i kilkoma większymi fioletowo-żółtymi siniakami na udach i pod żebrami. Tak bardzo chciałbym wymazać ten obraz z pamięci, tak bardzo chciałabym już nic nie czuć. Otwieram oczy i znów zgięta Olga z górną połową ciała na stole. Twarz ma zwróconą w moją stronę i lekko się uśmiecha, jakby próbowała mi dodać otuchy. Całe moje ciało kurczy się w sobie, chciałabym zniknąć. Wiem że nie mogę przymknąć powiek bo tamten obraz z przed dwudziestu lat nadal czai się tuż pod powiekami.

Nagle w pokoju rozlegają się pierwsze drażniace dźwieki trochę przypominające charakterystyczne brzęczenie. Wytężam pamięć próbując dopasować muzykę do wykonawcy. To MUSE. Olga nadal uśmiecha się do mnie. Kątem oka widze zbliżającego się do niej mężczyznę. Jest wysoki i całkiem nagi jest mulatem. Gładka skóra nawet na kształtnej ogolonej głowie, napięte mięśnie przedramion i śliczne mięśnie brzucha. Dawno nie widziałam tak pięknie wyrobionego „kaloryferka”. Mark, Szymon, Gerchard mają ładne sylwetki, ale ten facet wygląda jak profesjonalny trener fitnes, albo model z reklamówki. Strach odpływa gdzieś daleko i zostaje tylko fascynacja tym osobnikiem, który wydaje się bardziej snem niż jawą. Powoli podchodzi do Olgi i nachylając się nad nią, swoimi umięśninymi ramionami koloru mlecznej czekolady przykrywa jej kredowo białe ręce. Ten kontrast kolorów skóry, powoduje że serce zaczyna przyspieszać a dłonie bardziej zaciskają się na prętach. Jej kruchość i jego siła są jak dokonała mieszanka, jak niedościgniony ideał. Szepcze jej coś do ucha i zaczyna całować jej szyję. Olga mróży oczy i z jej ust wydobywają się dwa dłuższe westchnienia. Jego wąskie usta suną po jej kręgosłupie, a jego ręce obejmują ją w tali. Wpatruje się jak zahipnotyzowana, w ten pokaz nie potrafiąc odczuwać nic poza podziwem. Muzyka cichnie i po chwili słysze pierwsze dźwieki „Uprising”. Tak musi być, ten wieczór będzie pod znakiem Muse. Mulat wkłada sobie dwa palce do ust przywiera biodrami do pośladków Olgi i po chwili jego ręka niknie z przodu pomiędzy udami Olgi wykonując najpierw wolniejsze potem szybsze ruchy. Ona wygina się i cicho pojękuje. Wreszcie mężczyzna prostuje się chwyta swój napęcznialy instrument i namierzając wchodzi w Olgę jednym szybkim ruchem. Jej ciało wygina się w delikatny łuk i raptownie wciąga powietrze odrzucając włosy na plecy i odchylając maksymalnie szyję. Przygryzam wargę i mocniej ciałem przywieram do prętów. Zaczynam pulsować i rytm serca przyspiesza mi raptownie. Czuję że policzki mam purpurowe i choć nie przyznałabym się do tego kusi mnie scena rozgrywająca się przed moimi oczami. Mulat podnosi nogi Olgi i owija je sobie wokół bioder. Jego pchnięcia z wolniejszych i dokładniejszych przyspieszają teraz i słychać krótkie stęknięcia za każdym razem kiedy wchodzi w nią szybciej i szybciej. Olga wije się z każdym głuchym jęknięciem trzymając rękoma krawędzie drewnianego stołu. Jej brzuch suwa się w jedną i druga stronę przy każdym jego ruchu. Przyspieszają a ja rozpalam się coraz bardziej. Jeszcze sekunda, dwie i Olga wydaje ostatni przeciągły jęk  i po chwili mulat z harknieciem pada na nią wyczerpany. Nadal patrzę nie mogąc od nich oderwać wzroku. Jej biała skóra z mokrymi od potu czarnymi włosami okalającymi filigranową twarzyczkę i jego ciemniejsza twarz, skóra koloru mlecznej czekolady przylegająca do bieli jej pleców….                          

7 komentarzy:

  1. Dzięki za wpis,czekam z niecierpliwością i napięciem na dalszy ciąg

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm, zapowiada się ciekawie ale bardziej ciekawa jestem nie tego co się wydarzy a tego co wydarzyło się te dwadzieścia lat temu...mam nadzieję, że o tym też napiszesz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Milo, to historia która wymaga ode mnie trochę więcej czasu i pewnej odporności, której jeszcze w sobie nie wyrobiłam. Dlatego będzie tylko w małych urywkach i trochę minie zanim opiszę ją całą, dokładnie. Przepraszam, ale tego nie przeskoczę... bo nie umiem.

      Usuń
    2. Umiesz...zdolna z ciebie bestia haha a ja cierpliwie poczekam. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Czytam kolejny raz Twoje wpisy i zastanawiam się,czy jest to czysta fikcja literacka,czy tworzysz je na podstawie własnych doświadczeń i przeżyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fikcja literacka mieści się w ozdobnikach (miejsca ciut ładniejsze niż w rzeczywistości, moje obowiązki służbowe dalekie od tych opisanych), natomiast same zdarzenia, moje odczucia wszystko związane z upodobaniami - jak najbardziej prawdziwe.

      Usuń
    2. Dziękuję Ci za szczerość. Masz bogatą duszę i talent pisarski. Zostaję na Twoim blogu,żeby czytać kolejne opowieści wywołujące dreszcze,drżenie mięśni,szybsze bicie serca. Pozdrawiam

      Usuń