Łączna liczba wyświetleń

...

...

piątek, 1 sierpnia 2014

Grzmoty i błyskawice - obserwator...

Upał.... jak zbyt słodkie perfumy starszej kobiety, oblepia dusznym powietrzem, każdy najmniejszy kawałek odkrytego ciała. Gorąco wypełnia płuca, odbiera siły i spowalnia ruchy. Nawet jazda na rowerze zamiast przyjemnością staje się udręką. Jedynie szybszy beat w słuchawkach prowokuje do działania. Powtarzam tekst tak szybko jak go słyszę „I’ve been waiting all night for you to tell me, tell me that you need me, tell me that you want me” i nadaje odpowiedni rytm, wymuszam szybsze poruszanie mięśni.

Od kilku dni czuję jak jego wzrok wędruje po moim ciele. Nawet teraz skupiona na pedałowaniu czuję przez moment zimniejszy „oddech” powietrza gdzieś w okolicy karku – przeczucie, oznaka, że znów na mnie patrzy. Dwa dni temu pochwyciłam jego spojrzenie, wychodząc z biura. Poczułam te dziwne ciarki rozchodzące się po kręgosłupie i odruchowo zaczęłam się rozglądać – stał po drugiej stronie ulicy i na ułamek sekundy udało mi się spojrzeć prosto w jego oczy. I to dziwne wrażenie, że na moment czasoprzestrzeń była skupiona, zawieszona w tej krótkiej wymianie naszych spojrzeń. W uszach słyszałam przyspieszony rytm własnego serca i nie mogłam zrozumieć dlaczego.

Przez dwa dni próbuję sobie przypomnieć, skąd go znam. Gdzie widziałam jego zbyt dużą sylwetkę, lekko zarysowaną szczękę, z blond czupryną i jasnymi oczami i nie wiem. Nadal nie wiem, choć wiem, że odpowiedź czai się tuż, tuż pod powiekami, gdzieś w ciemnych zakamarkach mojej pamięci.

Jestem już blisko domu, więc odruchowo zwiększam tempo i pomimo nieznośnej duchoty, czuje kolejny lodowaty podmuch. Tym razem to mój świadomy wybór by go zignorować. Niech sobie patrzy, niech śledzi. Ja też się zabawię, narzucę swoje zasady i zobaczymy, kto będzie miał większą frajdę. W domu odstawiam rower i ściągając rzeczy w pośpiechu wbiegam pod prysznic, by letnią wodą zmyć z siebie lepkość upału, by zmęczenie spłynęło strugami z mego ciała, by być rześką i gotową na intensywne przeżywanie nocy.


*          *          *


Jest wcześnie, lecz ciężkie burzowe chmury wzmagają poczucie nadchodzącego mroku. Delikatne pomruki gromów słychać już od godziny. Moje ciało wyczulone na ten rodzaj dźwięku, zaczyna reagować. Wewnętrzne napięcie coraz bardziej skłania do myśli o zbliżającym się rozedrganiu. Nie mogę się skupić na lekturze, bo w wyobraźni już widzę nawałnicę, która nadchodzi powoli, lecz nieuchronnie. Odkładam książkę i podchodzę do okna, by podziwiać różne odcienie fioletu zwiastujące piękne widowisko na niebie, ale mimowolnie spuszczam wzrok niżej by odszukać zarys jego samochodu. Widzę jedynie dach, bo stoi zaparkowany tuż pod moją bramą. Błyskawica rozświetla niebo na ułamek sekundy i jak w czasach dzieciństwa zaczynam odliczać do momentu, aż rozlega się grzmot. Jeszcze trochę, jeszcze czas.... pojedyncze krople wygrywają dziwnie „poszarpane” takty jak w „Święcie Wiosny” Strawińskiego.

Czas wybrać strój. Najpierw zapach – Acqua di GIOIA świeży, delikatny z odrobiną słodyczy. Koronkowy czarny biustonosz i figi do kompletu – tak, to wystarczy, by czuć się kobieco, jeszcze szary lekko rozkloszowany trencz podkreślający talię i czarne absurdalnie wysokie szpilki – jestem gotowa. Deszcz na parapecie przeszedł z mezzo forte i wygrywa teraz fortissimo. Gromy z ledwo słyszalnych stały się wyraźniejsze. Już czas. Wychodząc robię krok w stronę kuchni i wyciągam z drewnianego stojaka ostry cienki nóż do filetowania, chowam go do kieszeni płaszcza – chce go nastraszyć, nie zranić. Otwieram bramę i mijam jego samochód miarowo stukając obcasami, mocno skupiając się na utrzymaniu równowagi. Nie muszę się obracać. Wiem, że pójdzie za mną. Krople deszczu są duże i ciężkie. Przez parę sekund mam ochotę zasłonić rękami głowę, ale się powstrzymuje. On patrzy i nie wolno mi okazać najmniejszej słabości, odrobiny wahania. Idę przed siebie, odliczając krokami odstępy czasu, równomierne, jednostajne. Moje ciało napięte do granic możliwości – oczarowane każdą jasną błyskawicą, wsłuchane w każdy najdelikatniejszy pomruk grzmotu. Burza wyostrza moje zmysły, pobudza wewnętrzne nieokiełznanie. Skręcam w prawo i zaczynam kluczyć wśród starych kamieniczek. To mój teren, to zakątki, które znam na pamięć. Wiem które płyty chodnikowe omijać, by nie wpaść w pułapkę.             

Szum dokoła mnie się wzmaga. Ściana deszczu zalewa wszystko, ulica lśni mokrą taflą odbijając jedynie nikłe światło pojedynczych latarni. Pasemka włosów przyklejają mi się do twarzy. Trencz nie chroni mojej skóry wystarczająco. Krople wody wytyczają stróżki tuż pod nim. Grzmoty odbijają się echem od kamiennych podwórek potęgując wrażenie grozy. Błyskawica jak gałąź jabłoni z trzema odnogami rozświetla na chwilę całe niebo i już po chwili przeraźliwy grom ogłusza mnie zupełnie. Jestem mokra i spragniona. Skręcam raptownie w lewo i przyśpieszam krok, by ukryć się w cieniu bramy przelotowej pomiędzy dwoma kamieniczkami. Wyciągam nóż. Parę sekund i widzę jak on robi trzy kroki i nagle staje rozglądając się w półmroku uliczki. Idzie przed siebie, potem się cofa zaglądając do każdej bramy, wreszcie wchodzi do tej, zajętej przeze mnie. Dopadam do niego w pół – oddechu, trzymając nóż przed sobą i popychając go na ścianę.

-          Czemu mnie śledzisz??? Czego chcesz????

Nie rozumie. Mruga mokrymi od deszczu rzęsami i nie wie, co mi odpowiedzieć.

-          Rozepnij koszulę!!! – mój głos brzmi władczo.

Przez chwilę patrzy mi prosto w oczy zastanawiając się, potem jednak unosi ręce i powoli rozpina guziki przemoczonej koszuli. Kiedy kończy, przysuwam się bliżej i sztychem delikatnie wyznaczam ścieżkę od krtani do lewego sutka i jeszcze niżej do ładnie wyrobionych mięśni brzucha. Nie nacinam skóry, tylko się drażnię – bawię tak samo jak on śledząc mnie ostatnie dni. W jego oczach nie widać strachu, jedynie zdziwienie. Sięgam wolną ręką niżej w stronę rozporka i bezceremonialnie pocieram kilkakrotnie ręką wybrzuszenie. Rozwiązuje pasek płaszcza i pozwalam żeby patrzył – żeby się nasycił widokiem. Kolejny grzmot potężnym hukiem wdziera się w nasze uszy. Nie słyszę, lecz widzę jak jego jabłko Adama podnosi się i opada – przełyka ślinę. Robię jeszcze pół kroku i nasze sylwetki stykają się, ciało przy ciele skóra przy skórze, mokre przy mokrym. Pomimo moich wysokich obcasów nadal przewyższa mnie o pół głowy. Wpijam się w jego szyję lekko podgryzając i ssąc tuż przy tętnicy nadal pocierając jego krocze. Smakuje lekko słono. Próbuje mnie objąć, ale wtedy mocniej napieram ostrzem na jego brzuch delikatnie nacinając skórę i jego niezgrabne duże ręce opadają wzdłuż ciała. Odsuwam się na krok wciąż celując w niego ostrzem.

-          Ściągnij spodnie. – tym razem bardziej syczę, niż mówię.

Robi przeczący ruch głową.

-          Ściągaj, do cholery, bo naprawdę go użyję. – prawie krzyczę przystawiając mu nóż do krtani.

-          Schowaj go a zrobię wszystko, co będziesz chciała. – odpowiada czule, jakby mówił do dziecka.

Mrużę oczy ze złości. To nie jego gra, nie on dyktuje warunki.

-          Proszę. – mówi miękko, błagalnie i to jedno słowo łagodzi moją furię. Chowam nóż do kieszeni.

On wykonuje polecenie i już jest mój. Przyklejony plecami do wilgotnego tynku z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała jest zdany tylko na moją łaskę. Jeszcze chwile droczę się dłonią obejmując jego członka i wodząc w górę i w dół, by po chwili odsłonić żołądź i opuszkiem palca rysować ejakulatem kółeczka przy ujściu cewki i na wędzidełku. Słyszę grzmot i przechodzi mnie dreszcz. Dość tej zabawy chcę go w sobie poczuć. Pokazuję mu figi i rozkazuję:

-          Rozerwij je. – nie czeka nawet sekundy. Potem raptownie wstaje i lekko mnie unosi, jednocześnie obracając i opierając o ścianę.

Moje nogi instynktownie obejmują go w pasie i czuje jak wpycha się we mnie jednym szybkim ruchem. Jest mokro, na mnie i we mnie. Czuje jak wypełnia mnie całą. Jest gorąco, nasze oddechy i przyspieszone drżenie. Szum deszczu i grzmot gdzieś w oddali. Nasze ruchy pośpieszne, naglące bez zbędnych czułości. Tylko szybszy rytm serc, szalejące pulsy. Czuję jak balansujemy oboje na krawędzi ocierając i zanurzając się w sobie nawzajem jeszcze chwila, moment, sekunda, zwiększamy oboje tempo i nie ma odwrotu – przepadam w spazmach rozkoszy rozpadając się na miliony kawałków. On dołącza po chwili drgającym ciepłem w moim wnętrzu. Mój trencz ślizga się w dół po wilgotnej ścianie. On tuż obok z oddechem wciąż przyspieszonym. Deszcz nadal pada. Burza odeszła......