Łączna liczba wyświetleń

...

...

poniedziałek, 31 marca 2014

Karząca ręka sprawiedliwości


Nie karzę swych podwładnych zbyt często. Wychodzę z założenia, że marchewką więcej można osiągnąć niż kijem, ale czasami, nie mam innego wyjścia. Szymon zjawił się u mnie w pracy. To jedna z niewielu rzeczy, której robić moim podwładnym nie wolno, nigdy. Złamał zakaz i teraz musiał za to zapłacić. Dłuższy czas zastanawiam się, jaki rodzaj kary mu wybrać. Jest biseksualny, więc większość zabaw nawet tych wzbudzających przerażenie u np. Marka, jest dla niego czystą przyjemnością. Nie przestraszy się widząc dildo w mojej ręce, nie będzie błagał, kiedy zechcę użyć ring’a. Sama niezbyt często używam gadżetów w zabawach, bo i nie widzę ku temu specjalnego powodu. Zazwyczaj używam zabawki na specjalne życzenie podwładnego.

Mogłabym dać upust swojej furii i zbić go pejczem tak, żeby następnego dnia odczuwał pieczenie na swojej skórze, ale nie widzę sensu, w zadawaniu mu samego bólu. Fizyczny ból nie daje nic. Czasem wzmacnia doznania, ale tylko, kiedy zna się odpowiedni stan i trzyma się rygorystycznie, żeby nie przekraczać cieniutkiej linii pomiędzy rozkoszą a cierpieniem.

Głowię się nad karą dla Szymona cały długi dzień. Wreszcie jednak znajduję odpowiedni rodzaj tortury. Dzwonię do niego mówiąc, żeby przyszedł wieczorem o 20.00 do mnie do domu i uprzedzam żeby zabrał wszystko, co mu będzie potrzebne, bo spędzi u mnie noc. Pół godziny przed jego przyjściem przyklejam kartkę na drzwi (klucze pod wycieraczką), napuszczam wodę do wanny, zapalam kilka świec i puszczam Billie Holiday. Dla niego kara – dla mnie przyjemność. Wchodzę do wanny i pozwalam zmęczeniu powoli odpłynąć. Świece jarzą się ciepłym światłem i moje oczy wreszcie przestają szczypać. Billie słodko zaciąga, kusząc, wprowadzając swoim głosem w ten błogi stan, kiedy jest lekko i przyjemnie. Zupełnie jakby przy jej stworzeniu w jej gardło wlano same czekoladowo, karmelkowe dźwięki, by przy słuchaniu widzieć ciepła mieszankę pomarańczy i czerwieni na niebie tuż po zachodzie słońca. Kładę głowę na małym ręczniku na krawędzi wanny. Rozluźniam się. Wreszcie słyszę szczęk otwieranych drzwi i trzaśnięcie. Wiem, że się zastanawia, co mi przyszło do głowy i sam w wyobraźni nakręca się najbardziej. Po dłuższej chwili wchodzi do łazienki. Ocenia sytuacje.

-          Co chcesz mi zrobić i dlaczego mam u ciebie spać. Przecież ty nie pozwalasz sypiać w swoim łóżku?

-          Nie będziesz spał w moim łóżku. W ogóle nie będziesz spał dopóki mnie nie przekonasz, że odczuwasz odpowiedni stopień skruchy. I nie pozwoliłam zadawać pytań. Dziś będziesz posłuszny, bo jak wiesz posłuszeństwo cenię sobie bardziej niż inne cechy. Teraz grzecznie staniesz pod ścianą jak sługa i będziesz czekał na rozkazy. I ani słowa bez mojego polecenia – zrozumiano???

-          Tak. – Patrzy na mnie tymi ciepłymi orzechowymi oczami i widzę lekki odcień porażki. Jakby zdał sobie sprawę, że dziś będzie po mojemu, tak jak ja sobie życzę. Jakby zrozumiał, że dzisiejsza zabawa nie dostarczy mu nawet odrobiny radości.

Szymon nie jest typowym poddanym, tak samo jak ja nie jestem typową Panią. Jemu zależy żeby mieć kontakt z kobietą, żeby móc korzystać z tego, co tylko kobieta zaoferować potrafi. Jego stały partner jest 100 procentowym gejem i nie rozumie pewnych potrzeb Szymona. Czasami Szymon prosi, żeby jego Mariusz mógł przyjść na nas popatrzeć. Swoiste okiełznanie zielonookiej bestii zazdrości. Sama staram się nie wnikać i nie oceniam, co dla tych dwóch jest dobre a co złe.

Stoi pod ścianą, opierając się o kafelki i śledzi wzrokiem mój każdy nawet najmniejszy ruch. Gładzę powoli swoją skórę, przenosząc cienką warstwę piany z jednego miejsca na drugie. Prawą ręką muskam szyję, obojczyk, wreszcie zanurzam pod wodę i palce z brzucha ześlizgują się w dół. Najpierw powoli jednym palcem toruję ścieżkę uchylając jedynie drogę do czułego punktu potem już bardziej nachalnie zaczynam się drażnić i pieścić, odpowiednio naciskając lub zwalniając dotyk pęczniejącego guziczka. Wiem że patrzy na mnie cały czas i zdaję sobie sprawę jak bardzo go ten widok nakręca. Chcę żeby patrzył bez możliwości dotyku, chcę żeby cierpiał mając świadomość, że dziś nie poczuje pod palcami mojego pożądania. Znam swoje ciało, reaguje wystarczająco szybko. Czuję fale ciepła, które zamieniają się w wrzątek pulsujący wewnątrz mnie i różowiący moje policzki na szkarłatny kolor. Pocieranie wnętrza i odpowiednie drażnienie łechtaczki doprowadzają mnie na skraj i wreszcie finiszuję łapiąc dwa szybkie hausty powietrza, wypuszczając na głębokim wydechu i wyginając kręgosłup, aż do bólu, rozpadając się na miliony kawałków i ginąc na kilka sekund. Jest mi wystarczająco dobrze, żeby nie chciało mi się ruszać z wanny, ale po dłuższej chwili woda staje się nieznośnie letnia dla mojej wciąż rozgrzanej skóry, więc wychodzę z niej i zawijam w kąpielowy ręcznik. Szymon nadal stoi pod ścianą i wpatruje się we mnie, zaciskając szczęki do granic możliwości.

-          Zgaś świeczki i przyjdź do sypialni.

Billie śpiewa, że nikt nie pokocha mnie tak jak ona, czy przyjdzie deszcz czy będzie świecić słońce i wierzę jej słowom, bo płynąca z jej głosu słodycz jest czystą esencją miłości i częściej dawała mi rozkosz bez dodatkowego obciążenia, niż którykolwiek z moich kochanków. Ale Billie znała największy sekret miłości i zapłaciła za to najwyższą cenę.

Szymon wchodzi do sypialni niepewnie przez dłuższą chwilę nie mogąc zdecydować czy przekroczyć jej próg. Jeszcze tu nie był. Zazwyczaj korzystamy z drugiej sypialni podczas jego wizyt.

-          Rozbierz się i połóż. Ręce nad głowę.

Zaczyna ściągać bluzę i dżinsy i od razu widzę jak bardzo jest pobudzony. Zdejmuje slipki i jego penis wyskakuje jak sprężyna w stanie pełnego wzwodu lekko jedynie krzywiąc się w lewą stronę. Przechodząc w stronę łóżka próbuje wierzchem dłoni dotknąć odkrytej górnej części moich pleców, ale kątem oka zauważam jego ruch i robie zgrabny unik robiąc krok w przód.

-          Nie pozwoliłam ci siebie dotykać. – mówię odwracając się i patrząc mu prosto w oczy.

Przez chwilę znów widzę ten wyraz smutnego poddania w jego oczach, ale zaraz obraca się kładzie się na plecach na łóżku i unosi ręce na głową. Wyciągam kajdanki przypięte do prętów łóżka i zapinam na jego nadgarstkach. Zdejmuję ręcznik i sięgam na półkę po lubrykant. To są suche dni, a ja potrzebuję śliskości, więc wyciskam odrobinę i nawilżam się pomiędzy wargami aż do wejścia. Robię krok nad leżącym Szymonem i lekko opadam na jego uda okrakiem. Rodzaj tortury, który zaplanowałam jest dla mnie swoistym rodzajem gimnastyki, więc chwilę moszczę się w odpowiedniej pozycji. Dłonią rozchylam płatki i nakierowuję na podstawę członka tak by go otulały. Opieram dłonie na własnych udach i powoli delikatnie unoszę się ślizgając wnętrzem po całej długość jego instrumentu. Kiedy jestem już na samej górze tą samą drogą powoli opadam w dół. Szymon najpierw nie rozumie, co się dzieje, zaczyna się szarpać. Jego mózg podpowiada zbliżającą się rozkosz, ale rozkosz nie nadchodzi. Zostaje zawieszony nad krawędzią bez możliwości manewru. Zaczyna mnie to wciągać. Powolne ruchy w górę i w dół, ślizgając się po jego penisie, zatrzymując tuż nad moim wejściem, hacząc końcówkę jego żołędzi o ten mały kawałeczek skóry i za każdym razem opadając czuje sadystyczną przyjemność uniemożliwiając mu odczucia spełnienia. On wiję się prężąc i próbując za wszelka cenę dostać się do środka, ale ja właśnie wtedy miękko przesuwam się płatkami w dół.

-          Błagam, wpuść mnie, choć na chwilkę – dyszy, szarpiąc się z kajdankami i znów wyginając się jak najwyżej.

-          Przyrzeknij, że już nigdy więcej nie złamiesz żadnego zakazu.

Szymon wierci się dysząc i wreszcie kiwa głową.

-          Przyrzekam.

Znów moje biodra unoszą się powoli w górę, ale tym razem pozwalam żołędzi zagnieździć się w środku i opadam wchłaniając jego penis w całości, aż po same jądra. Trzy szybkie ruchy w górę i w dół i Szymon wydaje z siebie głośne przekleństwo a ja czuję jak jego gorąco i pulsowanie drga wewnątrz mnie.

Po dłuższej chwili schodzę z niego i uwalniam jego ręce.

Ruchem głowy pokazuję drzwi.

-          Śpisz w drugiej sypialni. Łóżko już jest przygotowane.

-          Co musiałbym zrobić żeby zostać tu z tobą???
Parskam szyderczym śmiechem i kiwam głowa z niedowierzaniem. Szymon wstaje, zbiera rzeczy i wychodzi z mojej sypialni. Zamykam za nim drzwi i przekręcam w zamku klucz.  

środa, 26 marca 2014

Pracowity dzień


Codzienna szarość za oknami przygnębia. Mżawka powoduje że docieram do pracy przemoczona i wściekam się sama na siebie że znów gdzieś zgubiłam parasolkę. Napięta sytuacja pomiędzy Rosją a Ukrainą utrzymuje się wystarczająco długo, żeby wszyscy dookoła w biurze zachowywali się jak nakręcone marionetki pozbawione naturalnych odruchów i wciąż klepiące dokładnie te same wyuczone teksty, w ten sam wyreżyserowany sposób. Przechodząc do siebie widzę na korytarzu holu głównego wysoko postawionych dygnitarzy stojących w mniejszych cztero, trzyosobowych grupkach szepczących pomiędzy sobą. Konferencyjna jest zajmowana przez nich od mniej więcej trzech tygodni dzień po dniu i powoli zaczynam się przyzwyczajać do tego nowego stanu oblężenia dotąd cichej przestrzeni. Z powodu ciągłego zamieszania praca nigdy się nie kończy, bo lewie zdążę uporać się z tym co podesłano mi w ciągu poprzednich paru godzin już kolejne papierki piętrzą się w kolejce. Tak jak większość w biurze nie mam czasu, żeby wyrwać się na dłuższą przerwę śniadaniową i biorę coś z firmy cateringowej  obsługującej nasze piętro. Zazwyczaj przechodzą obok mojego pokoju około 13.00 więc kiedy o 12.45 ktoś puka do moich drzwi odruchowo odwracam się na krześle sięgam po torebkę i portfel nie patrząc nawet kto wchodzi.

-          Macie może kanapki z indykiem takie jak wczoraj??? – pytam.

-          Nie mam, ale jeżeli bardzo Ci zależy mogę się wybrać na łowy do spożywczego.

Odwracam się  z portfelem w dłoni i choć mam wielką ochotę parsknąć śmiechem, nie robię tego mocno kontrolując mimikę swojej twarzy.

-          Co Ty tutaj robisz??? Nie wolno Ci odwiedzać mnie w pracy. – mówię pilnując, żeby intonacja wyraźnie dawała do zrozumienia mój gniew.

Wchodzi do pokoju i patrząc na mnie z góry z rękami w kieszeniach zaczyna tyradę.

-          Nie miałem wyjścia. Od trzech tygodni stosujesz jakieś dziwne uniki, a mam dość sms-ów, cytuję: „Przepraszam, ale teraz naprawdę nie mam czasu”. Przegięłaś, mała i to mocno. Miesiąc czasu???? Aż tak odporny i cierpliwy nie jestem.

Patrzę na tego przystojniaczka o twarzy naburmuszonego chłopca i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mimowolnie tęskniłam za widokiem tej słodkiej twarzyczki. Jest ode mnie trzy lata młodszy, ale wygląda jakby dopiero kończył liceum. Wzrostem nie dorównuje moim pozostałym facetom, ale i tak jest ode mnie o pół głowy wyższy. Ma najcieplejszy orzechowy odcień oczu jaki kiedykolwiek widziałam. Teraz patrzy na mnie z wyrzutem jak dzieciak, któremu odebrałam lizaka.

Faktycznie, trochę za długo zwlekałam, ze spotkaniem. Najpierw wyjazd do Berlina, potem Olga i wreszcie „regenerujący” wypad do Krzyśka. Wiem, że nagięłam lekko zasady, ale on je właśnie złamał. Mimo wszystko nie umiem się na niego gniewać. Jest jednym z najbardziej bezpośrednich i szczerych facetów jakich znam. Przy nim często czuję się jak kumpela, a nie tylko kochanka od zaspokajania „stanów dewiacyjno – seksualnych”.

-          No dobra. Teoretycznie masz trochę racji. Ale tylko trochę. – uśmiecham się delikatnie i już wiem że dałam mu zielone światło, które na pewno teraz wykorzysta.

Patrzy mi prosto w oczy lekko przechylając głowę i nawet nie chcę się domyślać co zamierza zrobić. A on po prostu odwraca się i cofa do drzwi przekręcając w nich klucz.

-          Szymon, ani się waż. Nawet o tym nie myśl. – wstaje z krzesła, próbując pokazać mu, że teraz się naprawdę wkurzyłam. Ale on jak gdyby nigdy nic z ironicznym uśmiechem na twarzy znów obraca się w moją stronę i robi kolejne dwa kroki.

-          Za późno. Już pomyślałem i nie ma powrotu do sytuacji sprzed. – w jego uśmiechu czai się podstęp.

Jeszcze jeden krok i staje naprzeciwko mnie po drugiej stronie biurka. Chwyta moje ręce, mocno prawie boleśnie w nadgarstkach i jednym szybkim ruchem przyciąga do siebie, zmuszając do pochylenia w jego stronę. Sam również lekko pochyla się nad drewnianą krawędzią. Kiedy jest już na odległość oddechu delikatnie muska ustami moje wargi.

-          I tak nigdzie mi nie uciekniesz, więc po prostu mi pozwól.

Widzę ten lekki odcień desperacji w jego oczach, więc przestaję siłować się z jego rękami. Puszcza mnie i obchodzi biurko dookoła. Kładzie chłodną dłoń na moim karku i przyciąga mnie wpijając się mocno w moje usta. Tym razem to nie muśnięcie i choć wargi dotykają jedynie warg czuję ten pocałunek całą sobą i zaczynam odczuwać jego głód. Rozumieć jego pragnienie. Potem jego język zaczyna drążyć i dołączam do niego, próbując oddawać ten sam rodzaj zapamiętania.

Jego druga ręka najpierw przytrzymuje mnie w pasie, ale zaraz sunie w dół, zatrzymując się dopiero na wzgórku łonowym i zaciskają na nim palce. Czuję ten dotyk mocno pomimo warstwy materiału spódnicy, rajstop i bawełny bielizny. Haczę palce o jego pasek od dżinsów i próbuje przyciągając jego ciało, wybić go z rytmu, ale wyczuwa mój podstęp i lekko popycha w stronę ściany przy oknie, przez cały czas całując i lekko pocierając głębiej moje „wejście”. Gorąco zaczyna powoli obejmować moje ciało i poddaję się chwili. Szymon odrywa się od moich ust i teraz czuje jak końcówką języka śledzi linię na mojej szyi. Delikatne dreszcze są coraz przyjemniejsze i zaczynam oddychać głębiej. Wyciągam rękę i zaczynam pocierać jego wybrzuszenie odznaczające się na dżinsach. Jego jęk jest jak najpiękniejsza muzyka dla mich uszu. Przez nanosekundę zastanawiam się czy nie doprowadzić go ręką, ale jakby czytając w moich myślach odsuwa moją dłoń i szepcze mi wprost do ucha:

-          Nie tak, nie w ten sposób. Długo czekałem i chcę być w Tobie cały, a nie kończyć w przedbiegach.

Znów wczepia się w moją szyję, po czym zadziera w górę spódnicę najwyżej jak się da.

-          Rajstopy mają być całe. – mówię patrząc jak ocenia wzrokiem co z nimi zrobić.

Posłusznie roluje je w dół razem z bawełnianymi figami, aż do kostek. Czuję jego język na brzuchu i zamieram. On wie, że ta strefa mojego ciała nie lubi ust i języka.

-          Przepraszam. – mówi podnosząc się z klęczek i całując łagodniej w usta.

Ktoś puka do drzwi

-          Catering.

Zamieramy wstrzymując oddechy i próbując myślami zatrzymać rozgorączkowany puls. Patrzymy na siebie i oboje liczymy w myślach sekundy, zanim dziewczyna z wózkiem przejdzie dalej i nie będzie miała szansy nas usłyszeć. Szymon znów wbija się pocałunkiem w moje usta. Moje palce teraz bardziej pożądliwie zaczynają rozpinać jego koszule i spodnie. On ślini dwa palce i wbija je we mnie kciukiem masując łechtaczkę. Jego przyspieszony oddech mówi mi, że też chciałby jak najszybciej znaleźć się w środku, ale odwleka ten moment, jakby świadomie torturując samego siebie. Robię się naprawdę mokra i chcę go wreszcie poczuć, więc dotykam dłonią jego slipy. Wkładam rękę pod gumkę i już bezceremonialnie obejmuję członek wykonując dwa ruchy w dół i w górę. Syczy mi wprost do ucha, po czym na chwilę przestaje zabawiać się palcami w moim wnętrzu i podnosi mnie w górę za pierwszy razem przenosząc kilkanaście centymetrów w bok na wprost okna za drugim sadzając mnie na parapecie. Teraz jest na idealnej wysokości więc wreszcie lekko zsuwa dżinsy, ściąga slipy i pokazuje wzwód do tej pory więziony w jego bieliźnie. Oczy błyszczą mu z podniecenia.

-          Muszę teraz, bo dłużej nie wytrzymam.       

Rozchylam uda i pozwalam mu wsunąć się w siebie. Gorący i twardy. Na moment zastyga, ale potem znów wysuwa się i wchodzi głęboko, po same jądra. Z ust ucieka mi całe powietrze.  Wolniejsze ruchy i jego place bawiące się moim słabym punktem, doprowadzają mnie do wrzenia. Już nie chcę czekać, więc sama narzucam szybsze tempo. Wymuszam parę szybkich skurczów i jego zawziętość nagle zaczyna przybierać odpowiednią szybkość. Nasze ruchy są zbyt szybkie, zbyt nachalne, zbyt zaciekłe. Jakbyśmy oboje ścigali się które pierwsze osiągnie orgazm. Plaskanie naszych ciał zaczyna szumieć w moich uszach i po chwili odpływam. Szymon dochodzi kilka pchnięć później, opadając czołem na moje ramię, drżąc i ściskając najmocniej jak się da. Trzyma mnie w ramionach jak jakiś najcenniejszy skarb i jego zwalniający oddech rozchodzi się falami gdzieś w okolicy mojego obojczyka.

-          To się nazywa pracowity dzień. – mówi dochodząc do siebie.         

czwartek, 20 marca 2014

Zaspokojenie Nekrofila...


Czuje jak mokry materiał całkowicie oblepia moje ciało. Szarpię się, ale to nic nie daje. Jestem przywiązana grubym powrozem do żeliwnych prętów starego łóżka. Ścierpnięte ręce odmawiają posłuszeństwa, wyciągnięte mięśnie nóg drętwieją, ale i tak, co jakiś czas próbuję. Otarcia na nadgarstkach i kostkach bolą mocniej z każdym pociągnięciem. Wewnątrz nadal boli i ten ból przewyższa wszystkie rodzaje bólu, jakie dotąd kiedykolwiek czułam. Oczy mnie szczypią, ale nie mogę już płakać – już nie ma we mnie łez. Suche gardło nie pozwala wydusić kolejnego krzyku. Nadal czuję w ustach metaliczno – słony smak własnej krwi. Wściekłość i bezsilność mieszają się we mnie jak ohydna lepka maź, którą nadal czuje na skórze brzucha. Słyszę szelest po prawej stronie i szybko odwracam głowę, żeby sprawdzić, czy to znów oni, ale to tylko ta druga – przywiązana na stojąco do belki. Wyciągnięta całym ciałem najbardziej jak się da, szeleści palcem u stopy próbując przysunąć nóż leżący na podłodze, ale nie może do niego sięgnąć. Przy tak wygiętej sylwetce niektóre z małych nacięć na jej skórze znów się otwierają i widać jak czerwone ścieżki pojedynczych kropli krwi powoli suną w dół malując czerwonymi nitkami biel jej ciała. Po chwili odwraca oczy w moją stronę jakby wyczuła, że się jej przyglądam.

-          Spokojnie mała, wszystko będzie dobrze. – Mówi najłagodniejszym tonem, na jaki ją stać, a potem delikatnie wygina usta i uśmiecha się do mnie. To nie jest szczery uśmiech, ale widzę, że dziewczyna bardzo się stara. Nie chcę jej robić przykrości i również staram się uśmiechnąć. Kiedy tylko lekko wyginam usta lewy policzek znów zaczyna mocniej piec.

Czuję smród ich potu, brudu i jeszcze czegoś, czego nigdy wcześniej nie czułam. Jak zjełczałe masło z zepsutą rybą i zgniłą kapustą rezem wzięte. Potworny zapach, który jest tuż obok, jest na mnie na mojej skórze i nie mogę go z siebie wytrzeć, zmyć, wyczyścić. Znów bezwiednie zaczynam się szarpać. Nagle słysze skrzypienie na schodach i momentalnie zastygam, tak samo jak i ta druga. Patrzymy sobie w oczy i rozumiemy się bez słów. Trzeba się wyłączyć, trzeba nie reagować, trzeba przetrwać. Pomimo wszystko. Kroki zbliżają się, a ja mimowolnie zaczynam drżeć i słyszę charakterystyczne dudnienie w uszach. Jeszcze chwila w drzwiach znów staną oni. Zapadam się. Lecę szybko w dół, spadam. Budzę się. Pościel jest cała mokra, a ja nie mogę złapac oddechu, serce bije mi jak oszalałe. Mam dość koszmarów przeszłości. Chcę spokojnego snu a nie tej ciągłej ucieczki przed przeszłością. Wstaję i idę pod prysznic. Znów czuję ten ochydny zapach – muszę go z siebie zmyć. Musze wyszorować skórę, żeby była czysta, żeby już nie cuchnęła.

 

*          *          *

 

Opłaca się jeździć pociągiem na spotkania z Krzysztofem. Zawsze mam czas żeby poczuć się na chwile uwolniona z klatki warszawskiego światka. Oglądam polskie widoczki szybko uciekające za oknem i lekkie zawirowania wiatru w koronach szybko uciekających drzew. Miarowy stukot trochę mnie otępia, ale nie mogę zamknąć oczu dopóki nie dojadę na miejsce. Nie dowierzam własnej podświadomości, bo przez ostatni tydzień nie dawała mi ani chwili wytchnienia.

Z Krzysztofem zawsze „sesje” odbywają się w prosektorium. Kiedyś miejsce to kojarzyło mi się tylko z horrorami, ale po pierwszej wizycie uznałam, że w porównaniu z innymi przybytkami, w których bywałam wygląda schludniej i normalniej niż by się przypuszczało. Krzysztof wita mnie przy drzwiach przeciwpożarowych i zadaje kilka standardowych pytań o zdrowie. Po chwili prosi żebym podwinęła rękaw i podaje pierwszy zastrzyk. Wiem, co mnie czeka. Postrzegam to jak swoisty rytuał wprowadzenia, jak przygotowanie, do tego specyficznego odlotu gwarantującego całkowite poddanie się zalewającej fali nieodczuwania. Jedynie unoszący się w powietrzu zapach, lekko mdły słodko – gorzki zapach śmierci, przeszkadza w uznaniu tego miejsca za całkiem normalne. Idę w górę schodami za Krzysztofem na pierwsze piętro gdzie jest dobrze mi znana sala, pieszczotliwie przeze mnie nazywana rozkrajalnią. To tu próbując dociec, w jaki sposób delikwent zszedł kroi się go na mniejsze lub większe kawałki. Jest tu aseptycznie czysto i pomimo surowości otoczenia, czuje się tu bezpiecznie. Blado beżowe kafelki nie są może zbyt gustowne, ale nadają wnętrzu charakteru przeciętnej łazienki z podłego trzy gwiazdkowego hoteliku. W Sali są trzy blokowe stoły. Każdy ma żebrowe kanaliki do spływania płynów ustrojowych i jeden większy otwór na górze gdzie zazwyczaj kładzie się głowę denata. Nie wyglądają strasznie, raczej dostojnie. Jak katafalki starożytnych władców. Przy środkowym stoi stojak z przygotowaną kroplówką i przenośnym respiratorem. Pamiętam, że kiedy osiem lat temu trafiłam tu po raz pierwszy zapytałam zdziwiona gdzie są metalowe łóżka do przewożenia zmarłych, a Krzysztof słysząc to o omal nie udusił się ze śmiechu.

Wiem, że musi upłynąć godzina zanim zastrzyk zacznie działać, więc czeka nas jeszcze parę ładnych minut pogawędki o życiu. Siadamy obok siebie na stole do krajania zwłok i wymieniamy kilka zdawkowych pytań. Krzysztof stara się być miły i uprzejmy, ale wykręca się od mówienia na swój temat przerzucając pytania na mnie. Jest skryty, bardziej skryty od przeciętnego człowieka, ale ufam mu. Nigdy nie zrobiłby mi krzywdy. Krzysztofa kręcą zmarłe. Dokładniej, lubi sypiać z kobietami, które już zeszły z tego świata. Przez jakiś czas wyrabiał sobie wejścia i znajomości tu w prosektorium, co nie dziwiło, jeżeli wziąć pod uwagą młodego chirurga, który chcąc nie chcąc ucząc się musi przerobić pewne ćwiczenia również i w tym przybytku. Zaczął stawać się coraz częstszym gościem, aż wreszcie wszyscy przyzwyczaili się do jego ciągłej obecności. Cichy, skryty i nieprzeszkadzający nikomu, zaczął wreszcie realizować swoje dziwaczne upodobania i fascynacje. Jednakże raz zdarzyło się, że po zaspokojeniu nie zdążył dokładnie posprzątać po sobie i zostawił na denatce ślad, którego absolutnie tam być nie powinno. Przestraszył się konsekwencji i choć nigdy nikt nie dowiedział się czyje włókno znaleziono na denatce, która była już po ściągnięciu śladów zaprzestał wykorzystywania ciał, które były „pod ręką”. Długo szukał kobiety, która będzie w stanie dać się wprowadzić w stan znieczulenia ogólnego żeby móc spełnić swoje potrzeby seksualne, aż trafił na Olgę – znana z zaspokajania najbardziej dziwacznych zamówień. Jednak Olga tego zamówienia spełnić nie chciała. Stwierdziła, że dla takich jak on to tylko i wyłącznie psychiatryk i to taki, z którego nie wypuszczają do końca życia. Byłam świadkiem ich „rozmowy” i tak ja wkroczyłam w życie Krzysztofa. W tajemnicy przed Olgą umówiłam się z nim na kawę. Wydał mi się na tyle spokojny i zrównoważony, że postanowiłam zaryzykować. Po pierwszym spotkaniu czułam się jak nowo narodzona. Wreszcie stan, w którym uwalniałam się całkowicie od wszystkiego i wszystkich. Krzysztof po moim przebudzeniu wręcz kipiał z radości. Więc oboje postanowiliśmy powtarzać od czasu do czasu „rytuał”.     

Kiedy zbliża się ustalony czas rozbieram się, owijając jedynie przygotowanym wcześniej ręcznikiem i kładę się na stole. Krzysztof wkłuwa mi werflon i po chwili przykłada maskę.

-          Policz od dziesięciu do jednego.

-          Dziesięć dziewięć osieeee

Zapadam w nicość. Czerń bez końca. Ciemna ciepła pustka. Nie mam ciała jedynie lekką zwiewną chmurę rozproszonych świetlistych cząsteczek, które mają świadomość, że są mną, ale nie czują. Zupełnie nic nie czują. Czas nie istnieje, bo tkwię zawieszona poza nim. Istnieje tylko przestrzeń, nieskończona doskonała przestrzeń. Panuje idealna zrównoważona cisza. Czysta perfekcja nie istnienia, nieodczuwania, niebycia.

Ze snu wyrywa mnie jakiś głos, niewyraźny jakby dochodził z bardzo daleka. Nie mam ochoty wracać, było mi tak dobrze, tak spokojnie, tak ciepło. Ten głos każe mi wracać, każe mi się obudzić, ale ja nie chcę. NIE CHCĘ!!!

-          Izra wracaj do jasnej cholery, wracaj rozumiesz!!!! – Krzysztof stoi na de mną lekko potrząsając moją głową. – Otwórz oczy, no już, wiem, że mnie słyszysz.

Otwieram powieki cięższe niż zwykle. Szumi mi w uszach i mocno kreci mi się w głowie. Twarz Krzysztofa wygląda dziwnie.

-          Jezo, ale mnie wystraszyłaś. Przez chwile myślałem ze naprawdę odleciałaś na dobre. Kogo, jak kogo, ale ciebie jednak wolałbym widzieć wśród żywych. – Oddycha z ulgą.
Kładzie mi rękę na czole i odgarnia kosmyk włosów. A do mnie powoli dociera sens wypowiedzianych przed chwilą przez niego słów.         

poniedziałek, 17 marca 2014

Nieznośne oczekiwanie


Czekam na korytarzu, aż Olga wyjdzie z łazienki. Deszcz wystukuje na parapecie kolejne niezbyt miarowe odcinki czasu. Palcem śledzę ścieżki wytyczające krople deszczu na zimnej tafli szyby. Jest ciemno, a ja nie mam siły, żeby przejść dwa kroki dalej i zapalić światło. Opieram ciężką głowę o ramę okienną i myślę jak długo jeszcze jestem w stanie ustać na własnych nogach. Powraca piszczenie w uszach i ból mięśni. Nagle słyszę jak otwierają się drzwi za mną od tamtego pokoju w którym odbywała się „sesja”. Ktoś zapala światło i chwilę mrugam aż wzrok przyzwyczai się do ostrej bieli jarzeniówek dookoła mnie. Odwracam się, przywierając plecami do ściany żeby mieć odpowiednią powierzchnię podparcia. Chcę sprawdzić czy to mulat wreszcie postanowił wyjść, ale moim oczom ukazuje się zupełnie inna twarz. Znam go. Czasami widuje go u nas w MSZ’cie. Jeden z przedstawicieli węgierskiej strony pilnującego finansów MFW z grupy wyszechradzkiej. Patrzy w moją stronę i wreszcie podchodzi.

-          Wszystko w porządku???? – pyta jakby uprzejmość w takiej sytuacji była czymś najbardziej naturalnym. – Nie wygląda Pani dobrze.

Wzruszam ramionami mając nadzieję, że odpuści i sobie pójdzie, ale on nadal stoi i chyba oczekuje innej reakcji.

-          Jestem zmęczona, czekam na koleżankę. – odpowiadam wskazując ruchem głowy na łazienkę.

-          Nie widziałem tu Pani wcześniej. Często dorabia sobie Pani w ten sposób???

-          Powiedzmy, że jestem na zastępstwie i nie, nie dorabiam sobie w ten sposób. A Pan często korzysta z usług mojej koleżanki??? – zaczynam celowo ironizować, żeby odpuścił i wreszcie się odczepił.

-          Zawsze, kiedy tylko jestem w Warszawie. Powiedzmy, że pani koleżanka ma dar spełniania konkretnych, bardzo specyficznych zamówień. I jest z tego znana w moim środowisku.

-          Tak, wiem. Kręgi sejmowo rządowe z naszego kraju też doceniają jej talent.

Ucinam. Nie mam ochoty z nim rozmawiać, jestem zbyt zmęczona, żeby bawić się w gierki niedopowiedzeń i niuansów. Po chwili widzę, że zrobiłam błąd bo na jego twarzy maluje się wyraz większego zdziwienia.

-          My się znamy???? Bo szczerze powiedziawszy nie przypominam sobie abyśmy się już kiedyś spotkali, a pamięć mam całkiem dobrą.

-          Nie znamy się. Wiem po prostu że jest pan Węgrem dość często bywającym w Polsce.    

-          Dla ścisłości jestem pół Węgrem pół polakiem. Moja matka była polką. Chyba dlatego mam taki sentyment do polski.

Wreszcie otwierają się drzwi łazienki i wychodzi z nich Olga. Przez chwilę patrzy na mnie marszcząc brwi ze zdziwienia. Potem odwraca się i idzie w stronę wyjścia. Słyszę jej oddalające się kroki na schodach i nie rozumiem co się dzieje, nie rozumiem dlaczego nie podeszła do mnie. Chciałabym wrzasnąć za nią ale zdaje sobie sprawę jak bardzo desperacko by to wyglądało. Facet zdaje się być zadowolony z takiego obrotu sprawy. Podchodzi krok bliżej zmniejszając jak tylko się da dystans między nami, a potem wyciąga dłoń i placami prawej ręki przesuwa po moim lewym ramieniu w dół. Dziwny rodzaj dotyku zarezerwowany dla osób dobrze się znających. Oznaka spoufalenia, która nie powinna mieć miejsca. Patrzę mu prosto w oczy próbując wyrazić wzrokiem całą pogardę jaką teraz do niego odczuwam. Czuje chłód rozprzestrzeniający się od lewego ramienia po całym moim ciele. Jest mi niedobrze. Chcę żeby Olga wróciła i wreszcie zabrała mnie do domu. Facet po dłuższej chwili odsuwa się ode mnie.

-          Myślę, że jeszcze się spotkamy.

-          Mam nadzieję że nie.

Słyszę kroki na schodach i w wyjściowych drzwiach staje Olga.

-          Mała idziemy, taksi czeka.

Te cztery słowa brzmią w moich uszach jak najpiękniejsza melodia na świecie. Olga zauważa, że nie ruszam z miejsca więc podchodzi, pomaga mi oprzeć się o nią i powoli idziemy w stronę schodów.


*          *          *


W domu włączam komórkę i widzę 13 nieodebranych połączeń. Siedem od Szymona, z którym przekładałam już dwa razy spotkania i powinnam oddzwonić, żeby wykazać się odrobiną zainteresowania, ponieważ jest moim drugim podwładnym i teoretycznie jesteśmy związani specyficznym kodeksem postępowania. Pozostałe to telefony od Krzysztofa. Trochę mnie dziwią, bo nie kontaktował się ze mną przez ostanie półtora roku. Upodobania Krzysztofa biją na głowę wszystkich moich dotychczasowych kochanków. Zgadzam się na nie, ponieważ jest lekarzem, a wszystkie „sesje” gwarantują mi spokojny sen bez snów. Czasem to jedyna normalna terapia dla mnie, więc w pewnym sensie uzupełniamy się nawzajem. On dostaje to czego nie dostałby w normalnych warunkach, a ja wreszcie dostaje zasłużony wypoczynek. Zastanawiam się dlaczego odezwał się po tak długim czasie. Zdążyłam już skreślić go z swojego grafika na dobre. Ciekawość krąży przez chwilę z moim krwiobiegiem powodując że zaczynają mnie piec policzki. Palce mnie świerzbią i w końcu naciskam połącz. Nieznośne czekanie na połączenie i słyszę:

-          Izra??? Nawet nie wiesz jak się cieszę że oddzwoniłaś.

-          Szczerze, myślałam że ktoś zwinął Ci komórkę i teraz sprawdza wszystkie stare kontakty.

-          Przepraszam, wiem szmat czasu, ale tak jakoś się ułożyło. – słyszę zniecierpliwienie w jego głosie.

-          To kiedy chcesz się widzieć???

-          Naprawdę, chciałabyś, mogłabyś, zgodziłabyś się???

-          Przecież mnie znasz.
Szymon będzie musiał jeszcze poczekać. Teraz potrzebuję Krzysztofa i jego nietypowej terapii. Obopólnego zjednania nieodczuwania, niepamięci, niebycia – mojej prywatnej nirwany.              

piątek, 7 marca 2014

Koszmary przeszłości część II


Ostatnie trzy dni i trzy noce wydają się jakąś dziwną mieszanką stresu, nadmiaru kawy, przemęczenia i minimalnej ilości snu. Coś jak automatyczne wykonywanie czynności bez większego zaangażowania hipokampu, korzystając jedynie z kory czołowej. Już nie odczuwam strachu ani złości. Została tylko bezsilność i to specyficzne przeświadczenie, że to ciągłe piszczenie w uszach kiedyś musi minąć. Kiedyś musi zapaść cisza. Olga ma dziś przyjechać po mnie do pracy, żeby pomóc mi się przygotować, a ja myślami tkwię zawieszona w przeszłości bez możliwości restartu. Próbuje skupić się choć na chwilę przepisując kolejne oświadczenia Kryszkowiaka, jego wskazówki dotyczące strategicznych punktów przy wschodniej granicy, ale nie mogę, nie jestem w stanie. Wiem, że „GÓRA” przesiaduje całymi dniami i nocami próbując przygotować jeszcze lepsze scenariusze zabezpieczeń na wypadek zaognienia sytuacji w Kijowie i na Krymie, ale tak naprawdę nie wiele z tego do mnie dociera. Nie umiem odczuwać strachu przed realnym zagrożeniem wojną, bo mój umysł błądzi we mgle walcząc z urojonymi demonami niemocy i zdrady.

Kryszkowiak zastaje mnie wpatrującą się niewidzącym wzrokiem w okno.

-          Co się dzieje??? – kładzie na moim biurku kolejne kilka kartek wypełnionych jego  starannym odręcznym pismem.

-          Nic. Kolejne notki? – Pytam wskazując na nie głową.

-          Izra, ja się nie pytałem czy, tylko co. Wyglądasz gorzej niż ja, a to ja nie byłem w domu od dwóch dni.

-          Naprawdę, wszystko w porządku.

Spuszczam wzrok i staram się brzmieć przekonująco.

-          Wiesz, że zawsze możesz przyjść pogadać. – mówi łagodnym tonem. Czubek głowy parzy mnie od jego wzroku, ale nie jestem w stanie patrzeć mu teraz prosto w oczy. Po chwili wychodzi.

Major zna mnie wystarczająco długo, żeby wiedzieć kiedy się wycofać. Nie jestem jego córką, choć czasem próbuje mnie tak traktować.

Z biura wychodzę tuż po siedemnastej. Jest jeszcze jasno, choć ciężkie stalowe chmury wiszą nisko zapowiadając zbliżający się deszcz. Jestem zmęczona, tak potwornie zmęczona. Olga stoi oparta o taksówkę z założonymi na piersiach rękami. Kiedy tylko spostrzega mnie uśmiecha się promiennie i idzie w moja stronę.

-          Nie dam rady. – mówię jeszcze zanim zaczyna mnie obejmować.

-          Mała, spokojnie, wszystko będzie dobrze. – ściska mnie i głaszcze po plecach. – Chodź, ten klient nie lubi spóźnień.

 

*          *          *

 

Na miejsce docieramy w dwadzieścia minut. To piękna jasna, odnowiona kamieniczka na Marszałkowskiej. Chce być twarda, ale nogi zaczynają mi drżeć, a w głowie wciąż piszczy. W bramie Olga wyciąga butelkę z wodą mineralną i podaje mi jakąś tabletkę na swojej dłoni.

-          Weź. To Cię uspokoi.

-          Nie biorę prochów – przecież wiesz.

-          To tylko antydepresant. Dziś jest wyjątkowa noc. Na dziś masz dyspensę. – znów uśmiecha się do mnie, a ja nie umiem się oprzeć temu pięknemu obrazkowi uśmiechniętej Olgi, więc połykam tabletkę i popijam wodą.

Wchodzimy po drewnianych schodach, a Olga zaczyna referować, żeby przygotować mnie na to widowisko.

-          Będę miała ręce przypięte do stołu. Stół jest na środku pokoju. Ty będziesz w klatce, po lewej stronie. Klient będzie siedział w fotelu w wykuszu. Nie za bardzo go widać i wcale go nie słychać. Czasami się zastanawiam po co to robimy, bo on przez całe przedstawienie nie daje znaku życia. Widocznie to go kręci.

Zalewa mnie fala gorąca, jakbym nagle weszła do sauny. Przed oczami mam mroczki. Żołądek przewraca mi się na druga stronę. Do tego kolana drżą coraz bardziej.

-          Olga niedobrze mi. – mówię zatrzymując się na kolejnym schodku i opierając o drewnianą secesyjna poręcz.

-          Zaraz Ci przejdzie. Zobaczysz wszystko będzie dobrze. – bierze mnie pod ramie i pomaga pokonywać kolejne schody.

  

*          *          *

 

W mieszkaniu panuje półmrok. Jedynym oświetleniem jest nikłe światło świec porozstawianych tu i ówdzie na drewnianej podłodze. Stoję w klatce już jakieś dziesięć minut i powoli zaczyna mnie to drażnić. Głowę mam ciężką więc opieram się czołem o stalowy pręt, nogi mam jak z waty więc mocno trzymam rękami pręty żeby nie upaść i czuje jak kropelki zimnego potu przylepiają do mojej skóry lnianą dopasowana sukienkę. Olga ma na sobie tylko dziwny stanik z skórzanych czarnych pasków i podobne krótkie spodenki, bardziej odkrywające niż zasłaniające jej blade jak kreda ciało. Opiera się płaskim brzuchem o wielki toporny drewniany stół z rękami przypiętymi do krawędzi stołu skórzanymi pasami. Lekko kręci mi się w głowie i nie umiem prawidłowo określić się w tej przestrzeni, jakby ktoś założył mi okulary z przekłamanymi soczewkami. Kiedy tylko na chwilę zamykam oczy, widzę Olgę na tamtym jasnym zakurzonym strychu, przywiązaną grubym powrozem do belki z ciałem pokrytym małymi czerwonymi od krwi nacięciami i kilkoma większymi fioletowo-żółtymi siniakami na udach i pod żebrami. Tak bardzo chciałbym wymazać ten obraz z pamięci, tak bardzo chciałabym już nic nie czuć. Otwieram oczy i znów zgięta Olga z górną połową ciała na stole. Twarz ma zwróconą w moją stronę i lekko się uśmiecha, jakby próbowała mi dodać otuchy. Całe moje ciało kurczy się w sobie, chciałabym zniknąć. Wiem że nie mogę przymknąć powiek bo tamten obraz z przed dwudziestu lat nadal czai się tuż pod powiekami.

Nagle w pokoju rozlegają się pierwsze drażniace dźwieki trochę przypominające charakterystyczne brzęczenie. Wytężam pamięć próbując dopasować muzykę do wykonawcy. To MUSE. Olga nadal uśmiecha się do mnie. Kątem oka widze zbliżającego się do niej mężczyznę. Jest wysoki i całkiem nagi jest mulatem. Gładka skóra nawet na kształtnej ogolonej głowie, napięte mięśnie przedramion i śliczne mięśnie brzucha. Dawno nie widziałam tak pięknie wyrobionego „kaloryferka”. Mark, Szymon, Gerchard mają ładne sylwetki, ale ten facet wygląda jak profesjonalny trener fitnes, albo model z reklamówki. Strach odpływa gdzieś daleko i zostaje tylko fascynacja tym osobnikiem, który wydaje się bardziej snem niż jawą. Powoli podchodzi do Olgi i nachylając się nad nią, swoimi umięśninymi ramionami koloru mlecznej czekolady przykrywa jej kredowo białe ręce. Ten kontrast kolorów skóry, powoduje że serce zaczyna przyspieszać a dłonie bardziej zaciskają się na prętach. Jej kruchość i jego siła są jak dokonała mieszanka, jak niedościgniony ideał. Szepcze jej coś do ucha i zaczyna całować jej szyję. Olga mróży oczy i z jej ust wydobywają się dwa dłuższe westchnienia. Jego wąskie usta suną po jej kręgosłupie, a jego ręce obejmują ją w tali. Wpatruje się jak zahipnotyzowana, w ten pokaz nie potrafiąc odczuwać nic poza podziwem. Muzyka cichnie i po chwili słysze pierwsze dźwieki „Uprising”. Tak musi być, ten wieczór będzie pod znakiem Muse. Mulat wkłada sobie dwa palce do ust przywiera biodrami do pośladków Olgi i po chwili jego ręka niknie z przodu pomiędzy udami Olgi wykonując najpierw wolniejsze potem szybsze ruchy. Ona wygina się i cicho pojękuje. Wreszcie mężczyzna prostuje się chwyta swój napęcznialy instrument i namierzając wchodzi w Olgę jednym szybkim ruchem. Jej ciało wygina się w delikatny łuk i raptownie wciąga powietrze odrzucając włosy na plecy i odchylając maksymalnie szyję. Przygryzam wargę i mocniej ciałem przywieram do prętów. Zaczynam pulsować i rytm serca przyspiesza mi raptownie. Czuję że policzki mam purpurowe i choć nie przyznałabym się do tego kusi mnie scena rozgrywająca się przed moimi oczami. Mulat podnosi nogi Olgi i owija je sobie wokół bioder. Jego pchnięcia z wolniejszych i dokładniejszych przyspieszają teraz i słychać krótkie stęknięcia za każdym razem kiedy wchodzi w nią szybciej i szybciej. Olga wije się z każdym głuchym jęknięciem trzymając rękoma krawędzie drewnianego stołu. Jej brzuch suwa się w jedną i druga stronę przy każdym jego ruchu. Przyspieszają a ja rozpalam się coraz bardziej. Jeszcze sekunda, dwie i Olga wydaje ostatni przeciągły jęk  i po chwili mulat z harknieciem pada na nią wyczerpany. Nadal patrzę nie mogąc od nich oderwać wzroku. Jej biała skóra z mokrymi od potu czarnymi włosami okalającymi filigranową twarzyczkę i jego ciemniejsza twarz, skóra koloru mlecznej czekolady przylegająca do bieli jej pleców….