Łączna liczba wyświetleń

...

...

czwartek, 27 lutego 2014

Koszmary przeszłości część I

Niewiarygodnie ciepła zima zaburza mój prywatny rytm czasu. Wewnętrznie nie umiem się przestawić i trochę tęsknie za dziewiczo białą puchową pierzyną ze śniegu szczelnie zakrywającą brudne chodniki i szare szyby wystawowe. Zima daje się odczuć jedynie w rzadkich podmuchach przeszywającego wiatru. Ten wiatr przenika przez ubranie i czuję zimno wślizgujące się we mnie. Czuje je tuż pod skórą. Jest szaro, mgliście. Ciemność zbliża się bardzo szybko i kiedy docieram do domu wiem, że znów zasłony zaciemniały mieszkanie cały dzień. Nie włączam światła. Pozwalam sobie na podziwianie mojego pokoju pogrążonego w ciemności. Niby ten sam znajomy świat, a jednak inny. Kształty mebli ledwie zarysowane jakąś świetlistą poświatą przebijająca się zza okna. Wokół tylko czernie i szarości. Podchodzę do łóżka i jedynie ściągnąwszy buty kładę się na wznak. Czerń, wszystko pochłania czerń, odpływam.
Widzę jego twarz – piękną twarz. Lekko zarysowana szczęka, jasne niesforne włosy i oczy. Szmaragdowe oczy patrzące na mnie ze spokojem i uwagą. Jest mi ciepło i czuje się bezpieczna. Całkowicie odprężona. Słyszę jego przyspieszony oddech tuż przy moim uchu. Jego ręce pośpiesznie odpinają guziki mojej satynowej bluzki. Całuje mnie mocno, nasze języki wplecione w siebie. A potem jego język gdzieś przy moim karku i oddech, szybki urywany oddech. Cieszy mnie świadomość, że mnie chce, że mnie pożąda. Ja też go chcę. Nie mogę przypomnieć sobie skąd tak dobrze go znam. Te jego duże nieporadne
dłonie i gorące wargi całujące tak zachłannie, tak mocno. Przyjemność miesza się z tą odrobiną szczerej prostej radości i wiem że chce więcej.         
Ze snu wyrywa mnie brzęczący dzwonek komórki. Przez ułamek sekundy jak przez mgłę jeszcze widzę zarys tamtej twarzy, ale zaraz znika w czerni dokoła mnie. Zrezygnowana podnoszę komórkę i odbieram.
-          Hej Maleństwo. – Olga próbuje udawać radosny ton, ale jestem jedyną na świecie osobą, która zna ją i potrafi wyczuć, że to tylko gra.
-          Hej.
-          Spałaś???
-          Troszkę. W pracy mamy sajgon przez Ukrainę, co chwile dorzucają mi kolejne raporty i notki do zredagowania. Wszyscy przerzucają się papierami. Jak wychodzę z biura mam poczucie że zostawiłam za dużo na następny dzień, a i tak padam ze zmęczenia.
-          Dasz radę. Zawsze dajesz radę. Przecież to lubisz. A ja chciałabym wpaść teraz do ciebie bo mam małą prośbę.
-          Jesteś na dole, prawda???
-          Aha, ale nie widziałam światła i chciałam się upewnić że jesteś w domu.
Jestem zmęczona, ale Oldze nie umiem odmawiać. Za dużo wspólnych koszmarów nas łączy, za dobrze się znamy. Zbyt wiele razem przeżyłyśmy. Jest jak siostra, której nigdy nie miałam. Olga jest od mnie starsza o dwa lata i zawsze była przy mnie. Potrafiła godzinami tulić mnie i uspokajać kiedy cały mój świat walił się w gruzy, a ja nie miałam siły walczyć o kolejny dzień. Zawsze była silniejsza od mnie i jej obecność dodawała mi wiary, że nic złego się już stać nie może. Nasza przeszłość wiązała nas mocniej niż jakiekolwiek pokrewieństwo.
Zapalam światło i idę otworzyć drzwi. Olga jest wyższa ode mnie. Ma ciemniejsze włosy i mleczno białą karnacje. Obie mamy niebieskie oczy, ale jej odcień bardziej przypomina jasny błękit u mnie to raczej szaroniebieski. Zawsze kiedy na nią patrzę mam wrażenie, że jest jak żywa laleczka z porcelany. Ściska mnie w progu najmocniej jak umie i po chwili przechodzimy do pokoju.
-          Chcesz coś do picia???
-          Nie, dzięki. – uśmiecha się i już widzę to specyficzne wygięcie ust. Waha się, ale wreszcie odchrząkuje, bierze lekki wdech i zaczyna. – Potrzebuje cię jako obserwatorki.
Nie... nie może mnie o to prosić. Nie o to. Przecież doskonale wie, że nie jestem w stanie znieść takiego widoku. Mechanicznie sięgam do gumki na przegubie i zaczynam ciągnąć i puszczać, ciągnąć i puszczać. Namiastka bólu pozwala mi zachować stoicki spokój na przekór temu co właśnie dzieje się w mojej głowie. Wiem że dziś w nocy wrócą stare koszmary, te które spycham jak najgłębiej do podświadomości. Krzyki, krew, ból i bezsilność, cała ta poharatana cząstka mnie z przeszłości – wróci i będzie mnie męczyć.
-          Nie dam rady. – wreszcie udaje mi się wyszeptać.
Musi widzieć strach w moich oczach, bo natychmiast pochyla się i obejmuje mnie.
-          Dasz, zobaczysz, to nic takiego. Jesteś silniejsza niż ci się wydaje. – zaczyna pocieszająco. – Mała, nie prosiłabym cię, ale obie dziewczyny które się nadają i którym ufam są niedostępne. Jedna złamała rękę, druga wyjechała na bite trzy miesiące. To musisz być Ty.

Ulegam jej, ale strach czai się we mnie bardziej namacalnie niż przez ostatnie dwadzieścia lat. W nocy, we śnie widzę tamtą dziecięcą jeszcze twarz, połamaną na małe kawałki w rozbitym lustrze i krew spływającą powoli z ozdobnej ramy.

piątek, 21 lutego 2014

Berliński splin - c.d.

Stygnę. Serce uspokoiło się i od paru minut nie czuję już gorąca przechodzącego przez ciało. Czas się zbierać. Zaczynam delikatnie kręcić się pod nim.
-          Muszę pod prysznic. – marudzę.
-          Jeszcze chwilkę. – odpowiada Gerchard wkładając ręce pod moje plecy i przytulając się policzkiem do mojej klatki piersiowej.
-          Żadne chwilkę. Muszę się ogarnąć. Miną dwie godziny zanim wrócę do swojego hotelu, a jeszcze musze zebrać rzeczy.
-          Mymmmmm. – mruczy, czym naprawdę zaczyna mnie wkurzać.
Bardziej nerwowo się poruszam i wyginam, ale Gerchard waży znacznie więcej ode mnie i nie mam szansy w ten sposób wydostać się spod niego, wreszcie ciągnę z całych sił za jego czarne krótkie włosy.
-          Ałć, przestań. Spójrz do szafy, nigdzie nie musisz jechać.

Puszcza mnie, więc nie marnuje okazji i szybko wyślizguję się spod jego ciała. Podchodzę do szafy otwieram i widzę własną walizkę z małym podręcznym plecakiem. Chciałabym wiedzieć jakim sposobem moje rzeczy znalazły się tutaj, ale tylko macham ręką. Mój organizm domaga się wody. Orzeźwienia, otrzeźwienia, uwolnienia od stanu całkowitego otumanienia Gerchardem.
Prysznic jest oddzielony od pokoju jedynie szklanymi taflami, ale nie przeszkadza mi to. Przed Gerchardem nigdy nie czułam wstydu, ani skrępowania. Przed naszym pierwszym razem rozebrał mnie do naga i patrzył na mnie przez bitą godzinę jedynie muskając powietrze wokół mojego ciała. Nie dotykał, nic nie mówił, jedynie odprawiał ten dziwny rytuał rzeźbienia w powietrzu kształtu mojego ciała. Wspomnienie tego co działo się później często powoduje, że kąciki ust same unoszą się w bezwiednym uśmiechu. To raz na zawsze wyleczyło mnie z poczucia zażenowania przy nim.
Upinam włosy i puszczam letni strumień wody. Krople natychmiast delikatnie wytyczają mokre ścieżki na mojej skórze. Lubię ten stan. Lubię wodę otulającą mnie tą przezroczystą czystością. Biorę buteleczkę mini żelu i rozprowadzam masując rękami po całym ciele. Trochę mi brak szorstkiej gąbki.
-          Kończ już, bo cię siłą stamtąd wyciągnę. – Gerchard stuka w zaparowaną szybę i podaje mi ręcznik.
Spłukuję pianę i wychodzę spod prysznica otulając się ręcznikiem  i mocząc wykładzinę mokrymi stopami. Gerchard wchodzi pod prysznic i teraz to ja mam darmowe przedstawienie. Siadam na łóżku przypatrując mu się z uwagą. Ma ładnie zbudowane ciało, przyjemnie patrzy się na jego klatkę w kształcie trójkąta i wąskie biodra. Nie jest zbyt umięśniony, ale wystarczająco proporcjonalny, żeby zwrócić na siebie uwagę płci przeciwnej. Często, jeszcze kiedy mieszkaliśmy razem, nie mogłam zrozumieć dlaczego upodobał sobie mnie – mając do wyboru tak licznie grono oglądających się za nim panienek.
Patrzę na niego i czuje jak powoli ogarnia mnie senność. To był intensywny w wrażenia dzień i zmęczenie wygrywa. „Położę się tylko na chwilkę, na momencik.” – usprawiedliwiam się sama w myślach. Przykrywam się kołdrą i wciąga mnie ciepła, miękka ciemność.
Budzą mnie fale gorąca rozchodzące się po całym moim ciele. Jakim cudem na miłość boską on ma jeszcze siłę!!!! Wiem co robi – sama go tego nauczyłam. Zamiast całować, wdmuchuje pojedynczym oddechem cały zapas powietrza na małych odcinkach kręgosłupa, co kilka centymetrów. Chciałabym zaprotestować, jakoś się mu oprzeć, ale to jeden z niewielu zabiegów, który rozgrzewa mnie szybko i powoduje, że ciało samo reaguje, wbrew mojej woli. Lekko wyczuwalny zarost na jego brodzie dodatkowo zwiększa moją wrażliwość skóry pleców. Wyginam się i zaczynam szybciej oddychać. Drżę i napinam część mięśni. To jak jedna z najprzyjemniejszych tortur. W tej chwili przeklinam Gercharda i jego doskonałą znajomość moich słabych punktów. Jego palce z bioder przenoszą się na łechtaczkę i powolnymi ruchami zataczają na niej kółeczka.
-          Jesteś już gotowa, czuję. – mówi w przerwie pomiędzy jednym a drugim dmuchnięciem.
-          Niech ciiieeee szlaaag. – urywam, bo drżenie nie pozwala mi zachować odpowiedniej intonacji.
Nacisk jego palców robi się bardziej natarczywy, czuje jak końcówką języka wytycza linie od kręgosłupa przez szyję do ucha. Wreszcie ręką unosi moja prawą nogę i czuje jak jego penis trzema łagodnymi pchnięciami wchodzi we mnie. Przyjemne pulsowanie, ocieranie, plaśnięcia ciało o ciało. Szybkość i nagłe zawieszenie. Nadal jest we mnie ale nie porusza się, czeka, aż nasze oddechy się uspokoją. Przetrzymuje nas przez dwie, może trzy minuty, które wydają się wiecznością. Gdybym miała więcej sił wymusiłabym na nim ruch, ale jestem zbyt zmęczona. Wreszcie ponawia pchnięcia. Jestem na skraju wytrzymałości, kiedy wreszcie szybkość i ocieranie rozpryskują się we mnie przetaczając ekstazą z wewnątrz na zewnątrz i z powrotem. Po sekundzie Gerchard wydaje z siebie przedłużony charczący jęk, potwierdzenie jego rozkoszy.
Zawijam się w kłębek, ale on po zdjęciu kondoma dołącza do mnie wtulając się we mnie w pozycji na łyżeczki i wciągając głęboko zapach moich włosów.
-          Przypomnij mi dlaczego się od ciebie wyprowadziłem??? – mruczy.
-          Bo zaczęłam w ciebie rzucać talerzami. - odpowiadam zgodnie z prawdą.
-          Ale przecież było nam tak dobrze.
-          Dobrze powiedziane – było, czasami było nam dobrze – pamiętaj, że to czas przeszły. Było nam, też okropnie, strasznie, paskudnie – mam wymieniać dalej.
Leżymy jeszcze dłuższą chwilę. Potem zaczyna mnie poganiać wewnętrzny zegar. Ubieranie, czesanie, mycie zębów i z zadowoleniem stwierdzam że jednak będę na dworcu na czas. Tuż przed wyjściem z pokoju jeszcze raz napawam się widokiem panoramy Berlina, wieczorem rozświetloną milionami świateł i neonów.

*          *          *

Wychodząc z wieżowca kątem oka zauważam Kryszkowiaka. W pierwszym odruchu chce do niego pomachać, ale coś w jego ruchach każe mi czekać i po sekundzie gratuluje sobie w duchu niezawodnej intuicji. Kryszkowiak rozmawia z jakimś niemieckim mundurowym. Patrzę na jego charakterystyczne rysy twarzy i już wiem gdzie widziałam go wcześniej. Był jednym z koleżków Sebastiana Edathy’ego. Nagle w mojej głowie pojawia się naraz tysiąc pytań, ale też jedna ważna odpowiedź. To dlatego przyjechaliśmy z majorem do Berlina. Widzę jak Kryszkowiak odbiera od niego jakąś małą teczkę, potem odwraca się i idzie w stronę dworca. Odczekuje jeszcze pięć minut i sama udaje się w tą samą stronę. Na dworcu  na mój widok Kryszkowiak zachowuje się już całkiem naturalnie.
-          Dobrze że już jesteś, pociąg powinien zaraz przyjechać. W Warszawce mają mały stan alarmowy. Na Majdanie znowu zrobiło się gorąco. Sikorski ma jechać negocjować.
Ciekawość zżera mnie bardziej niż kiedykolwiek, ale wiem też że nie mam najmniejszej szansy dowiedzieć się co jest w tej małej niebieskiej teczce trzymanej teraz przez Kryszkowiaka. 

środa, 19 lutego 2014

Berliński splin

Wymykamy się z katedry po cichu. Gerchard upiera się na spacer. Trochę mnie korci, żeby od razu się z nim pożegnać. Wie, że wieczorem muszę być spakowana do wyjazdu. Dodatkowo habit mocno ogranicza moją swobodę ruchów co mnie strasznie drażni. Przez dłuższą chwilę patrzy mi prosto w oczy i wreszcie ulegam. Chwyta mnie za rękę, ale wyrywam ją szybko.
-          Siostry zakonne nie chodzą za rękę z przystojniakami.
-          Mała hipokrytka.
Uśmiecha się rozbrajająco i nie jestem w stanie się na niego złościć. Idziemy więc obok siebie. Blisko, choć bez najmniejszej szansy na odrobinę czułości. W pewnym sensie to bardzo podniecające, świadomość jego zachłannych dotyku rąk tuż obok, ale bez możliwości poczucia ich ciepła na skórze. Powietrze między nami iskrzy. Lekki powiew wiatru i czuje intensywniej doskonałą mieszankę zapachów wody po goleniu i Gercharda. 
Niebo nad naszymi głowami zaczyna różowieć i przez chwilę czuję się absolutnie szczęśliwa. To jak przebłysk intensywności obrazów, dźwięków, zapachów skumulowany w jednej nanosekundzie, która otacza mnie jak bańka ciepłem i radością. Skręcamy w Karlliebknecht strasse i po chwili mijamy po drugiej stronie ulicy jeszcze jeden cud niemieckiej architektury, kościół mariacki z XIII wieku. Gotycka strzelistość i czerwona cegła urzeka mnie, ale dziś mogę go podziwiać tylko z zewnątrz. Dalej już tylko nowoczesne budynki z serii metal i szkło. Wiem, że to wyznacznik nowoczesnej europy, jednak mi samej kojarzą się jedynie z zachłannością wielkich zachodnich koncernów.
-          Gdzie idziemy??? – pytam, bo w końcu dociera do mnie, że to w zupełnie innym kierunku niż mój hotel.
-          Zobaczysz. – uśmiecha się i widzę te niebezpieczne iskierki w przepastnej czerni jego oczu.
Nie zdążę się spakować – szepcze podświadomość, ale nagle przestaje mieć to jakiekolwiek znaczenie. Gerchard coś knuje i wiem, że nie ma sensu próbować mu się przeciwstawiać, bo to jak walka z wiatrakami. Jest mistrzem manipulacji. Potrafi w najbardziej czarujący sposób zmusić drugiego człowieka do realizacji własnych planów, tak że ofiara jest święcie przekonana, że sama podjęła taką decyzję. Czasami myślę że mam cholerne szczęście, bo mnie traktuje bardzo pobłażliwie. Stara się powstrzymać od manipulowania i wiem, że ciężko mu z tym.
Przechodzimy na jakimś skrzyżowaniu i już widzę dworzec na Alexanderplatz. Jedno z nielicznych miejsc w Berlinie, które znam i rozpoznaje bez trudu. Mam nadzieję, że po prostu wejdziemy do jednej z licznych kawiarni na mrożoną kawę. Niestety Gerchard prowadzi mnie dalej i zatrzymuje się dopiero przed ogromnym szklanym wieżowcem Park Inn. Kiwam głową przecząco.
-          Zwariowałeś????
-          Nie. Wszystko pod kontrolą, mała.
-          Ale ja o 21.00 wyjeżdżam, musze jeszcze zabrać rzeczy z mojego hotelu. – nastrój zmienia mi się o 180 stopni. Mała zjadliwa istotka we mnie zaczyna ironicznie podśmiechiwać się z mojej nieudolności, wytyka palec z zgryźliwą miną i woła: a nie mówiłam!!!!!
Zrezygnowana daję się jednak poprowadzić do holu a potem do windy. Jedzie z nami jakaś starsza para więc niejako instynktownie wczuwając się w role jaką narzuca mi strój układam ręce na podołku i spuszczam wzrok. Wysiadają na szóstym piętrze i Gerchard dopada do mnie w ułamku sekundy po zamknięciu drzwi. Nie mam siły się opierać. Przymykam oczy i czuję jego przyspieszony oddech na mojej szyi, mokre pocałunki na twarzy, język najpierw delikatnie igra z moim, potem natarczywy, drążący, pcha głębiej, mocniej. Mam gęsią skórkę na całym ciele.
-          Tak bardzo Cię chcę, doprowadzasz mnie do wrzenia. – szepcze mi gdzieś w okolicy zasłoniętego kornetem ucha.
Jego gorące ręce błądzą po szczelnie dopasowanej górze habitu. Przyciska mnie do siebie tak że przez chwilę brakuje mi oddechu, ale też czuję jego napiętą pod spodniami męskość. Winda się zatrzymuje i natychmiast odskakuje od niego jak oparzona. Na korytarzu nie ma nikogo. Gechard łapię mnie w pasie i prowadzi w stronę drzwi do pokoju. Otwiera je kartą i lekko popycha mnie do środka.
Pokój nie jest zbyt duży, ale przyjemnie nowoczesny i czysty. Bez zbędnej pstrokatości, raczej w kolorach bezpiecznego beżu z dużym podwójnym łóżkiem zajmującym większość miejsca. Jednak jest coś co przebija wszelkie dodatkowe ekstrawagancje. Okno na całej szerokości pokoju przedstawia zapierającą dech w piersiach panoramę Berlina. Taki widok wart jest wszystkich pieniędzy i wiem że to kolejny as w rękawie Gercharda.
-          Już Cię nie lubię. – mówię z pretensją w głosie nie odrywając oczu od widoku za oknem.
-          Lubisz, lubisz, tylko żałujesz, że nie masz tego na co dzień.
Jedną ręką chwyta mnie w pasie i odwraca w swoją stronę. Miękki czuły pocałunek i znów ten mocny uścisk. Po chwili kolejny pocałunek, niecierpliwy, głeboki, penetrujący. Gęsia skórka natychmiast powraca na moją skórę, a on nie przestaje. Jego ręce staja się bardziej natarczywe. Znajduje wsuwki i sprawnie ściąga kornet.
-          Szajse, gdzie ten zamek.
-          Chciałeś powiedzieć haftki???? – śmieje mu się prosto w nos, pokazując tył habitu.
Odwraca mnie jednym ruchem i zaczyna powolny proces odpinania 50 haftek. Każdy kolejny centymetr odsłoniętych pleców namaszcza mokrym pocałunkiem a jego ręka błądzi z przodu masując przez materiał mój czuły punkt. Dreszcze przechodzą mnie teraz z taką częstotliwością, że tracę całą siłę walki. Chcę się poddać walkowerem, już, teraz, natychmiast. Wreszcie zsuwa ze mnie habit i przysysa się do szyi wciąż palcami operując przy łechtaczce. Puls mi szaleje w uszach zaczyna szumieć.
-          Uwielbiam Cię, miękkość twojej skóry, twoje gorące wnętrze, twój zapach. Dla mnie zawsze pachniesz pożądaniem. – mruczy wprost do mojego ucha.
Jestem mokra. Nie chcę już czekać. Odwracam się twarzą do niego i wpijam się w jego usta. Ręce pospiesznie odpinają guziki jego koszuli. Odrywam usta od jego ust i językiem wytyczam szlag na szyi, klatce piersiowej, na chwile zatrzymuje się przy sutku i delikatnie ssę i lekko zahaczam zębami. Moje ręce automatycznie odpinają jego pasek i guziki od spodni i wreszcie widzę go naprężonego w całej okazałości. Chcę go spróbować, ale w ostatniej chwili Gerchard podnosi mnie za ramiona,
-          Nie wytrzymam, nie dam rady. – mówi błagalnym tonem.
Dwa kroki i popycha mnie na łóżko. Ląduje na plecach, a Gerchard zakłada kondom i kładzie się na mnie. Sekunda i wchodzi we mnie jednym płynnym ruchem. Wzdycham. Jego gorąco rozpycha się wewnątrz mnie jak rozpalony pręt. Wiem że to będzie krótki lot. Kilka dłuższych, głębszych pchnięć i potem krótkie szybkie, naglące. Jest mi dobrze. Szum w uszach staje się głośniejszy i w końcu skurcze zaczynają ściskać moje wnętrze. Już nic nie słyszę nic nie widzę tylko czuje boską przyjemność rozchodzącą się falami od kręgosłupa po końcówki wszystkich nerwów. Gerchard opada twarzą pomiędzy moimi piersiami.

-          Uwielbiam cię mała. – mówi po chwili zaciągając się mną jak zapachem perfum.

piątek, 14 lutego 2014

Sacrum - Profanum...

Stoję na przystanku tramwajowym i podziwiam magię wschodu słońca. Jest pięknie, feeria barw przed moimi oczami i mgliste wspomnienie jakiegoś dziecięcego naiwnego zachwytu nad cudem przenikania kolorowych świetlistych puchowych obłoków. Nie przeszkadza mi nawet świadomość, że tramwaj się spóźnia i na pewno spóźnię się do pracy. Chłonę ten obraz i zachowuje tuż pod powiekami. W słuchawkach brzmi „Live some beautiful days In a magical place Beautiful loves Perfect and straight” i nie mogę się powstrzymać od uśmiechu. Jestem pewna, że to będzie dobry dzień.
Kiedy docieram do pracy Kryszkowiak wzywa mnie do siebie. Przez kilka minut przygotowuje w myślach elaborat usprawiedliwiający moje 10 minutowe spóźnienie, ale kiedy wchodzę do jego pokoju on nawet jednym słowem o nim nie wspomina, więc oddycham z ulgą i jak posłuszna asystentka nastawiam się na odbiór.
-          Jedziemy do Berlina. – mówi bez wstępów i podaje wydrukowany plan wyjazdu – Zbierz wszystkie materiały jakie mamy dot. Hildebranda Gurlit’a i obrazów zaginionych w czasie drugiej wojny światowej. Część dokumentacji jest zastrzeżona, więc musisz użyć tego. – podaje mi pendriva, na którym jest tzw. elektroniczny klucz do zabezpieczonych plików. –  Wyjeżdżamy jeszcze dziś wieczorem.
-          Muszę się spakować.
-          Wyjdziesz o szesnastej i wrócisz na dwudziestą.
Przez moment widać jak największa zmarszczka na jego czole się pogłębia i zaczynam sobie zdawać sprawę, że tylko raz widziałam u niego taki wyraz twarzy, tuż po tym jak się dowiedział, że jego wnuk miał wypadek. Strasznie mnie korci, żeby zapytać po co tak naprawdę jedziemy, ale wiem, że by mi nie odpowiedział.
I pomimo antypatii jaką darze naszych zachodnich sąsiadów, cieszę się na ten wyjazd. Plan wyjazdu ma pół dnia przerwy co daje mi szanse na wyrwanie się i zrealizowanie własnego „planu”. Po powrocie do swojego pokoju, zamiast grzecznie zacząć przeszukiwać archiwa, otwieram prywatnego e-maila i piszę do Gercharda.
„Zgadnij kto przyjeżdża do Ciebie na weekend???”

*          *          *

Z Gerchardem znamy się od prawie 10 lat. Pamiętam doskonale nasz pierwszy raz, kiedy powietrze wokół nas przesycone hormonami nie pozwalało skupić się na czymkolwiek innym. Jego czarne oczy jak otchłań w których nigdy nie umiałam znaleźć źrenic, wpatrywały się we mnie całymi godzinami i słuchał, zawsze uważnie mnie słuchał. Potem mówił zaledwie kilka słów od których na całym ciele dostawałam gęsiej skórki i dopadaliśmy do swoich ust, spragnieni, wciąż nienasyceni. Byliśmy jak dwa kółka zębate w szwajcarskim zegarku – idealnie pasujące do siebie. Przez chwilę na samym początku znajomości, byłam na takim emocjonalnym haju, że zgodziłam się z nim zamieszkać. Do dziś wymawia mi, że dla mnie na pół roku przeprowadził się do Polski. Nie widzieliśmy się przez ostatnie 4 miesiące i czuję specyficzny rodzaj ekscytacji. Teraz wiem, że będę myśleć o nim cały dzień.    
   
*          *          *

Berlin. Taksówkarz patrzy na mnie w ten specyficzny zatroskany, pełen szacunku sposób, jakby chciał przeprosić, za wszystkie swoje złe uczynki. Jego spojrzenie przypomina mi, że czarny habit jaki mam na sobie jest symbolem cnoty i czystości. Cech, które świadomie przez większość swojego dorosłego życia spycham głęboko w zapomnienie. Próbuje wyobrazić sobie własne zdziwienie, kiedy otworzyłam paczkę od kuriera i zobaczyłam to „wdzianko”. Nie wiem jakim cudem Gerchard zawsze dostaje to czego chce, ale teraz chciał jednej z najbardziej obrazoburczych rzeczy jakiej tylko można chcieć.
Taksówka mija ogród Lust garten i zatrzymuje się na Schlossplatz. Moim oczom ukazuje się Berliner Dom w całej okazałości. Jest piękna. Pomimo swej pechowej historii zachowuje cały blichtr i sakralny charakter przynależny katedrze.
Idę do bocznego wejścia zgodnie z wskazówkami. Drzwi są uchylone co jest znakiem, że wszystko idzie zgodnie z planem. Nie wiem i nie chcę wiedzieć jakim sposobem Gerchard załatwił wejście do katedry w czasie tzw. przerwy technicznej.
Wewnątrz uderza mnie lekko chłodne powietrze i zapach kadzidła. Jakby jeszcze przed paroma minutami odbywało się tu nabożeństwo. Unoszę wzrok i jak zahipnotyzowana oglądam złoto, czerwienie i błękity fresków nad moją głową. Odrywam oczy i poniżej tuż nad ołtarzem podziwiam witraże, wyglądające jakby ktoś namalował obrazy światłem. Sam ołtarz, przepełniony złoceniami i rzeźbami – precyzyjny, a zarazem kruchy kunszt każdej dłoni, fałdy sukni, pukla włosów zapiera dech w piersiach. Trochę tego za dużo, taki ogrom piękna powinno się dawkować. Zadziwia mnie, że pomimo zgaszonych świateł jest tu zupełnie jasno. Mija parę minut zanim przypominam sobie główny cel mojej „wycieczki”.
Siadam w drewnianej ławce, klękam i składam dłonie do modlitwy. Właściwie nie muszę udawać, bo zachwyt nad tym miejscem jest jak najbardziej prawdziwy. Staram się skupić nad dalszym scenariuszem, ale oczy nadal chłoną przepych, który mnie otacza. 
Po kilku minutach czuje na sobie wzrok Garcharda. Odwracam się i widzę jak powoli idzie w moją stronę. Zatrzymuje się przy mojej ławce, klęka obok i ręką chwyta moje udo. Jego dotyk parzy nawet przez grubą warstwę wełny.
-          Idziemy. – mówi cicho, ale stanowczo.
Kiwam głową i idę za nim. Przechodzimy przez nawę główną i skręcamy w lewo. Gerchard przepuszcza mnie pierwszą i pokazuje kierunek. Po chwili wspinamy się schodami prowadzącymi na chór. Jest tuż za mną, łapie mnie w pasie, odchyla kornet i zaczyna całować szyję. Mam ochotę odwrócić się i odwzajemnić, ale jego ramie zakleszcza się unieruchamiając mnie całkowicie. Dreszcz za dreszczem przechodzi mnie od kręgosłupa po opuszki palców. Wreszcie zwalnia uścisk i lekko popycha w stronę wejścia. Organy z tak bliskiej perspektywy wydają się być gargantuiczne. Gerchard jednym ruchem przyciska mnie do drewnianej ściany i zaczyna drążyć językiem wewnątrz moich ust. Lubię jego rozgorączkowanie, pośpiech, ruchy wyrażające tylko jedno pragnienie. Jego instynktowne wyuzdanie. Kuca i czuje jego ciepłe dłonie sunące po moich łydkach, udach, pośladkach. Dwa palce prawej ręki przesuwają się w stronę wnętrza ud. Robi dziwny grymas kiedy natrafia na figi. Wzruszam ramionami. Jego ręce rolują kawałek bawełny w dół po moich nogach i po chwili czuje znów dwa zręczne palce Gercharda. Bawi się całując wrażliwe miejsce na szyi i masując łechtaczkę. Zna moje ciało, aż za dobrze. Szukam jego ust i próbuje wytrącić go z rytmu. Wreszcie odrywa się od mnie, rozpina spodnie i pospiesznie zębami zrywa folie z kondoma, po chwili widzę czarny gruby materiał na jego rękach i unosi mnie lekko wbijając się we mnie jak najgłębiej się da. Moje nogi instynktownie owijają się wokół jego pasa. Czuje jak palą mnie uszy i serce pędzi jak szalone. Poddaję się jego szybkim, naglącym ruchom. Chcę tak bardzo jak on, chce gorączkowo, chce teraz, chce rozkoszy.... Złoto i czerwienie przed moimi oczami zlewają się w jakąś łunę intensywnego światła i moje ciało rozpada się na milion drobnych kawałków, ciągnąc za sobą przeklinającego po niemiecku Gercharda. Puszcza mnie i powoli zsuwam się po drewnianej boazerii. On ląduje obok. Teraz nie widzę już ołtarza ani witraży, nade mną górują potężne złote organy.
-          I za to Cię właśnie lubię mała. – odzywa się nagle Gerchard – jesteś spełnieniem moich najbardziej wyuzdanych zachcianek.

Uśmiecha się do mnie czarująco i czule całuje w czoło.                       

czwartek, 6 lutego 2014

Piekiełko część III

Cisza jaką nagle wypełnia się pomieszczenie jest nie do zniesienia. Przytłacza. Nie pozwala swobodnie oddychać. Chciałabym umieć wyprzeć ze świadomości jego słowa. Zamiast tego czuje jakby ktoś wepchnął mnie do wanny po brzegi wypełnionej lodem. Zimno szczelnie wypełnia całe moje ciało, dreszcz, za dreszczem. Budzi się we mnie wrzeszcząca żądna krwi i bólu bestia – wściekłość. Niech cię szlag, niech cię szlag!!!! – krzyczy głos w mojej głowie i wiem, że nie będę w stanie zapanować nad sobą. Oddech przyspiesza mi coraz bardziej i desperacko szukam jakiegoś sposobu, żeby znaleźć ujście dla rozsadzającego mi czaszkę pulsowania. Wreszcie wzrok pada na gładkie ramię Marka. Sekunda i wbijam się zębami najgłębiej jak się da.
-          Aaaagrrrrr!!!!!!! – Mark wydaje z siebie dziwnie artykułowany wrzask.
Słono metaliczny posmak w moich ustach powoli uspokaja mój rozszalały puls. Patrzę na odcisk moich zębów zapełniony kroplami jego krwi i już mi lepiej. Chciałabym poczuć jego ból wyraźniej, ale musze zadowolić się tym co mam.
-          Przyrzeknij, że nigdy więcej tego nie powtórzysz. – mówię z lodowatym spokojem patrząc mu prosto w oczy.
-          Przyrzekam. – bardziej warczy niż mówi.
Jego źrenice są teraz czarne, ogromne, ale nie widać w nich ani krzty uległości. Ta zmiana mnie nie dziwi choć wolałabym jej nie zauważyć. Nadal jest wewnątrz mnie i ze zdziwieniem odkrywam że jego penis znów pęcznieje. Przez moment waham się. Jednak chęć pokazania mu kto tu jest górą zwycięża. Moje dłonie opieram na jego torsie i mocniej popycham go na posadzkę. Jego plecy z głuchym szurnięciem lądują na kamieniu, równocześnie zmieniając ułożenie jego nóg. Siadam wygodniej i zaczynam płynnie poruszać biodrami. Góra, dół i elipsa, góra dół i elipsa.... swoisty taniec powoduje, że odzyskuje stan błogiej stabilności i poczucie własnej niezależności. Kładzie ręce na moich biodrach, ale szybko zrzucam je sycząc:
-          Nie dotykaj.
Widzę jak znów zaciska szczęki i gratuluje sobie tego posunięcia. Wiem, że najchętniej przerwałby tę grę, ale jego nieobecny wzrok mówi, że jest zbyt podniecony, żeby mu się udało. Tryumfuje przyspieszając i o mały włos tracę równowagę więc w ostatniej chwili moje dłonie znów opieram o jego klatkę piersiową. Mark momentalnie wykorzystuje sytuacje i chwyta mnie za nadgarstki. Nie za bardzo rozumiem o co mu chodzi, ale on tylko przyciąga moja rękę do swoich ust i zaczyna mokrymi pocałunkami całować miejsce gdzie wyczuwalny jest puls.
Przymykam oczy i pod powiekami widzę „Szał” Podkowińskiego. Przez chwilę mam ochotę wybuchnąć szczerym śmiechem, ale powstrzymuje się całą siłą woli jak mi jeszcze została i znów skupiam się na własnych ruchach bioder. Nie mogę uwolnić myśli od skojarzeń o ujeżdżaniu. Pęd, szorstkość, gorąco wszystko nabiera odpowiedniej zmysłowości. Oddech przyspiesza mi coraz bardziej. Czuje gorąco które rozlewa się falami po moim ciele. Ocieranie z przyjemnego zmienia się w ten specyficzny rodzaj bólu tuż przed spełnieniem i choć chciałabym je odwlec jeszcze na chwile, dreszcze i skurcze opanowują moje ciało. Rozkosz trwa i trwa. Opadam na niego z wycieńczenia i czuję jego ciepłe nasienie spływające wewnątrz moich ud. Przez chwile słyszę jego rozszalałe serce, które z sekundy na sekundę zwalnia rytm i nagle robi mi się źle, tak strasznie źle na duszy. Czuje jak Mark delikatnie opuszkami palców gładzi mnie po plecach. Denerwuje mnie to, ale nie mam siły warknąć, żeby przestał....

*          *          *
Kiedy wychodzę z piekiełka zimny wiatr głaszcze moja rozgrzaną twarz, próbując zgasić mój wewnętrzny ogień. Wlokę nogę za nogą na przystanek autobusowy i co chwile przygryzam wargę, żeby jeszcze raz poczuć w ustach smak krwi. Potem, przez szybę autobusu świat wydaje się szary i ubłocony co przygnębia mnie jeszcze bardziej.
Nakładam słuchawki od MP3 i słyszę:
"Now it’s 3 in the morning, and I' trying change your mind, Left you multiple missed calls, and to my message you replied, Why'd you only call me when you're high?, Why'd you only call me when you're high?"
Łzy same zaczynają spływać po policzkach. Wyciągam komórkę i szukam w kontaktach Olgi.
-          Masz chwilkę??? Potrzebuje Cię. – błagalnym tonem wzywam moje koło ratunkowe.
-          Mała, dziś już za późno, nie dam rady.
-          Tylko na chwilkę. – słyszy że głos mi się łamie.
-          Dobrze, będę u Ciebie za godzinę.

I już wiem, że będzie lepiej. Przyjedzie, wysłucha mnie, zrozumie. Teraz tylko tego potrzebuję – zrozumienia.....