Łączna liczba wyświetleń

...

...

czwartek, 30 października 2014

Stalker

Zbiegam po schodach najszybciej jak umiem. Spóźnię się, wiem, że się spóźnię. Cholerny budzik nie zadzwonił akurat dzisiaj. Nawet gdybym wszędzie miała zielone i czysty przejazd nie zdążę przed odprawą. Żołądek wariuje mi od dwóch dni, bo wszelkie poważniejsze zmiany w resorcie przypominają drzeworyt Bielskiego „Bitwa na Psim Polu”. I doskonale zdaję sobie sprawę jak bardzo trzeba będzie uważać przez kolejne parę tygodni na każde wypowiedziane słowo i każdy najmniejszy gest – istne pole minowe. A ja właśnie zaliczam pierwszą wpadkę – spóźniam się na oficjalne przedstawienie następcy Kryszkowiaka. Pokonuje ostatnie piętro próbując wyłuskać z plecaka klucz do roweru i całym impetem wpadam na swojego stalker’a.
-          Musimy porozmawiać.
Serce przyspiesza rytm do tego stopnia że wyraźnie słyszę dudnienie.
-          Nic nie musimy. Nie mam czasu, już jestem spóźniona. – krótko, stanowczo, rozkazująco. Odpycham go próbując utorować sobie drogę, ale łapie mnie za ramie zakleszczając rękę prawie boleśnie i wymusza żebym choć na ułamek sekundy się zatrzymała. – Odczep się wreszcie ode mnie, naprawdę nie mam czasu.
-          Zaczynasz o ósmej. Odwiozę Cię, wiem jak jechać, żebyś zdążyła. – znów używa tego miękkiego tonu jakby mówił do małego dziecka, ale jego palce wciąż boleśnie wbijają się w moją skórę. Mój mózg odbiera sprzeczne sygnały i zaczynam się wahać.
Nie jestem pewna czy to dobra decyzja, ale kiwam głową zgadzając się na podwiezienie.
Jego samochód stoi tuż pod moją bramą. Słońce już mocno grzeje i w powietrzu wyczuwa się nadchodzący szybko upał. Przymykam oczy i nadal promienne kręgi wirują pod moimi powiekami. Przypomina mi się jeden z cyklu obrazów „Katedra w Rouen” Moneta, na którym front kościoła, aż jarzy się żółtymi i białymi refleksami. Przesycony światłem – drażni oczy wdzierając się do podświadomości.
Czuję się dziwnie. Jakbym łamała kolejne tabu. Chciałam tego faceta wymazać z pamięci. Chciałam zapomnieć. Zakwalifikować jako jednorazowe szaleństwo rozpływające się wspomnieniach niczym królik wkładany do zaczarowanego cylindra. Jeżeli zacznę z nim rozmawiać nie będzie odwrotu. Za dużo połączeń z teraźniejszością zniweluje efekt rozmytej mgiełki wspomnienia.
-          Czy mógłbym się z Tobą umówić i spokojnie porozmawiać? – pyta, kiedy mijamy pierwszy zakręt.
-          A jest co omawiać??? – wzruszam ramionami.
Patrzy przed siebie na drogę, ale jego szczęka zaczyna lekko drgać. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Widać że ta sytuacja go męczy. Nie wiem czego chcę, czego oczekuje, ale na pewno chciałby przejąć ster i prowadzić, a ja ewidentnie nie pozwalam mu narzucać jego scenariusza.
-          Obserwuję Cię już od jakiegoś czasu i znam Twoje nawyki. – znów ten ciepły ton głosu. – Rozumiem, że jestem dla Ciebie kimś w rodzaju intruza wkraczającego na teren ściśle prywatny, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że to co się wydarzyło, dosyć mocno zmieniło charakter naszej znajomości.
-          Jakiej znajomości????!!!! Człowieku, łaziłeś za mną krok w krok. Prześladowca nie kwalifikuje się w moim pojmowaniu jako ZNAJOMY!!!! – emocje zaczynają we mnie wrzeć i nie umiem się już powstrzymać. – Przez Ciebie się zapomniałam. Pierwszy raz od długiego czasu, zachowałam się jak nieodpowiedzialna smarkula. Nie wiem czego ode mnie chcesz!!!! Nie wiem po co za mną łazisz!!!! – mój krzyk wibruje nieprzyjemnie w małej przestrzeni samochodu.
-          Przepraszam. Nie tak to miało wyglądać. – na chwilę odwraca głowę i patrzy mi prosto w oczy. Wiem, że mówi prawdę. Wiem, że żałuje. Ale nadal nie wiem, czy chcę to ciągnąć dalej.
Dojeżdżamy na aleje Szucha i parkuje po przeciwnej stronie budynku. Oddycham z ulgą patrząc na zegarek. Jest za siedem ósma, więc spokojnie zdążę na odprawę.
-          Bardzo zależy mi na spotkaniu i rozmowie.
-          Zastanowię się. – odwracam się w stronę drzwi auta, ale czuję delikatny uścisk zimnych palców na karku. Kiedy odwracam twarz trafiam na jego miękkie usta. Pocałunek mnie poraża – jakby nagle cały zgromadzony we mnie ucisk wściekłości rozpuścił się w miłym cieple gdzieś w okolicy kręgosłupa.
Jestem zbyt skołowana, żeby prawidłowo zareagować. Wysiadam raptownie, szybko zatrzaskując za sobą drzwi i przebiegam przez ulicę

piątek, 10 października 2014

Zmiany

Kryszkowiak wpada do mojego pokoiku. Przez chwilę patrzy mi prosto w oczy tym swoim przeszywającym wzrokiem, jakby chciał prześwietlić każdą ledwie zarysowaną i niesprecyzowaną myśl formującą się w mojej głowie. Potem siada po drugiej stronie mojego biurka i wydając z siebie coś w rodzaju pół – wydechu zaczyna mówić.
-         Jeszcze nikt o tym nie wie, ale niedługo zaczną się poważniejsze zmiany w resorcie. Parę osób odejdzie. Ja również. – mówi nienaturalnie spokojnie. Jakby ta kwestia w ogóle nie dotyczyła jego osoby. – Chciałem Cię osobiście uprzedzić. Chcę, żebyś była przygotowana, żebyś wiedziała.
Automatycznie sięgam po gumkę na nadgarstku i zaczynam ciągnąć i puszczać. Major wstaje, obchodzi biurko lekko pochyla się nade mną i ciepłą dłonią chwyta mój nadgarstek.
-         Miałem nadzieję, że już się z tego wyleczyłaś. – pochyla się nade mną jeszcze bardziej i w ojcowskim geście całuje w czoło.
Odsuwam się od niego. Nie chcę jego czułości. Zostawia mnie na pastwę hien. Doskonale wie co się będzie działo, wie jak zażarta zacznie się walka o stołki. W kociołku parę osób „wyparuje” ze względu na krótki staż, inni będą bezpardonowo i nachalnie narzucać się wybrańcom na stałych stanowiskach. Ja zostanę „bezpańska” więc przydzielą mnie do pierwszego lepszego na wyższym stołku, albo do następcy majora, bo przecież po tak długim czasie doskonale wiem gdzie szukać każdego najmniejszego świstka, który przeszedł przez moje i majora ręce.
Kryszkowiak przez cały czas trzyma mój nadgarstek nie pozwalając mi dosięgnąć do gumki. Jestem na niego zła, jednak nie potrafię mu tego okazać w bardziej widoczny sposób. Czuje jak adrenalina zaczyna krążyć mi w żyłach. Fala gorąca zalewa moje ciało i najchętniej zaczęłabym wrzeszczeć na całe gardło, ale nie mogę. Siedzę wmurowana w krzesło niczym posąg. Mija jeszcze parę ładnych minut, aż wreszcie major wstaje puszczając moją rękę i powoli wychodzi z mojego biura. Kiedy zamyka za sobą drzwi dociera do mnie że coś w jego sylwetce, się zmieniło. Jakby te parę minut dodało mu kilkanaście lat. Sama nie umiem sprecyzować dlaczego, ale nagle robi mi się go strasznie żal. Złość mija i nagle robi mi się strasznie zimno.                         

*          *          *
  
Parę minut po siedemnastej wychodzę z pracy. Przechodzę przez główne wyjście i widzę Olgę opartą o nasz filar z czerwonego piaskowca w stylu ART. DECO z lewą ręką opartą na prawym biodrze, a w opuszczonej prawej trzymającą zapalonego papierosa. Mała czarna przylega szczelnie do jej ciała i kończy się tuż na kolanami eksponując nieziemsko zgrabne nogi. Nie wiem jakie odczucie najpierw do mnie dociera – zachwyt nad obrazkiem z Olgą przypominającą fotografię Rity Hayworth z „Gildy”, czy szok spowodowany widokiem smugi dymu wydobywającego się z jej kształtnych bordowych ust. Przymykam oczy, żeby wypalić w pamięci ten widok. Kiedy otwieram oczy widzę też bacznie przypatrującego się jej policjanta. Olga dostrzega mnie i szybko podnosi dłoń do ust żeby wciągnąć kolejną dawkę nikotyny.
-         Nie byłyśmy dziś umówione. – mój głos wpada w dziwnie wysokie tony.
-         Nie wygłupiaj się, do kliniki zawsze jeździmy razem.
Przez sposób w jaki wypowiada to zdanie, wiem, że jest na mnie wściekła. Nie miałam okazji porozmawiać z nią dłużej na temat „przygody” w bramie. Rzuciłam tylko przez telefon kilka zdawkowych słów z prośbą o zapisanie mnie jak najszybciej. Olga znając „bardzo dobrze” jednego z lekarzy potrafi załatwić badanie w ciągu jednego dnia, a ja chyba nie wytrzymałabym w niepewności dłużej. I tak zdaje sobie sprawę że czeka mnie ta sama procedura jeszcze za dwa tygodnie i potem jeszcze raz po miesiącu. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na taki wybryk.
Olga zaciąga się jeszcze raz po czym rzuca papierosa na chodnik i w charakterystyczny sposób wciera w ziemię podbiciem czarnej szpilki na oczach zdziwionego policjanta. Mam ochotę parsknąć śmiechem widząc wewnętrzną walkę jaka maluje się na twarzy stróża prawa, ale Olga bierze mnie za łokieć i prowadzi do taksówki zaparkowanej kilka metrów dalej nie pozwalając się wystarczająco nasycić tym widokiem.
-         Ja naprawdę nie rozumiem o co chodzi. Czy odezwała się Twoja autodestrukcyjna podświadomość, czy po prostu na chwilę zupełnie przestałaś myśleć.
Teraz dochodzi do mnie, że przyjechała, bo się o mnie boi. Zbyt często musiała mnie ratować, zbyt często widziała jak łatwo przychodzi mi pogrążanie się w tej głębokiej czerni, która dławi bólem i nie pozostawia miejsca na nic innego. Musze ją uspokoić. Muszę wytłumaczyć, że wszystko będzie dobrze, że wytrzymam. Szukam w głowie odpowiednich słów, ale zamiast tego wyrywa mi się:
-         Kryszkowiak odchodzi....
-         To dlatego???? – jej źrenice robią się ogromne.
-         Nie... cholera, Olga daj mi się normalnie wygadać. Kryszkowiak dziś do mnie wpadł i powiedział, że szykują się jakieś odgórne zmiany i między innymi on odchodzi. Nie wiem co się dzieje i jestem zła, ale dam radę – naprawdę. Przyrzekam nie zrobię już nic głupiego. Nie martw się o mnie.
-         Ale ten obcy, w bramie... jezuuuu Izra, to było skrajnie nieodpowiedzialne, przecież wiesz.
-         Wiem, przepraszam. Sama nie wiem jak to się stało i głupio mi, naprawdę.
Przechylam się w jej stronę i przytulam do siebie najmocniej jak się da. Jej ciało najpierw spięte, po chwili się rozluźnia.
-         Nigdy więcej mnie tak nie strasz. – mówi gdzieś po stronie moich pleców. – Słyszysz, nigdy więcej. Za stara na to jestem.
Ty nigdy nie będziesz stara – prycham. – Ale przyrzekam. Wszystko będzie dobrze. Musi być. – uśmiecham się wtulając się w nią mocniej i zaciągając się jej zapachem zmieszanym z Chanel no.5.