Łączna liczba wyświetleń

...

...

czwartek, 30 kwietnia 2015

.......


"Her mind lives in a quit room,
A narrow room, and tall,
With pretty lamps to quench the gloom
And mottoes on the wall.

There all the things are waxen neat
And set in decorous lines,
And there are posies, round and sweet,
And little, straightened vines.

Her mind lives tidily, apart
From cold and noise and pain,
And bolts the door against her heart,
Out wailing in the rain."

Dorothy Parker

sobota, 14 marca 2015

Powrót.

Nie śpię. Nie mogę zasnąć. Zamykam oczy, układam się na wznak, potem na prawym boku i znów jedynie odliczam minuty. Zwijam się w kłębek i około trzeciej zaczynam rozumieć, że to nie ma sensu, że nie zasnę. Sięgam po książkę i w parę sekund pogrążam się w zupełnie innym świecie. Po nieprzespanej nocce, wpadłam w swoisty stan odrętwienia. Wszystko mnie boli i nie mam siły nakręcać się by w pracy dawać z siebie 200% normy, więc jedynie posłusznie wykonuję polecenia, mechanicznie, bezmyślnie. Dzień nie jest zbyt urzekający ale widząc małe kropelki deszczu wirujące powoli w powietrzu i lśniące w świetle latarni odczuwałam znajomy ucisk w żołądku. Nie umiałabym nie docenić tego piękna i po prostu je zignorować. Pomimo przytłaczającego zmęczenia i rosnącej guli w przełyku, idąc do domu podziwiam piękno tego lekko dżdżystego wieczoru. Myśli o nim wracają do mnie jak zacinająca się winylowa płyta. Nie rozumiem dlaczego o nim myślę, nie wiem dlaczego chcę go z powrotem. Nie jestem nawet w stanie określić czego tak naprawdę mi brakuje. Jego silnych ramion, jego oczu pilnie śledzących co robię, czy jego miękkiego tembru głosu. Odczuwam jedynie niesprecyzowany brak. Brak jego obecności.
W sklepie jakaś kobieta pokrzykuje rozmawiając przez telefon i nagle czuję, że dłużej nie jestem w stanie powstrzymywać szczypiących oczu. Ostatkiem sił przymykam powieki, żeby przestać, ale po chwili dwie gorące łzy zaczynają płynąć mi po policzkach. Otwieram oczy i przez chwilę nic nie widzę. Pośpiesznie rękawem wycieram oczy, ale sprzedawczyni od początku mnie obserwuje i widzi, bo ani przez chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku.
-          Przepraszam. – szepczę.
-          Mogę Pani jakoś pomóc? – widzę ten specyficzny wyraz zmieszania połączonego ze strachem na jej twarzy.
-          Nic, już wszystko w porządku, przepraszam.
Uciekam ze sklepu jak rażona piorunem. Przecież nikt normalny nie rozpłakuje się kupując bułki.
Nie umiem znaleźć odpowiedniej ucieczki, więc odnajduje w necie „Hamleta” – POTEM’a i usłyszawszy sławetną końcówkę
-          Hamlecie, kto tu leży?
-          Stryj mamo.
-          Kto go zabił?
-          Ja mamo.
-          No to do jasnej cholery posprzątaj po sobie.
jak zwykle wybucham niepohamowanym śmiechem. Jest mi trochę lepiej, ale wystarcza tego na pół godziny i znów wracają myśli o nim. O jego wielkich dłoniach błądzących po mojej skórze, o jego ustach wciąż szukających moich ust, o jego przyspieszonym, urywanym oddechu….
Kładę się około dwudziestej trzeciej jednak po zwyczajowych pięciu minutach kręcenia i wybierania odpowiedniej pozycji, znów zaczynam wpatrywać się w ciemność. Wiem, że znów nie zasnę. Nocka upływa mi na ciągłym obserwowaniu jak na elektronicznym zegarze pulsuje dwukropek, a potem przeskakują minuty, wreszcie godziny. Co godzinę na parę minut zamykam oczy, ale kiedy o czwartej osiem zauważam światło zapalające się po drugiej stronie kamienicy daję za wygraną.
Gdzieś około szóstej znów zmieniając pozycję postanawiam zwlec się z łóżka i więcej się nie męczyć. Powoli idę pod prysznic i dopiero tam czuję jak bardzo jestem zmęczona.
Nie potrafię wyobrazić sobie kolejnego takiego dnia i takiej nocy. Wyciągam swoje pudełko z „zabawkami” i szukając dłuższą chwile wreszcie odnajduje moje małe koło bezpieczeństwa. Opaska. Mały kawałek skóry z równymi rządkami ostrych kolców. Dawno jej nie zakładałam, ale teraz potrzebuję jej bardziej niż zwykle. Ostrożnie przykładam ją kolcami do uda i delikatnie zapinam sprzączki. Pierwsza fala bólu jest tak nagła, że prawie zastygam czując jak gorąco natychmiast zalewa mnie całą. Potem już nie jest tak intensywnie, ale nadal działa.
Cały dzień wytrzymuję tylko dzięki tej małej sztuczce. W biurze pisanie notatek zajmuje mi całe wieki, ale gdy tylko umysł próbuje odpłynąć w niechcianym kierunku palcami zaciskam sprzączki mocniej i wracam do normy. Wychodząc z biura moja świadomość pracuje jedynie na ostatniej rezerwie, więc ignoruję dziwne mrowienie w okolicy kręgosłupa. W drodze do domu, wciśnięta w siedzenie w tramwaju otępiałym wzrokiem podziwiam pogrążoną w październikowym wieczorze oświetloną blaskiem latarń i świateł mieszkań stolicę. To moje miasto mój Dom. Nie zauważam podążającego za mną cienia. Nie słyszę kiedy podchodzi za blisko. Czuję dopiero silne szarpnięcie kiedy jest już za późno. Ktoś mnie chwyta i ciska mną o mur kamienicy. Jestem zbyt zmęczona żeby wystarczająco szybko zareagować i jedynie chronię ramieniem głowę by nie skończyć w szpitalu z wstrząsem mózgu.
-          Myślałaś, że cie nie znajdę, mała dziwko? Myślałaś, że jesteś taka sprytna? – z całych sił staram się skupić na charakterystycznym akcencie, ale po dwóch nieprzespanych nocach nie umiem dopasować go do odpowiedniej twarzy, choć jestem całkowicie pewna, że go znam, że znam tego człowieka.  
Z policzkiem przygniecionym do muru, czując ciężar jego ciała myślę tylko o tym, że potrzebuję kolejnej dawki bólu żeby się otrząsnąć i zacząć prawidłowo określać zagrożenie. Ostatkiem sił przyciskam nogę do ściany, kolce wbijają się głębiej i wreszcie adrenalina zaczyna krążyć w moich żyłach.
Zaczynam działać instynktownie, najpierw lekkie wygięcie, żeby minimalnie przesunąć ciężar ciała i wyczuć pozycje napastnika, namierzanie, szybkie zgięcie kolanka i moja pięta z korkiem czółenka nagle ląduje w jego kroczu. Tego się nie spodziewał. Puszcza mnie natychmiast i wreszcie mogę odwrócić się do niego twarzą. Jeszcze chwile zajmuje mi identyfikacja osobnika, ale rysy jego twarzy są mi wystarczająco dobrze znane żeby dopasować go w pamięci. Nie mogę uwierzyć kiedy zaczyna do mnie docierać że to ten cholerny Węgier. Najchętniej skopałabym go do nieprzytomności, ale tylko patrzę jak się skręca wciąż trzymając obie ręce na kroczu.
-          I pomyśleć, że miałam Pana za ekscentrycznego dżentelmena. Pieprzony arystokrata.  – dotykam palcami własnej twarzy i wyczuwam lekkie otarcia.
Skóra już zaczyna mnie piec więc muszę jak najszybciej dostać się do domu, żeby zdezynfekować rany. Odwracam się i idę parę kroków w stronę swojej bramy gdy nagle zauważam Matiego wspartego nonszalancko na masce własnego samochodu z rękami założonymi na piersi. Robię kolejne kilka kroków w jego stronę i wymierzam siarczysty policzek. Klaśnięcie jest tak głośne, że odbija się echem. Wnętrze dłoni mnie boli, ale on nie odsuwa się, jakby czekał na kolejne uderzenie.
-          Długo zamierzałeś się przyglądać? Nie przyszło Ci do głowy, żeby mi pomóc?
-          Nie wyglądałaś na taką która potrzebuje pomocy. Świetnie dawałaś sobie radę. – robi dłuższą pauzę, po czym dodaje wykrzywiając usta w ironicznym grymasie. – Po za tym skąd mogłem wiedzieć że to nie kolejna z Twoich perwersyjnych zabaw.
-          Wiesz co, masz rację, jestem totalnie porąbana. – odwracam się na pięcie i idę w stronę bramy mojego domu. Słyszę jego szybkie kroki.
-          Izra, przepraszam. Byłem wściekły i chyba chciałem, żebyś dostała nauczkę. Głupota, wiem, że to było głupie.
Wiem, że stoi tuż za mną, ale nie mam wystarczająco dużo siły żeby się do niego odwrócić. Czuję się zbyt zmęczona, zbyt przytłoczona, żeby zdecydować, co zrobić dalej. Chcę znaleźć klucze i wejść, ale spostrzegam, że moja torebka nadal leży obok skulonego na chodniku Węgra.
Mateusz odchodzi i podnosi moją torebkę, wyciąga klucze i po chwili razem wchodzimy na klatkę. W korytarzu delikatnie dotyka mojej dłoni. To mi nie wystarcza. Zaciskam swoją dłoń mocno i po chwili jestem już cała w jego ramionach.
-          Tęskniłem.
-     Wiem. 

czwartek, 26 lutego 2015

Najważniejsza...

Szary październikowy poniedziałek przytłacza depresyjną aurą. Po drodze do pracy marznę bardziej niż zwykle i pierwszy raz w tym roku zaczynam się zastanawiać nad przygotowaniem na następny dzień cieplejszego zestawu ubrań. W pracy w swojej klitce odpalam system i szlag mnie trafia kiedy widzę, że zamiast się wczytać zaczyna się raz za razem restartować. Dzwonię do działu IT i proszę, żeby przysłali kogoś z adekwatną wiedzą. Po godzinie przychodzi pryszczaty chudzielec z rudą czupryną i dziwną namiastką brody. Kwadrans zabiera mu stwierdzenie, że „Niestety komp umarł śmiercią naturalną i nie ma się co dziwić, bo to siedmioletni staruszek.” Trochę marudzi kiedy proszę, żeby jednak zaniósł „staruszka” do ich działu i żeby spróbowali odzyskać z niego tyle danych ile się da. Na odchodnym stwierdza, że mam szczęście, bo właściwie to dziś już nie popracuję. Dzwonię do działu kadr z pytaniem czy w takiej sytuacji mogę się ulotnić i po potwierdzeniu zbieram się w ciągu paru minut. Wychodząc z pracy o tak wczesnej porze zachłannie wdycham powietrze i napawam odrobiną wolności. „Blue monday” staje się „Lovley day”. Idę rozkoszując się jesiennym, popołudniowym deszczem. Obserwuję rozproszone światła przejeżdżających samochodów i próbuje znaleźć odpowiednie określenie dla nastroju, który wślizguję się podskórnie coraz głębiej z każdą następną kroplą i gnieździ się gdzieś wewnątrz mnie odnajdując swoje miejsce przeznaczenia. Wchodząc na teren parku widzę starszą kobietę w granatowym prochowcu i kapeluszu stylizowanym na lata trzydzieste i w przebłysku pamięci odnajduję obraz Hoppera „Automat”. Nigdy nie mogłam się pogodzić z tytułem, bo wbrew znawcom sztuki wcale nie dostrzegałam na nim „wypierania życia zgodnego z naturą na rzecz rozwoju technologicznego”. Zawsze widziałam po prostu wyalienowaną kobietę, na której twarzy malował się ten specyficzny wyraz melancholii i tęsknoty za czymś, co jest zbyt ulotne by nadać mu odpowiednią słowną definicję. Zatrzymuję się na chwilę i wciągam głęboko w płuca rześkie powietrze. Wiem, że takiego dnia nie można zmarnować, więc odszukuje telefon i pisze sms-a  do Olgi.
Jesteś dziś wolna?”
Będę wolna za godzinę.”
Przyjedziesz do mnie? Pogadamy na spokojnie? Zrobię macchiatto ;)”
OK. Będę za godzinę z minutami.”
Zdążyłam jeszcze wstawić ryż i pokroić warzywa gdy odezwał się dźwięk domofonu. Olga z mokrymi włosami z których lekko krople skapywały na jej bladą skórę ramion stanęła w drzwiach.
-          Podać Ci ręcznik??? – pytam, widząc wściekłość malującą się na jej delikatnej twarzyczce.
-          Nie nabijaj się ze mnie. Część drogi musiałam iść na piechotę, bo idiota taksówkarz wpakował nas w jakiś gigantyczny korek na alejach.
Łagodnieje, kiedy wchodzimy do mojego pokoju i przynoszę jej gorącą intensywnie aromatyczną kawę w wysokiej szklance. Z głośników sączy się leniwe Chris Botti  i widać jak z sekundy na sekundę na jej twarz wpływa wyraz odprężenia. Uwielbiam ją obserwować. Lata temu próbowałam naśladować jej płynne ruchy, ale nigdy nie udało mi się nawet w połowie osiągnąć takiej gracji. U mnie zawsze wygrywała zbyt duża ekspresja, nerwowość. Olga powoli upija pierwszy łyk i zaczyna swoje przesłuchanie. Każdą odpowiedź najpierw kwituje lekkim kiwnięciem i dopiero po dłuższej chwili dopytuje o kilka szczegółów, jakby próbując nakreślić specyficzny obraz ostatnich dwóch miesięcy. Czoło marszczy tylko słysząc o incydencie z brzytwą. Widzę jak jej usta zaciskają się w prostą wąską linię, a jej twarz tężeje z napięcia, ale nie komentuje ani jednym słowem, czekając, aż dopowiem historie do końca.
-          Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie??? – w jej głosie nie słychać pretensji, raczej rodzaj rozżalenia.
-          Nie miałam siły. Chciałam być sama. Chciałam, żeby przestało boleć. Chciałam uciec.
Znów kiwa głową, dając sobie chwilę na „przetrawienie” informacji.
-          Wiesz, że jesteśmy ze sobą związane, że jesteś mi najbliższa i doskonale zdawałaś sobie sprawę że prędzej czy później i tak się dowiem.
-          Przepraszam, nie chciałam Cię dodatkowo nakręcać.
-          Nie rób tego więcej. Nie chowaj się przede mną. Ja i tak Cię zawsze znajdę.
Odstawia szklankę z kawą na stoliku i bierze najpierw moje dłonie w swoje ręce potem przesuwa je wyżej aż do łokci.
-          Pamiętasz? – trzyma mnie mocno jak wtedy, kiedy byłyśmy jeszcze nastolatkami i „po wszystkim” przyrzekałyśmy sobie, że zawsze będziemy dla siebie najważniejsze, bo tylko razem możemy przetrzymać wszystko co najgorsze.
Potem rozmawiamy o książkach, koncertach, filmach i czas płynie zbyt szybko. Olga sama zaczyna coraz częściej spoglądać na zegarek. Wiem, że to znak, że już jest gdzieś spóźniona, ale wreszcie mi ulżyło, że się przed nią wyspowiadałam i teraz najchętniej zatrzymałabym ją na noc. Znam ją jednak wystarczająco, żeby nie robić sobie nadziei. Wymyka się, mijając w drzwiach Matiego.
Obserwując ich mierzące się spojrzenia wyczuwam dziwny rodzaj napięcia pomiędzy obojgiem. Jakbym na chwilę stała się specyficznym rodzajem membrany tłumiącej dwie odmienne siły. Kiedy tylko Olga wychodzi, Mateusz chwyta mnie za ramię i wymusza spojrzenie mu prosto w oczy.
-          Co ona tu robiła? Po co przyszła? – staram się wydostać ramię z jego zaciśniętych palców, ale mi się nie udaje.
-          Puść, to boli. – posłusznie puszcza moje ramię. W wyobraźni widzę już kolejny siniak. – Przyszła, bo ją zaprosiłam. Chciałam z nią pogadać. Dawno się nie widziałyśmy.
-          Nie chcę żebyś się z nią zadawała. To nie jest towarzystwo dla Ciebie.
-          Słucham???!!! – czuje jak adrenalina zaczyna krążyć w moim krwiobiegu i wiem, że za moment serce niebezpiecznie mi przyspieszy. – A skąd Ty ją znasz, co?! I co Ty o niej wiesz?!
-          Nie istotne. Nie chcę, żebyś się z nią spotykała, nie chcę, żeby się tu kręciła podczas mojej nieobecności. – jego głos zwyczajowo łagodny, gryzie się z treścią wypowiadanych przez niego słów.
-          Ty chyba sobie w kulki lecisz? – prycham ironicznie, ale czuje jak policzki zaczynają mnie piec i zdaje sobie sprawę, że przestaję panować nad własnymi odruchami. – Chcesz mi czegokolwiek zabraniać??? Chyba Cię totalnie popierdoliło??!! Kim Ty jesteś, żeby mi dyktować warunki???!!! Kim jesteś, żeby mi mówić z kim mam się zadawać????!!!! – wiem, że krzyczę, ale nie umiem się już wycofać.
-          Może nie jestem ideałem, ale teraz tu jestem. Jestem i będę. I znoszę wystarczająco dużo Twoich walniętych zachowań, żeby mieć prawo głosu. I nie chce żebyś się z nią zadawała. Rozumiesz?! – robi krok i znów boleśnie zakleszcza swoje wielkie dłonie na moich ramionach i zaczyna lekko mną potrząsać, jakbym była jedynie szmaciana lalką.
-          A mnie mało obchodzi czego chcesz. Ona jest dla mnie ważniejsza, niż Ty. Zawsze będzie?! I puść mnie do jasnej cholery, bo to boli. – szarpię się. Puszcza mnie, jednak stoi zbyt blisko. Jestem wściekła. On wpatruje się we mnie, chwyta moja twarz w obie ręce i całuje. Wymusza pocałunek, choć moje zaciśnięte szczęki skutecznie mu to uniemożliwiają.
-          Czemu taka jesteś? – pyta łagodnie biorąc oddech.
-          Wyjdź. – wrzeszczę wprost w jego twarz. – Nie mogę na Ciebie patrzeć. Mam Cię dość.
Przez moment się waha, ale potem zabiera ręce, robi dwa kroki w tył i kieruje się w stronę drzwi. Trzaśnięcie jest tak mocne, że futryna lekko się trzęsie. Potem zalega głucha cisza. I słyszę tylko moje nadal zbyt szybko bijące serce.  

niedziela, 15 lutego 2015

Uzależnienie...

W drodze do domu siedząc obok niego w samochodzie mrużyłam oczy. Światła miasta rozmazywały się w łunach i na chwilę mogłam pogrążyć się w nierzeczywistym kolorowym świecie jak Alicja po drugiej stronie lustra. Miarowy ruch wycieraczek i jego dotyk przywracał mnie do tu i teraz. Gorąca duża dłoń, którą co chwilę kładł na moim kolanie parzyła moją skórę. Chciał czuć, że jestem obok, jakby sam widok mu nie wystarczał. Wiedziałam, że o coś chciał zapytać, bo jedna ze zmarszczek na czole układała się w charakterystyczny łuk, ale nie chciałam go poganiać. Jest mniej cierpliwy ode mnie w wyrażaniu swoich myśli, więc wreszcie wydusi z siebie, o co chodzi. Zaparkował przed bramą i bez słowa wszedł za mną  na schody i do mieszkania. W korytarzu próbował pocałować mnie w szyje, ale lekko się odchyliłam i skręciłam do kuchni.
-          Czemu się ze mną droczysz???
-          Nie droczę się tylko chce zrobić herbatę.
-          Nie chcę herbaty. Chcę Ciebie.
-          Jestem cała mokra. – i zmęczona, dodaje w myślach.
-          Lubię jak jesteś mokra. – uśmiecha się, szczerząc zęby jak młody wilczek.
Przechodzę w stronę sypialni dla gości przez uchylone drzwi, czując jak kroczy tuż za mną. Zapach, który czułam tam pod mostem teraz jakby się wzmógł, jakby znów się urzeczywistnił. Czuję jego gorące palce na moim biodrze nawet przez mokry materiał sukienki. Nie wytrzymuje zbyt długo, łapie mnie w pasie i przyciąga do siebie. Drzwi lekko domykają się. Patrzę mu prosto w oczy. On natychmiast przyciska mnie jeszcze mocniej do siebie. Zaczyna wdychać mój zapach oddychając coraz ciężej. Szuka moich ust, ale drażnię się z nim, dając mu jedynie błądzić po szyi i policzkach. Jego ramiona przyciskają mnie do niego w żelaznym uścisku. Nie za bardzo mogę manewrować, jednak, kiedy tylko zbliża usta kąsam jego wargę. Syczy. Czuję jak lekko zwalnia uścisk i przesuwa palce tuż pod sukienkę. Zaciskam uda uniemożliwiając jego palcom przesunięcie się bliżej mojego wejścia. Specjalnie naciskam i jednym krokiem zamieniam nasze miejsca, teraz to on plecami przywiera do drzwi. Nadal drażnię się z nim, dając mu odczuć swój oddech na policzku, tuż przy uchu, ledwie muskając jego usta. Mateusz szuka dotyku moich ust z coraz większym szaleństwem i zapamiętaniem. Wreszcie całuję go miękko wdzierając się w jego usta. Mój język drąży, porusza wszystkie nawet najbardziej wrażliwe miejsca. Na chwilę przerywam.
-          Jesteś pionkiem w mojej grze. – szepczę wprost do jego małżowiny.
Potem znów przywieram do jego ust, schodzę językiem na szyję, wreszcie do ucha. Jego jęk brzmi dla mnie jak muzyka. Uśmiecham się do siebie. On nie mogąc się swobodnie poruszać zaczyna się szamotać. Próbuje dostać się do moich czułych miejsc, na szyi, karku, lecz jest jak w pułapce. Przyparty przeze mnie do drzwi. Delikatnie odpinam guziki jego spodni i koszuli. Mój język nadal błądzi w jego uchu, moja lewa lodowata ręka delikatnie przemieszcza się po jego prawym boku, drugą ręką pocieram sztywne wybrzuszenie w dżinsach. Jego zapach i smak pobudzają mnie. Przysysam się do jego ust, ale na krótko. Jego oddechy są coraz szybsze. Przyciska mnie do siebie z całych sił.
-          Nie uduś mnie. – szepcze i czuję jak jego ciało drży.
-          Co tttyyy ze mnąąąą robiszszsz? – pyta pomiędzy szybkimi oddechami.
-          Nic, na co sam nie miałbyś ochoty.
Wydaje mi się, że za moment skończy, ale on gwałtownie odrywa się od drzwi lekko popychając mnie w głąb pokoju i z impetem dopada do mojej mokrej sukienki. Szarpię się z nią chwilę, po czym jednym ruchem zrywa. Guziki spadają stukotem na podłogę, sukienka spada ciężkim plaśnięciem. Sama zsuwam z jego ramion koszulę. On unosi mnie i całuje gorączkowo drążąc językiem. Moje nogi oplatają go w pasie a płatki wyczuwając pod grubszym materiałem jego nabrzmiały penis instynktownie ocierają się o niego. Nasze ciała uprawiają jakiś rodzaj mało subtelnego tańca to zbliżając to oddalając się od siebie. Spodnie zaczynają go drażnić, więc stawia mnie na podłodze i szamocząc się pozbywa się ich rzucając niedaleko mokrej sukienki. Tym razem to ja popycham go na kanapę. Nie jest rozłożona, więc ląduje na niej na siedząco z członkiem w pięknym stojącym wzwodzie. Siadam na nim okrakiem i jeszcze chwilę jedynie ocieram się o niego. Potem chwytam sztywny penis w dłoń i nakierowuję wprost pomiędzy płatki. Nadziewam się najwolniej jak się da starając kontrolować swoje oddechy, ale jego wściekłe przekleństwa dekoncentrują mnie w chwili, kiedy jest już cały we mnie. Zaczynam poruszać się miarowo, powoli dokładnie wyczuwając jego rozdygotanie. Jego wielkie dłonie łapią mnie w pasie i przez cały czas próbują narzucać szybsze tempo, ale stanowczo utrzymuje wolny rytm, jedynie delikatnie przyspieszając, co jakiś czas. Utrzymuje ten stan do momentu, kiedy mój pot i mlaskanie naszych ciał nie pozwalają mi już przedłużać katorgi. Moje ruchy są coraz bardziej naglące. Czuję jego żołądź wbijającą się we mnie najgłębiej jak się da i już nie mam siły powstrzymywać się przed skurczami. Ich fala pogrąża moje ciało w jednym nieustającym drżeniu. Kiedy już mogę złapać oddech on zaczyna dygotać i przedłużonym oddechem w zagłębieniu mojego obojczyka kończy ściskając mnie do bólu obręczą z swoich ramion. Po dłuższej chwili jego ramiona opadają i oddech się uspokaja.
-          Jak to możliwe, że im więcej Ciebie mam tym bardziej Ciebie chcę??? To przecież niemożliwe uzależnić się tak od drugiej osoby.

-          To tylko cielesność, cielesność w końcu Ci się znudzi.

wtorek, 27 stycznia 2015

Teraz, już...

Taniec pozwala się wyżyć. Uzewnętrznić wszystkie emocje, bez dodatkowej babraniny, poza potem słono osiadającym na całym ciele i zapachem wypitego alkoholu. Pozwala zapaść się w sobie i obudzić z kacem następnego dnia. Pamiętam, dlaczego wcześniej chodziłam do klubów. Klubowe życie wciąga, bo nie jest realne. Bo jest jedynie przyjemną odskocznią od monotonii rzeczywistości. Jest jak chwilowa magia, która szybko zmienia się w ból głowy i mdłości o poranku. Kiedy Szymon ciągnie mnie w stronę baru zastanawiam się czy dziś wieczór, znów chcę się całkowicie zatracić i szybko podejmuje decyzje. Nie.
-          To, co dwa szoty?
-          Wodę z lodem.
Szymon przygląda mi się uważnie, ale po chwili, kiedy może już stanąć tuż przy barze zamawia szota i wodę. Po lewej stronie widzę barmana, u którego są moje rzeczy. Obserwuję jego szybkie wykalkulowane ruchy i mimowolne gesty. Nie jest przypadkowym studentem próbującym dorobić, zna się na tej robocie. Jest zwinny i spostrzegawczy. Jego ciemne oczy błyszczą w odbijającym się w szkle neonowym świetle. Pod koszulką widać wyrobione mięśnie, odznaczające się bardziej przy każdym wyciągnięciu tułowia. Odwraca głowę w moją stronę jakby wyczuwał, że na niego patrzę. Uśmiecha się do mnie zapraszająco i zmienia minę na zdziwioną, kiedy Szymon łapie mój łokieć próbując skierować w stronę wąskiej ławy stojącej pod ścianą. Siadamy. Wpatruję się w bezładną masę ciał podrygującą w stroboskopowym świetle. Czarne i białe pulsujące rozbryzgi. Obraz przed moimi oczami przypomina mi jedno z dzieł Jackson'a Pollock'a. Przymykam powieki, żeby oczy odpoczęły od drażniącego rozdygotanego światła.
-          Dobrze się czujesz? – Szymon mówi wprost do mojego ucha, delikatnie głaszcząc moje ramię.
-          Tak. Jestem trochę zmęczona. – otwieram oczy.
Wydaję mi się, że mój głos jest zbyt cichy, ale Szymon po chwili znów się odzywa.
-          Wiesz, dlaczego Olga Cię tu ściągnęła?
-          Kiwam twierdząco i upijam łyk zimnej wody.
-          Chciała mnie na chwile zgarnąć. Dawno się nie widziałyśmy. Zbywałam ją i poczuła się zaniedbana.
-          Chyba chodzi o coś więcej. – odwraca się tak, żeby patrzeć mi prosto w oczy, chwyta mnie mocno za rękę jakby próbując wesprzeć. – Wypytywała o Ciebie bardziej szczegółowo niż zwykle. Kiedy się ostatnio widzieliśmy, co robiliśmy, o czym mówiliśmy. Pytała nawet jak odpowiadałaś, kiedy się z Tobą kontaktowałem. I pytała o tego Twojego nowego. Ale ja jeszcze nie miałem z nim przyjemności. Nie wiem, co jest grane, ale lepiej z nią pogadaj, bo ta kobieta nigdy nie odpuszcza. – zawiesza głos i po chwili widzę jego lekko skonsternowany wzrok.
Olga podchodzi do nas z promiennym uśmiechem i siada pomiędzy nami rozdzielając nasze ręce.
-          No kochani, chyba nie utknęliście na tej ławie??? Izra, Tom nagrał dla Ciebie jakieś kawałki, powiedział, że tylko Ty będziesz potrafiła je docenić. – kładzie płytę Cd na moich kolanach. – Wspomniał, że jutro chętnie by się z nami spotkał na mieście, bo wieczorem ma samolot.
-     Olga, wiesz, że nie mogę. Właściwie to powinnam się zbierać, bo jutro nie zwlekę się z łóżka. – w moim głosie słychać zmęczenie i podświadomie mam nadzieję, że słychać je na tyle wyraźnie, by Olga pozwoliła mi się ewakuować do domu.
-          Nie żartuj, jeszcze nie ma pierwszej.
-          Nie żartuję. Muszę się zmywać. Jestem padnięta, a za parę godzin muszę być w pracy. Ale Ty zostań i baw się za nas dwie. – wstaję, zabierając płytę i sięgając po ostatni łyk zimnej wody.
Przepycham się do barmana i proszę o swoją torebkę i kurteczkę. Podaje mi lekko nachylając się w moją stronę i uśmiechając drapieżnie.
-          Koleżanki Olgi, zawsze są mile widziane. – nie wiem, co oznaczają jego słowa, ale domyślam się, że Olga przyprowadza tu „TE” dziewczyny i nagle czuję jak zaczynają mnie piec policzki. Robi mi się duszno.
Wychodząc o mały włos nie przewracam się na śliskich schodach, w ostatnim momencie łapiąc się poręczy. Wszystko we mnie pulsuje. Chcę do domu, chcę już być w domu. Na zewnątrz lekko siąpi i wreszcie mogę zaciągnąć się rześkim powietrzem. Robię kilka głębszych wdechów próbując się uspokoić. Idąc w stronę postoju taksówek znów tracę na chwilę oddech. Kilka kroków ode mnie stoi Mark. Podchodzi i kiedy jest już na wyciągnięcie ręki, robi krok w tył, pokazując, że oddaje mi swobodę przestrzeni.
-          Musiałem się z Tobą zobaczyć. Unikasz mnie, a ja już nie miałem pomysłów, co jeszcze mogę zrobić. I ten Twój "bodyguard", strzegący Cię w każdej sekundzie.
-          To mój nowy facet.
-          No błagam, on nie jest w Twoim typie.
-          To ja mam jakiś typ??? – zaczynam z niedowierzaniem kręcić głową. – Olga Ci powiedziała, że tu będę???
-          Nie, ona mi pomogła Cię tutaj sprowadzić. – robi dwa kroki i już jest za blisko.
Czuję jego zapach, mieszanka deszczu, bergamotki, cytryny, pelargonii i przytłaczającej ambry. Nie chcę go czuć, nie chcę jego bliskości, ale kiedy przylega do mnie obejmując nie jestem w stanie go odepchnąć. Budzi we mnie głód, który już raz dziś uśpiłam. Teraz dochodzi do mnie, że popełniłam błąd. Powinnam już dawno mu wytłumaczyć, że to koniec. Powinnam się spotkać i rozliczyć naszą przeszłość. Jego oddech słyszę tuż powyżej ucha i zaraz lekko odrywa się ode mnie i całuje. W tym pocałunku czuję całą jego desperację, bezradność i pożądanie. Moje ciało odpowiada na jego pocałunek, ale tuż pod powiekami pojawia się wielki czerwony neon z napisem NIE!!!
-          Nie mogę. – mówię wprost w jego usta w sekundzie, kiedy nabiera powietrza.
Czas na chwilę zamiera, a on zmienia się w zimnego obcego człowieka.
-          To koniec, prawda???
Kiwam głową, bo nie mam siły powiedzieć tego na głos. Jego ramiona nadal mnie obejmują, ale wiem, że to tylko spowolnienie reakcji, jak w zwolnionym filmie. Mija jeszcze parę minut, za nim jego ciało oddala się ode mnie, odchodzi, w końcu znika z pola widzenia. We mnie nadal gorąco napływa falami i pulsuje, pomimo delikatnie kłujących zimnem kropelek mżawki. Idę przed siebie, ale moje kroki szybko zaczynają zmieniać się w trucht, jakbym mój głód popędzał mnie bardziej, szybciej. Moja bestia obudziła się na dobre, a ja zostałam sama. Zatrzymuję się i wyciągam komórkę. Wysyłam sms-a:
„Przyjedź. Teraz.”
„Gdzie jesteś?”
„Bulwar Grzymały, przy moście.”
„Będę za 10 minut.”
Czas rozciąga się. A ja w nim. Jakby minuty trwały i trwały w zawieszeniu, w bezruchu. Wszystko dookoła zastyga oprócz zimnych drobinek wody delikatnie głaszczących mnie po rozgrzanej twarzy. Wreszcie widzę jego ciemną dużą sylwetkę. Opieram się o balustradę i czekam z napięciem przekraczającym zdrowy rozsądek.
-          Jesteś cała mokra. – mówi, ale na więcej słów mu nie pozwalam.
Przywieram do niego całym ciałem i całuję władczo, chciwie, niecierpliwie. Drży oddając mi pocałunek. Lewą ręką trzyma mnie w zagłębieniu talii, a prawą bezceremonialnie wsuwa pod przyklejoną do ud sukienkę. Szybko namierza wzgórek i zaczyna pocierać tuż pod nim, ale przemoczona koronka fig denerwuje go, więc po chwili klęka na jedno kolano i roluje ją w dół, do kostek, a potem wyciąga z niej moje stopy. Zaczyna całować wnętrze ud, ale kiedy jego język idzie wyżej, moje ręce desperacko zaciskają się na jego włosach i raptownie ciągną w górę. Wstaje lekko zdezorientowany.
-          Dlaczego? – jego pytanie, dławię zachłannym pocałunkiem.
Nie mam teraz czasu na kolejne tłumaczenia i przepychanki. Chcę go jak najszybciej, chcę go teraz. Ale on znów dwoma palcami jedynie pociera wejście. Schyla się i całuje mój obojczyk, jednocześnie zataczając kciukiem małe kółka na łechtaczce. Bawi się moim pożądaniem. Palcem wskazującym lewej ręki łapie kroplę wody z mojego czoła i kreśli nią zarys policzka, podbródka i szyi, potem rozsuwa sukienkę bardziej by lekko gładzić mój mokry brzuch. Wkurza mnie jego opieszałość. Chwytam dłonią jego krocze i lekko ściskam w miejscu, w którym wyczuwam mosznę. Wydaje z siebie lekkie charknięcie. Przez chwilę mocuję się z guzikami spodni i już oswabadzam napiętego i gotowego penisa z lekko drgającą żołedzią. Obejmuję dłonią i przeciągam po całości, skupiając się jedynie na wędzidełku, które delikatnie pocieram kciukiem, czując na palcu lepkość ejakulatu. Wybijam go tym z rytmu.
-          Nie rób tak, bo długo nie wytrzymam.
-          Nie masz wytrzymywać, masz we mnie wejść i skończyć tą zabawę.
Jeszcze raz dłonią przeciągam po jego członku.
-          Naprawdę tylko tego chcesz?! – wyrywa siebie z pół oddechu.

Kiwam głową. Odrywa się ode mnie, bardziej zsuwając spodnie i natychmiast jednym płynnym ruchem wbijając się we mnie po same jądra. Wypełnia mnie całkowicie i wreszcie czuję ulgę. Zaczynam się poruszać. Pręty balustrady wbijają się moje pośladki, a poręcz boleśnie odbija się od mojego kręgosłupa, ale zaciskam zęby byle tylko szybciej poczuć ulgę. Jego ruchy też przybierają na prędkości. Ale więcej w nich złości niż pogoni za spełnieniem. Jakby każdym kolejnym ruchem chciał mnie ukarać. Jego żołądź uderza coraz szybciej głęboko wewnątrz mnie i zatracam się w tym. Byle szybciej, byle mocniej. On opiera swoją rękę za moimi plecami i na chwilę zastyga. Druga ręka wślizguje się pomiędzy nas i zaczyna drażnić moją napęczniałą łechtaczkę. Znów przyspiesza, ale tym razem każde jego pchnięcie jest połączone z lekkim naciskiem z przodu. Nie za bardzo wiem jak, ale skurcze przechodzą gwałtowną falą i mój urywany oddech zagłusza całkowicie myśli. Po chwili on przekleństwem kończy i lepka ciepła sperma delikatnie spływa mi po udach. Jego ręce przytrzymują się balustrady, ale i tak czuję jego ciężkie ciało z opartym czołem na moim ramieniu.           

piątek, 16 stycznia 2015

Odprężenie

To już końcówka września, a ja nadal nie mogę dostrzec najmniejszych symptomów mojej ulubionej jesieni. Jest zbyt ciepło, zbyt sucho, za mało kolorów, za mało zapachów. Wszystko dookoła wydaje się wyjałowione. Przybrudzone żółcie i brązy spadających liści i ani jednego przebłysku przyjemnie grzejących od środka czerwieni i pomarańczy. Lato ociąga się z odejściem, trwa, ale jest bez smaku jak zwietrzały szampan, którego już nikt nie chce dopić. Jadąc do pracy rowerem nadal narzucam na siebie jedynie koszulkę i szorty, a przecież powinno być chłodniej, wilgotniej inaczej. W biurze staram się robić wszystko jak najdokładniej, bo ten psychol Max próbuje wyżywać się na wszystkich, a ja z racji bycia jego asystentką jestem teraz na pierwszej linii ognia. Wróciłam do dawnych nawyków noszenia „zabawek”, bo inaczej w chwilach eskalacji wzburzenia nie umiałabym zapanować nad odruchami i najprawdopodobniej rzuciłabym się Maxowi do gardła. Dziś mam na sobie opaskę na ramię z kolcami zakończonymi igiełkami i kiedy tylko mój szanowny szef wzywa mnie do siebie i zaczyna swoje wrzaski, przyciskam ramię do tułowia najmocniej, by igły wbiły się w skórę. Ból, krótki stan błogości i powrót do samokontroli. Koło południa odzywa się moja komórka, ale jestem zbyt zajęta wklepywaniem danych, żeby ją odebrać i dopiero dwie godziny później mogę sprawdzić i oddzwonić.
-          Mała nie odzywasz się, a obiecałaś. – lekka pretensja w głosie Olgi brzmi niegroźnie, jak u małej dziewczynki.
-          Przepraszam, nie mogę się wyrobić, od powrotu z urlopu.
-          Obiecałaś, że się spotkamy i na spokojnie obgadamy ten twój najnowszy nabytek. Czuję się pominięta, a wiesz, że potrafię być bardzo niegrzeczna, kiedy się mnie ignoruje. – wyczuwam rodzaj ironii, ale nie za bardzo wiem jak na niego zareagować, żeby jej nie sprowokować i nie być zmuszoną do tłumaczenia się z ostatnich wydarzeń. Nie mam na to czasu i chyba najpierw muszę sobie wszystko przemyśleć, żeby potem opowiedzieć jej to w miarę logicznie.
-          Przyrzekam, że w przyszłym tygodniu coś zorganizuję. Spotkamy się na mieście i pogadamy.
-          Przyszły tydzień może być Mała, ale dziś idziesz ze mną do klubu.
-          Olga, nie dam rady. – staram się przybrać błagalny ton.
-          Dasz, dasz. Tom przyjechał, a to jedyny DJ, którego znamy osobiście, więc kochana nie masz wyjścia. Przyjadę po Ciebie o dwudziestej.
Jestem lekko wkurzona, więc odruchowo przyciskam ramię i fala ciepłego bólu zagłusza wszelkie emocje. Teraz szybko muszę wysłać sms-a do Matiego, żeby dziś do mnie nie przychodził. Przez jedną chwilę się waham i przychodzi mi przez myśl, żeby zabrać go z nami, ale wiem jak bardzo Olga lubi w klubach prowokować, więc odpycham ten poroniony koncept jak najdalej. Nie mogę go okłamać, ale nie chcę mu pisać całej prawdy. „Nie przyjeżdżaj. Idę z kumpelą na imprezę. Wrócę bardzo późno”.
     
 *         *          *
Olga punkt dwudziesta dzwoni. Nie zdążyłam się przygotować. Nadal mam mokre włosy. Szybko wsuwam balerinki na stopy zbieram w biegu moją dżinsową kurteczkę, torebkę i wybiegam zatrzaskując za sobą drzwi.
Taksówka pachnie skórzaną tapicerką. Olga patrzy wymownie na wielki zegarek na swoim nadgarstku.
-          Od kiedy to się spóźniasz Mała???
-          Zlituj się, z pracy wróciłam pół godziny temu. – odburkuję siadając obok niej. – Ledwie zdążyłam wyskoczyć spod prysznica.
-          Faktycznie wyglądasz jak zmokły kurczak. – śmieje się dźwięcznie.
Wygląda jak ucieleśnienie męskich fantazji. Włosy kruczoczarne układają się w delikatne fale, bordowe usta kontrastują z mleczną karnacją i ogromne turkusowe tęczówki oczu, od których nie można oderwać wzroku. Czarna bluzka z złotymi aplikacjami z lejącego materiału miękko podkreśla jej figurę i mini kończąca się gdzieś w połowie uda podciągnięta teraz do granic przyzwoitości. Kojarzy mi się z ostatnim zdjęciem Moniki Bellucci z „Figaro” gdyby tylko podmienić aktorce kolor oczu z ciepłego brązu na odblaskowy niebieski. Jest piękna. Nierealnie piękna, jak senne marzenie. Często się zastanawiam, czy gdyby nie nasza wspólna przeszłość miałabym szanse się z nią przyjaźnić.
Dojeżdżamy do klubu po 30 minutach i już zza rogu widać kolejkę przestępujących z nogi na nogę ludzi. Przechodząc obok nich czuję się dziwnie skrępowana, bo większość nawet tych ładniejszych dziewczyn nie będzie miała szansy wejść do środka. Z daleka słychać basy nadające nie zawsze równy rytm.
-          Cześć Byku. – Olga uśmiecha się promiennie do napakowanego selekcjonera w garniturze.
-          Olga, jak miło, o widzę dziś z koleżanką? – uśmiecha się do niej i pochyla żeby ucałować policzek.
-          No wiesz, Izry nie poznajesz?
Byku przez sekundę patrzy mi w oczy i zaraz pochyla się w moją stronę.
-          Izra, kobieto wieki Cię nie było.
-          Wiesz, praca, obowiązki. – czuję się jak na przesłuchaniu, przecież nie powiem, że już wyrosłam z szlajania się po klubach.
Wreszcie przepuszcza nas i wchodzimy do środka. Przechodzimy wąskim korytarzem potem w dół parę schodów. Jeszcze jeden krótki korytarz i wreszcie wchodzimy do wielkiej sali wypełnionej po brzegi ciałami, poruszających się szybko w rytm „Gold Dust” Fresh’a. Przeciskamy się i Olga mocno trzymając mnie za rękę ciągnie mnie w stronę baru.
-          Marcin, zostawimy to u Ciebie OK.?! – krzyczy do barmana podając mu nasze torebki i moją kurteczkę. Chłopak kiwa z uśmiechem głową odbierając nasze rzeczy i mrugając porozumiewawczo okiem.
Potem wciąga mnie z powrotem na parkiet. Zaczynam podskakiwać, ale muzyka przechodzi w inny rytm i słyszę już przejście w inną tonację. Samplowanie w wykonaniu Toma to mistrzostwo świata – piosenki wręcz przenikają się i właściwie nie wiadomo, w którym momencie jedna jest zastępowana przez drugą. Teraz wyraźnie słyszę Kiesze. Światła migają w rytm muzyki z zawrotną szybkością i ciężko mi się skupić, więc poddaję się próbując dopasować do niego własne tempo. Patrzę na Olgę, ale ona nadal podskakuje od czasu do czasu bardziej kręcąc biodrami.
Znów słyszę przejście tym razem to kawałek „Shake it off” Taylor Swift – przypominam sobie zabawny teledysk i robię śmieszne miny. Olga przypatruje mi się i z dezaprobatą zaprzecza ruchem głowy, ale zaraz robi zeza i pokazuje mi język. Rytm pozostaje podobny jednak już inne gitarowe wstawki dają się słyszeć, choć musi minąć jeszcze parę taktów, żebym mogła rozpoznać „Don’t mess with me”. Lubię ten kawałek bardziej. Olga też. Obie zbliżamy się do siebie i tańczymy obchodząc się nawzajem i ocierając jak dwie pantery. Jakiś facet lustruje Olgę z daleka i wiem, jaki manewr Olga wykona, żeby się go pozbyć, ale czekam cierpliwie, aż sama da mi znak. Metrum zmienia się ledwo zauważalnie i nagle słyszę najnowszy kawałek Jack’a White’a „Lazaretto”. Olga w swych wygięciach jest teraz bardziej nachalna. Zbliża się do mnie robi krok pomiędzy moje rozstawione nogi i chwyta mnie w pasie. Znam tą metodę wystarczająco dobrze, żeby grać razem z nią. Ocieramy się o siebie w jednoznaczny sposób pokazując swoją zażyłość. Facet mimo to nie spuszcza z niej wzroku. Następny kawałek „Addicted to you” przez cały czas obserwuje nas stojąc bez ruchu kilka metrów od nas. W jednej ręce ma szklankę, drugą trzyma luzacko w kieszeni dżinsów. Pod koniec kawałka Olga jeszcze bardziej zbliża się do mnie i po paru sekundach nachyla się w stronę mojej twarzy. Całuje mnie kładąc swoje gorące bordowe usta na moich i jednocześnie mocno przyciskając się swoimi piersiami do moich. Jakaś para obok nas na chwilę przestaje się kołysać wpatrując się w to przedstawienie. Olga odsuwa się i zaczyna tańczyć zgodnie z pulsem „Chandelier”. Ruszam się wolniej i patrzę na faceta, który wciąż patrzy na Olgę, choć teraz jest już to wstydliwe spojrzenie człowieka, który ma świadomość, że jest intruzem. Słysząc Ufie uśmiecham się do siebie i wiem, że Tom nadal lubi zaskakiwać i mieszać ze sobą „niemieszalne”. Uwielbiam go za tą różnorodność wyborów. Po chwili tempo przyspiesza i słyszę „I You She together come on baby let’s go” i robi mi się żal, że jednak nie usłyszałam, Peaches w moim ulubionym kawałku. Olga dotyka mojego ramienia.
-          Musze na chwilkę wyjść, zaraz wrócę. – przekrzykuje muzykę.
-          Iść z Tobą? – krzyczę w jej stronę. Zaprzecza ruchem głowy, więc zostaję.
Muzyka się zmienia i rozpoznaję „Get Lucky” Daft Punk’ów. Do takiej muzy łatwo się tańczy, więc ruszam się swobodnie. Nagle czuję jak ktoś łapie mnie w pasie. Odwracam się i widzę Szymona.
-          Co Ty tu robisz?! – krzyczę odskakując od niego jak oparzona.
-          Bawię się. – uśmiecha się zawadiacko i pokazuje ruchem głowy za siebie na swojego faceta. – Pozwolił mi nawet z Tobą się pokręcić. – mówi wprost do mojego ucha.
-          Nie chcę. Jestem tu z Olgą.
-          Wiem, mówiła, że tu dziś będziesz. – zaczynam rozumieć rozkazujący ton Olgi i jej małą intrygę. Chciała mnie tu sprowadzić i zgadała się Szymonem.
Jego ręce w jednym ruchu obejmują mnie i przyciskają do siebie. Nie chcę go, nie mam dziś na niego ochoty. Jednak kołysze się z nim i powoli rozgrzewam. Czuję jego urywane oddechy na moim karku i pomimo zmęczenia budzi się moje nienasycenie. Rozsądek z nim walczy, ale znam ten głód i wiem, że zimna logika rozpuści się jak kawałek lodu na mojej gorącej skórze. Jestem zła na Olgę, uknuła spisek i teraz pewnie zaciera ręce z zadowolenia. Staram się trzymać i skupiam się próbując rozpoznać kolejną ścieżkę, tym razem to Lemaitre coś o zmianie kolorów, ale nawet to nie daje mi wytchnienia, bo palce Szymona zaczynają błądzić pod moją sukienką niebezpiecznie blisko ocierających się ud. Czuję jego język na mojej szyi i odpływam. Jest mi zbyt dobrze. I nagle słyszę charakterystyczny dźwięk drewnianej tarki i mam ochotę piszczeć z radości. A jednak Tom pamiętał.
I like the innocent type, Deer In the headlight, Rocking me All night, Flexing his might, Doing it right, Keeping me tight, Taking a bite out of the peach tonight
Wyrywam się Szymonowi z objęć i tańczę sama wczuwając się w nieprzyzwoity do granic możliwości tekst ulubionego kawałka, mrucząc pod nosem to samo, co Peaches. Jestem szczęśliwa, jest mi bosko. Tylko tego było mi trzeba.

piątek, 9 stycznia 2015

Wierzganie...

Siedzimy dłuższą chwilę. Ja nadal skulona, otulona kocem, on w samych bokserkach Bez zbędnych słów, bez dziwnego zakłopotania, jak stare dobre małżeństwo przyzwyczajone do milczenia we własnym towarzystwie. Nie mam pojęcia skąd w nas ten rodzaj dziwnej zażyłości. Przypatruję się dziwnym cieniom na ścianie rzucanym przez płomyki świec. Jestem jeszcze lekko rozdygotana i potwornie zmęczona. Opieram się czołem o jego ramię i pomimo cichego podszeptu strachu gdzieś wewnątrz czaszki, czuję się prawie wygodnie.
-          Masz gorączkę. – mówi Mateusz znanym mi dobrze łagodnym tonem.
-          Zaraz ostygnę. – odpowiadam, zastanawiając jakim sposobem to wyczuł, skoro jego ramię jest równie gorące jak moje czoło.
Nagle odwraca się twarzą do mnie zmieniając pozycję i chwytając swoimi dużymi dłońmi moje ramiona wymusza, żebym się wyprostowała.
-          Przyrzeknij, że mnie nigdy nie okłamiesz. – mówi wpatrując się poszerzonymi źrenicami wprost w moje oczy.
-          Przecież Cię nie okłamywałam. – nie za bardzo rozumiem o co mu chodzi.
-          Po prostu przyrzeknij. – nadal mocno mnie trzyma.
-          OK., przyrzekam, ale Ty przyrzeknij, że będziesz pozwalał mi na moje perwersje podczas seksu. – przez chwilę zastanawiam się nad tym moim małym geszeftem, ale przypomina mi się stary skecz z TEY’a, gdzie diabeł handlował z aniołem i tekst Laskowika, który zamienił dwa różki za jedno skrzydełko: „Tak należy handlować z diabłem dwa za jeden pamiętajcie, dwa za jeden” i zaczynam się uśmiechać.
-          Nie traktujesz mnie poważnie, a to ważne. – palce Mateusza wbijają się mocniej w moje ramiona.
-          Traktuje Cię bardzo poważnie, ale jestem zmęczona. A Ty naciskasz, wciąż bardziej naciskasz. – nie mam siły krzyczeć, a słowa przeze mnie wypowiedziane bardziej przypominają syknięcia.
Rozluźnia uścisk, a do mnie dochodzi, że właśnie bez najmniejszego trudu zmusił mnie do mówienia mu tylko i wyłącznie prawdy. Teoretycznie nie powinnam mieć z tym większego problemu, jednak pewnych historii wolałabym mu nie mówić, wolałabym, żeby nigdy ich nie usłyszał. Oczywiście planuję, że jak zawsze, będę stosować metodę omijania pewnych tematów.
-          Dlaczego zawsze próbujesz kontrolować sytuacje??? – pyta tym swoim głosem terapeuty, burząc w jednej sekundzie mój misterny plan.
-          Bo tylko wtedy czuję się bezpieczna. – odpowiadam cicho przypatrując się opatrunkom na swoich nadgarstkach opartych bezwładnie na udach.
-          To był gwałt, prawda??? – znów ten zwodniczy miły tembr głosu.
-          Tak. – mówię szeptem łykając jakąś ogromną gulę w przełyku i łzy same zaczynają napływać mi do kącików oczu.
W ciągu nanosekundy mój mały świat kurczy się jeszcze bardziej, do ziarenka piasku. Głowa znów pulsuje z bólu i w uszach słyszę przyspieszone dudnienie własnego serca. Chciałabym uciec, chciałabym krzyczeć, a zamiast tego rzucam się z rękami na Mateusza. Zaciśnięte pięści trafiają w jego twarde napięte mięśnie i choć boli mnie tak samo jak jego, nie jestem w stanie się zatrzymać. Bije na oślep, byle uderzać, byle go bolało. Dopiero kiedy ze zmęczenia brakuje mi powietrza, zauważam, że nie drgnął nawet o milimetr. Tak jakby pozwalał mi się wyżyć na sobie. Wściekłość przybiera na sile jeszcze bardziej. Chcę go zranić najmocniej jak się da, więc ostatkiem sił chwytam za jego włosy i ciągnę w stronę swojej twarzy. Całuję tylko po to by po sekundzie przygryźć jego wargę najmocniej jak się da. Po chwili i moje i jego usta są pełne krwi. Dopiero teraz Mateusz reaguje. Jego dłonie sprawnie zakleszczają się na moich ramionach i odsuwają mnie od niego na bezpieczną odległość.
-          Przestań, już dosyć. – krzyk w jego wydaniu, to jakaś nieznośna kakofonia. Z kącików ust spływają mu karmazynowe ścieżki.
Opadam na łóżko, dysząc i łykając słodko – słony posmak jego krwi i własnych łez. Przymykam oczy. Niech już sobie idzie, niech mnie wreszcie zostawi w spokoju. Jestem zbyt zmęczona żeby to dalej ciągnąć. Czuje lekkie dreszcze rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa. Nie wiem jak, ale zdążyłam się zwinąć w pozycję embrionalną. Mateusz siedzi za mną i lekko głaszcze moje plecy.
-          Przepraszam, nie chciałem. Izra, odezwij się, powiedz coś, porozmawiaj ze mną, proszę. – jakaś błagalna nuta przebija się w jego głosie ponad standardowy tembr.
-          Czy Ty nie rozumiesz, że już nie mogę. Nie mam siły. – mój głos się rwie, słychać w nim moją słabość. Nienawidzę okazywać słabości, taką może mnie oglądać tylko jedna osoba, tylko Olga.
Powoli prostuje ręce i nogi, ale zaraz bolesne skurcze atakują większość mięśni. Odwracam się w jego stronę i patrzę prosto w oczy mrużąc wzrok i zaciskając szczękę.
-          Przepraszam, nie chciałem aż tak naciskać, skończymy innym razem.
On nadal nie rozumie, że ja wcale nie zamierzam kończyć tej rozmowy. Nie przyjmuje do wiadomości, że ja o tym nigdy nie będę z nim chciała rozmawiać. Tylko jedna osoba na świecie jest w stanie mnie zrozumieć i tylko z nią, z Olgą mogę o tym mówić.
Mateusz podnosi się z łóżka, wstaje i wychodzi z pokoju. Przez chwile mam nadzieję, że się pozbiera i wyjdzie, ale słyszę, że puszcza wodę obok w łazience i dociera do mnie, że dziś będzie u mnie nocował.
-          Pogaszę świece i położymy się spać. – znów mówi do mnie jak do małego dziecka, podchodzi do komody i zdmuchuje każdą świecę osobno.
Nie jestem w stanie teraz mu wytłumaczyć, że nie sypiam ze swoimi facetami, że powinien przejść do drugiej mniejszej sypialni. Jestem zbyt obolała i zmęczona. Podchodzi do mnie ze zmoczonym ręcznikiem i wyciera moje usta.
-          Swoją drogą, gryźć to Ty potrafisz. – krzywi usta w półuśmiechu i zaraz syczy z bólu, kiedy rana na wargach otwiera się i krwawi.
Potem wyciąga prześcieradło ze skrzynki na pościel i przykrywając nas oboje kładzie się obok zgarniając mnie ramieniem na wysokości piersi.
Jest mi ciepło. Jestem zmęczona. Wszystko mnie boli. Zasypiam.

*          *          *

Jest mi potwornie gorąco. Jakby mnie gotowano w wielkim kotle z wrzącą wodą. Jestem cała spocona i nie mogę normalnie nabrać powietrza, dusze się. Budzę się nagle i nabieram powietrza raptownie, żeby jak najszybciej uzupełnić braki tlenu w płucach, ale nie mogę. Przez moment nie wiem gdzie jestem i co się dzieje. Po chwili z czerni wyłaniają się kształty i już wiem. Ramię Mateusza przydusza mnie i dlatego nie mogę nabrać w płuca tyle powietrza ile bym chciała. Jego tors przyklejony do moich pleców i lewe udo oparte na moim grzeją jak hutniczy piec. Muszę się jakoś wydostać z klatki jego ciała, ale każdy mój ruch może go obudzić, a tego wolałabym uniknąć. Staram się wymyślić jak najszybciej jakiś sposób i wreszcie lekko unosząc jego łokieć jednym ruchem wysuwam się z obręczy ramienia i lekko przesuwając jego nogę swoją stopą uwalniam dolną połowę mojego ciała. Potem cicho ześlizguję się z łóżka i wymykam do drugiej sypialni.
Światło księżyca połyskuje na drewnianych klepkach podłogi. Zwabiona poświatą podchodzę do okna. To jeszcze nie pełnia, brakuje może trzech, może czterech dni, jednak już srebrna kula przyciąga swoją majestatyczną magią. Staram sobie przypomnieć wszystkie oglądane przeze mnie obrazy, na których księżycowe światło oddawałoby piękno tego naturalnego satelity ziemi i sama nie umiem się zdecydować, czy dziś księżyc jest bardziej mroczny jak na obrazach Turner’a, czy z cudowną srebrzystą poświata pozwalającą dostrzec każdy najmniejszy szczegół okolicy jak w dziełach większości Pether’ów. Potem zastanawiam się którego z Pether’ów lubię najbardziej i pomimo, że od razu skreślam ojca Abrahama, nie umiem wybrać między Sebastianem i Henrym. I choć lubię ich obrazy, doskonale wiem, że żaden malarz, nigdy, nie będzie w stanie uchwycić tego idealnego piękna. Bo właśnie jego nieuchwytność czyni je doskonałym.
Skrzypnięcie drzwi. Jednak się obudził. Słyszę odgłos jego stóp na podłodze, ale nadal wpatruje się w niepełną tarczę księżyca.
-          Nawet sobie nie wyobrażasz jak seksownie teraz wyglądasz. – jego głos lekko zachrypnięty, rozdziera idealną ciszę.
-          Naga kobieta zawsze wydaje się facetom seksowna. – odpowiadam wzruszając ramionami.
-          Czemu nie śpisz?
-          Bo nie umiem spać z inną osobą w jednym łóżku. – mam nadzieję, że zrozumie, że odpuści.
-          Przyzwyczaisz się.
Podchodzi blisko, tak że znów czuję gorąco jego ciała. Opuszkami palców, odgarnia włosy z mojej szyi i delikatnie dotyka karku. Przechodzą mnie dreszcze i czuję jak włoski jeżą mi się na skórze. Pochyla się i jego oddech na mojej szyi wzbudza kolejną falę dreszczy. Tak bardzo tego nie chcę, ale moje ciało reaguje instynktownie – wbrew mojej woli. Jego usta miękko dotykają szyi tuż przy tętnicy i już nie ma we mnie najmniejszej siły oporu. Jego ręce teraz przyciągają mnie wprost do jego gorącej skóry.
-          Przyzwyczaisz się do mnie, tak jak ja nauczę się Ciebie. – szepcze wprost do mojego ucha.

Jego słowa uwierają, bo nie chcę przyjąć do świadomości, że on może mieć rację...