Łączna liczba wyświetleń

...

...

wtorek, 25 listopada 2014

Życie????????..........

Sierpniowe bezchmurne niebo delikatnie wiruje nad moją głową. Spoglądam na prawo i widzę roześmianą twarz siostrzenicy. Jej blond warkoczyki przy każdym ruchu wydają charakterystyczny dźwięk stukających koralików. Jej śmiech i jasne promienie słońca prześwitujące przez liście orzechowca wywołują przyjemne ciepło gdzieś wewnątrz. Huśtawki ze starych opon nadal dają mi dużo radości. Wspomnienie dzieciństwa i długich wakacji u babci na wsi, kiedy życie ograniczało się do ciągłego biegania po polach i leśnych dróżkach. Kiedy wszystko dookoła pochłaniało całkowicie, bo każdy dzień przynosił nową nieopowiedzianą historię.
-          Ciociu jeszcze troszkę, dobrze???
-          Tośka max pół godziny. – odpowiadam, choć dobrze wiem, że spokojnie spędzimy tu jeszcze godzinę.
Wracając mała z córką Asi ładują się na pellety słomy i skaczą z nich wydając gardłowe dzikie okrzyki. Uśmiecham się pod nosem i Aśka idąca obok mnie szturcha mnie w ramię.
-          Co jest???
-          Dobrze mi. Chciałabym, żeby tak już zostało.
-          To zostań. Nikt Ci nie każe wracać do miasta.
-          Muszę, wiesz że muszę.
Aśka wykrzywia na chwilę usta. Dbała o mnie przez te ostatnie trzy dni. Jak to ona „chuchała i dmuchała” żeby tylko mnie porozpieszczać, żebym tylko wypoczęła. Wiem, że chce dobrze, ale nie mogę zostać. Łatwo byłoby się przyzwyczaić do spokojnego życia na wiosce, gdzie czas zwalnia do prędkości snu kota. Zbyt łatwo.
Wieczorem dostaje sms’a od siostry, sześć słów: „Janusz nie żyje. Nie mów Tosi.” Nie do końca rozumiem. Świadomość nie chce przyjąć znaczenia słów. Dopada z opóźnieniem jak fala uderzeniowa. Spokojnie idę do łazienki i zamykając drzwi opieram się o ścianę ześlizgując się na zimne kafelki. Łapię urywane oddechy i po chwili ciemne plamki przed oczami zlewają się w jedną wielką czerń. Boli, ale nie fizycznie. A ja muszę to poczuć. Musi boleć fizycznie, bo ten drugi ból jest nie do wytrzymania. Kiedy z czerni znów zaczynają wyłaniać się kształty, wstaje i zaczynam szukać. Wreszcie znajduję na jakiejś półce, małe nożyczki do paznokci. Siadam na krawędzi wanny, rozchylam uda i ostrzem przeciągam po wewnętrznej stronie. Ból ciepłą falą rozchodzi się po ciele. Cienki krwawy ślad napełnia się czerwienią. Już dobrze. Spokój....

*          *          *

Po pogrzebie biorę dodatkowy tydzień urlopu i zamykam się w domu. Nie chcę się z nikim widzieć, nie chcę nic robić, chcę się upodlić i chcę żeby przestało mnie ściskać od środka. Żeby przestało dusić. Nadal nie rozumiem dlaczego zmarł. Zdrowy facet w sile wieku. Mój przyrodni brat. Mój szczery, prostolinijny, dobroduszny brat. Mapę polski znał na pamięć, bo większość życia spędził za kierownicą. Nie lubił użalania się nad sobą. Lubił swojską kuchnie i zimną wódkę. Dbał o rodzinę. I choć żony nigdy nie pokochał tak jak kiedyś kochał inną – tą pierwszą, starał się jej zapewnić jak najlepsze życie. Pracował cały czas dla rodziny, dla swoich chłopców. Nigdy nie pozwalał sobie na próżniacze dziwne zachcianki. Nigdy nie zrobił dla siebie nic ekstrawaganckiego. Żył i pracował prosto z małą lampką przed sobą z napisem MOJA RODZINA. A teraz już go nie ma. Już nie ma.
Zamykam się w swoich czterech ścianach, śpię do dwunastej i upijam Jim Beam Black’iem. Wlewam w siebie płynny bursztyn, który łagodnie rozmazuje świat przed moimi oczami. Łyk za łykiem, szklanka za szklanką – czekam, aż Burbon przestawi odbiór rzeczywistości na nie-odczuwanie. Jakiś szum nadal nie pozwala mi się zapaść wystarczająco głęboko i wciąż ściska, mocniej i mocniej. Chcę żeby bolało fizycznie, a nie tak. Wlokę się do kuchni i z szuflady ze starymi rupieciami wyciągam brzytwę. Świat lekko chwieje się przed moimi oczami. W pamięci szukam tego bólu, który pozwalał uciec od wszystkiego, ale nie mogę sobie przypomnieć. Oglądam lewą dłoń. Brzytwa kusi, więc wreszcie nacinam lekko skórę nadgarstka wzdłuż żyły obserwując przez zamglone oczy jak powoli krew zaczyna sączyć się na szafkę i moją koszulę. Szum narasta, robi mi się ciepło i miękko. Odpływam.

*          *          *

Budzi mnie przenikający kujący zimny dreszcz. Krzyczę, ale czyjeś mocne ramiona trzymają mnie w uścisku i nie pozwalają na żaden manewr. Otwieram powieki i widzę jego jasne oczy z rozszerzonymi źrenicami wpatrujące się we mnie z lekkim przerażeniem. Lodowaty prysznic siecze wprost na moją głowę, atakując falami zimna i dreszczy. Mateusz ściska mnie mocno. Jest cały przemoczony, tak samo jak ja. 
-          Puść mnie!!! – piszczę, bo to jedyny rodzaj dźwięku który wydobywa się z mojego gardła.
-          A możesz już sama stać??? – pyta jak zwykle, tym swoim łagodnym tonem.
-          Pewnie że mogę.
Puszcza mnie delikatnie i dopiero teraz czuję jak nogi uginają się pode mną.
-          Jednak nie możesz. – kwituje w ostatniej chwili chwytając mnie w pasie i podtrzymując przed upadkiem.
-          Co się do cholery dzieje???
-          Upiłaś się i rozcięłaś sobie nadgarstek.
Spoglądam na lewą rękę i powoli dochodzi do mnie co robiłam ostatniego dnia.
-          A Ty co tu robisz???
-          Słyszałem że coś spada i musiałem sprawdzić co się dzieje.
-          Jak to słyszałeś??? To gdzie byłeś że słyszałeś. – głowa zaczyna mi pulsować z bólu i czuje jak żołądek robi fikołka.
-          Stałem pod drzwiami.
-          Po jaką cholerę????!!!!
-          Bo nie wychodziłaś od dwóch dni i wyłączyłaś telefon. A obserwuje Cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć że to nie jest Twoje normalne zachowanie.
Odpycham go od siebie, jednym susem wychodząc spod prysznica i wymiotuje wprost do umywalki. Torsje męczą mnie dłuższą chwilę i znów robi mi się słabo. Nie widzę. Ale czuje jak Mateusz staje za mną i lekko masuje mi kark. Wreszcie przestaje wymiotować i odkręcam zimną wodę spłukując żółć i ochlapując twarz. Mateusz podaje mi ręcznik i pomaga stanąć.
-          Dlaczego to robisz? Dlaczego przy mnie jesteś?
-     Bo tak. Bo chcę.... Bo myślę, że Ty też mnie chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Nieznane i nowe...

Słyszę dźwięk budzika i przeciągam się leniwie czując przyjemne napięcie wzdłuż całego ciała. Przez chwilę próbuje sobie przypomnieć sen który właśnie śniłam, ale oprócz wrażenia kolorów i zapachów nie mogę sprecyzować ani jednej konkretnej myśli układającej się w jakiś urywek historii, która jeszcze przed paroma minutami wypełniała całkowicie mój umysł. Wstaje i idę pod prysznic, żeby zmyć z siebie resztki sennego odrętwienia.
Poranki to wyliczone minuty, przeznaczane na te podstawowe obowiązkowe czynności, które składają się na każdy kolejny dzień, wyuczony w swej powściągliwości i szarości. Po prysznicu śniadanie i kawa. Zapach drażni mnie przyjemnie zanim pozwalam sobie na pierwszy łyk. Delektuje się smakiem, zapachem, ciepłem i pozwalam sobie na odrobinę szlachetnej przyjemności. Potem zaczynam się spieszyć. Narzucam bawełniany T-shirt i spodenki. 15 minut do wyjścia by rowerem przemierzyć trasę na aleje Szucha i zdążyć na miejscu wskoczyć jeszcze raz pod prysznic.
Jazda na rowerze to specyficzny rodzaj speed’u. Przebijanie się przez miasto w inny sposób powodowałoby za duży przypływ frustracji. Do listopada zostały jeszcze dwa miesiące, potem trzeba będzie odłożyć rower do piwnicy aż do kwietnia. Wkładam słuchawki od MP3-jki w uszy i słyszę VERONICAS – UNTOUCHED która krótkimi wstawkami skrzypcowymi i beatem narzuca szybkie tempo. Mruczę pod nosem tekst i korzystam z tego poczucia całkowitej wolności dociskając mocno pedały. Jest rześko. Jeszcze tydzień temu jadąc czułam ciężkie, gorące, wilgotne powietrze. Teraz ranki nie są już tak upalne, powoli w powietrzu czuć zbliżającą się jesień.  
Docieram do budynku mijam portiera i bramki wykrywające metal z wyciągniętą legitymacją i przeskakując po dwa schodki w dół do łazienek dla personelu. Po prysznicu przebieram się w służbowy uniform i przeskakuje po dwa stopnie na piętro w stronę swojego biura. Tuż przy wejściu do sekretariatu za biurkiem siedzi najnowszy nabytek ministerstwa Jeremiasz. Jest spokojnym niezbyt wysokim szczupłym blondynem z zaprogramowanym sztucznym uśmiechem, na którego widok mam ochotę wyć. Tylko granatowy mundur, który ma na sobie czyni z niego osobnika godnego uwagi. Bez niego nie wyglądał by tak reprezentatywnie. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, dwa tygodnie temu z tym wystudiowanym uśmiechem, pierwszą myślą było, że nie można w bardziej widoczny sposób zaznaczyć swojej homoseksualnej natury. Nie dawało mi to spokoju przez kilka dni, ale nigdy nie odważyłabym się niczego nawet zasugerować. Lekko kiwam głową. On podaje mi plik z listami. Zabieram, podpisuję się na protokole odbioru i przechodzę do swojej klitki. Mam jeszcze osiem minut więc wyciągam z szuflady kosmetyczkę i nakładam tusz na rzęsy i błyszczyk na usta. Odpalam komputer i czekając, aż ściągną się wiadomości na pocztę zaczynam przeglądać zeszłotygodniowy raport. Zauważam dwie niezgodności i robię czerwone odnośniki, żeby odesłać Martynie z administracji. Interkom na moim biurku zaczyna zgrzytać więc włączam przycisk.
-          Izra pozwól do mnie. – słyszę gardłowy głos mojego nowego szefa.
-          Już idę.
Zgarniam w biegu notatnik, wsuwam pinezkę do buta tuż przy pięcie i wychodzę z pokoju. Na korytarzu mijam Martynę i już chcę ją zagadnąć w sprawie poprawek raportu, ale widzę jak mocno powstrzymuje się przed uronieniem łez zbierających się w jej oczach.
Wkraczam do przestronnego gabinetu Maxa i z lekkim rozrzewnieniem wspominam jego poprzednika majora Kryszowiaka. Max nie dorasta mu do pięt, ale chora ambicja i przerośnięte ego nie pozwalają mu dostrzec jak bardzo myli się w własnym osądzie.
-          Dlaczego nie dostałem kopii o informacjach przesyłanych po wizycie gości z Korei???!!!
Krzyczy na mnie od progu nie zważając, że jeszcze nie zdążyłam zamknąć za sobą drzwi. Czuję jak furia wzbiera we mnie i szybko przydeptuję pinezkę w bucie, żeby do końca nie stracić kontroli nad sobą. Ból rozchodzi się od kręgosłupa po wszystkich nawet najmniejszych komórkach nerwowych mojego ciała i już mi lepiej, już jestem spokojna i opanowana.
-          Przesłałam na twoją skrzynkę zaraz po zredagowaniu.
Odpowiadam mocno kontrolując modulacje własnego głosu.
-          To podejdź i sprawdź gdzie to do cholery jest!!!
Wrzeszczy jeszcze głośniej wskazując swojego laptopa rozłożonego na biurku. Podchodzę nachylam się nad sprzętem i selekcjonując według nadawcy odnajduję i klikam otwierając rzeczonego e-maila.
-          Proszę bardzo.
Mówię, prostuję się i robię miejsce, żeby mógł naocznie sprawdzić swoją nieudolność. Przybliża się i przez chwilę przypatruje z nie dowierzaniem.
-          Następnym razem odznacz jako wysoki priorytet. – syczy przez zęby. I przez chwilę widzę jak jego małe szare oczka robią się jeszcze mniejsze i ciemniejsze.
-          Dobrze. – potakuję – Coś jeszcze? – pytam lekko akcentując ostatnie głoski.
-          Nie.
Odwracam się i szybko wychodzę na korytarz.
-          Niech cię szlag. – mówię już po zamknięciu drzwi.

                                                           *          *          *

Dzień mija szybko. Koło południa dostaję kilka sms’ów od Marka i zastanawiam się jak długo jeszcze uda mi się go zwodzić. Powinnam wreszcie szczerze z nim porozmawiać i skończyć to jednym szybkim „cięciem”, ale wciąż nie jestem przygotowana na odpieranie jego potencjalnych argumentów. Natłok obowiązków sprawia że głowa zaczyna mi pulsować i dopiero kilkanaście minut po 18.00 zdaję sobie sprawę, że czas najwyższy wracać do domu. Zaczynam się zbierać i odzywa się moja komórka.
-          Hej, pamiętasz o naszym dzisiejszym spotkaniu? – słyszę miękki głos Mateusza i dociera do mnie, że eksperyment jaki miałam zastosować co do jego osoby przypada na dzisiejszy wieczór.
-          Tak, oczywiście. – kłamię.
-          Mogę po ciebie przyjechać?
-          Nie. Spotkamy się u mnie o ósmej.
-          Do zobaczenia.
Pomimo fatalnego początku dnia, dzisiejsza noc zapowiada się nader interesująco.

*          *          *

Mateusz wchodzi niepewnie i od progu próbuje przejąć inicjatywę. Niby niechcąco w korytarzu dotyka mego ramienia, chwyta dłonią w pasie wreszcie delikatnie przyciąga i całuje. Nieśmiało kładzie wargi na moich i dopiero po chwili jego język zaczyna penetrować wnętrze moich ust. Czuję się jakbym znów miała naście lat. Patrząc na tego rosłego mężczyznę i jego nieporadne ciężkie ruchy mam ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Powstrzymuję się jednak i kiedy kończy pocałunek jednym zwinnym ruchem wymykam się z jego wielkich dłoni i staję za nim lekko popychając w stronę pokoju. Otwiera szerzej uchylone dotąd drzwi i staje jak sparaliżowany tarasując mi wejście.
-          Nie jestem pewien czy kajdanki to dobry pomysł. – mówi cicho.
-          Myślę, że dasz radę. – dodaję mu otuchy i znów łagodnie popycham w stronę pokoju. Robi krok do przodu, a ja nadal tłumaczę, używając najsłodszego tembru głosu. – Pamiętasz, rozmawialiśmy o tym. Tłumaczyłam Ci wszystko. W momencie kiedy nie będziesz w stanie czegoś znieść mówisz STOP i ja przestaję. Przyrzekam, że nie zrobię ci krzywdy.
-          A nie możemy bez kajdanek??? Proszę.
-          Już to omawialiśmy.
Przerażenie w jego oczach jednak nie maleje.
-          Usiądź. – mówię autorytatywnie wskazując mu łóżko. – Zrozum, staram się zaakceptować fakt, że nie zgodzisz się na większość zabaw które mi sprawiają największą satysfakcję. Staram się wybaczyć i zaakceptować Twoje, dotychczasowe zachowanie. Ale jeśli nie będziesz umiał dopasować się w tak podstawowych kwestiach jak głupie kajdanki, dalsze spotkania nie będą miały sensu.
-          Rozumiem, przepraszam. – szepcze mi prawie prosto do ucha i znów próbuje pocałować tym razem w zagłębienie przy obojczyku. Odsuwam się w ostatniej chwili i widzę zawód w jego wielkich jasno niebieskich oczach.
-          Rozbierz się i połóż. – mówię rozkazująco.
Spełnia polecenie. Zostaje w samych bokserkach i przez chwilę przychodzi mi do głowy, że taki widok jednak zawsze robi na mnie wrażenie. Metr dziewięćdziesiąt, szerokie bary, i bicepsy których nie byłabym w stanie objąć nawet gdybym miała trzy ręce. Kładzie się na łóżku, a ja gaszę górne światło i pokój oświetla mdłym światłem jedynie nocna lampka i świeczki porozstawiane na komodzie. Podchodzę do leżącego Mateusza podnoszę jego ręce, zginam je w łokciach i zapinam nadgarstki w kajdanki nad głową. On nerwowo przełyka ślinę, a ja żeby go uspokoić delikatnie dłonią gładzę jego tors i zaczynam całować. Nie tak jak on delikatnie, ale gwałtownie, mocno, zachłannie. Ciało przy ciele, moja skóra na jego skórze. Słyszę jak łańcuch gwałtownie przesuwa się po prętach i czuję szarpnięcia Mateusza, który szamocze się i próbuje wyswobodzić. Uśmiecham się pod nosem do samej siebie – Dobrze, baaardzoooo dobrze. Poczuj jak bardzo jesteś teraz ode mnie zależny. – Mówię do niego w myślach.
Rozbieram się i zaczynam się powoli rozkręcać. Całuję, liżę, ssę jego ciało, od ust począwszy, przez sutki, brzuch, wgłębiania z obu boków i wreszcie dochodzę do członka. Stoi naprężony, twardy i gotowy. Z główki już sączy się ejakulat. Ręką delikatnie ściskam koło jąder i biorę do ust językiem drażniąc sam czubek przy ujściu cewki.
-          Jeeezuuu. – jęczy pode mną, nadal się szamocząc i wyginając, a mnie skręca z satysfakcji.
Jest gotowy. Czubeczkiem języka przesuwam po wędzidełku i czuję jak przechodzi go dreszcz. Delikatnie obciągam go ręką i kontynuuję taniec języka dokoła żołędzi. Potem zasysam na przemian płytko i głębiej. Coraz głębiej. Smakuje lekko słono, lekko słodko. Kiedy zaczyna gwałtownie wypychać biodra w moją stronę, przerywam, zostawiając go na krawędzi.
-          Błagam nie przestawaj. – jęczy zdyszany.
-          Cierpliwości. – mówię łagodnie i przesuwam się wyżej w stronę jego spoconej klatki piersiowej wsłuchując się w szaleńczy wyścig jego serca.
Czekam, aż jego ciało się uspokoi. Kiedy rytm wystarczająco zwalnia, znów zaczynam zabawę od nowa. Drażnię i przygryzam sutki, przez chwilę przeciągam językiem wzdłuż prawego boku i wreszcie biorę penisa do ust. Teraz wszystko odbywa się znacznie szybciej.
-          Nie dam rady się powstrzymać!!! – wyrywa mu się zachrypniętym głosem. I po sekundzie kończy w moich ustach. Jęczy, przeklina, a jego sperma kilkoma stróżkami zalewa moje gardło. Skupiam się z całych sił na oddechu przez nos, żeby się nie zakrztusić.
Czekam jeszcze chwilę. Potem zostawiam go i dyskretnie sięgam po chusteczkę higieniczną żeby obetrzeć usta. Muszę odpocząć. Normalnie zaczerpnąć powietrza. Siadam na podłodze opierając się plecami o bok łóżka. Biorę też moja ulubioną Primaverę by kilkoma łykami złagodzić podrażnienie gardła. Mija parę minut i ze zdziwieniem stwierdzam że jego sprzęt nadal stoi w pełnej gotowości.
-          Nadal cię pragnę – mruczy zażenowany.
-          Widzę. – uśmiecham się szelmowsko.
Siadam na nim okrakiem i ocieram się o niego, żeby poczuł moją wilgoć. Jego jęk staje się bardziej niż błagalny.
Unoszę się i powoli, powolutku wsuwam się na niego. Centymetr po centymetrze żeby poczuł mnie dokładnie. Łapie szybkie oddechy i wiem że teraz panuję nad nim całkowicie. Kiedy jest już cały we mnie raptownie się unoszę a on wydaje z siebie ostry syk. Tym razem wpijam się na niego szybko i widzę jak zaczyna lekko drżeć. To będzie bardzo krótki lot – myślę i zaczynam poruszać się w górę i w dół narzucając coraz szybsze tempo. Po kilkunastu ruchach czuję jak spazmy przechodzą jego ciało, warczy jakieś przekleństwo i po sekundzie ciepło jego spermy zalewa mnie wewnątrz. Przez chwilę czekam aż wyrówna mu się oddech, potem schylam się i odpinam kajdanki. On jednak nie pozwala mi z siebie zejść. Łapie mnie swoimi wielkimi rękami i przyciska do siebie tak mocno, że brakuje mi tchu.
-          Przestań. – mówię odpychając jego wielkie ramiona i próbując wstać.
Unieruchamia mnie jednak skutecznie.
-          Teraz coś co ja lubię. – mówi mi wprost w obojczyk. Po czym delikatnie całuje w zagłębienie szyi.
-          Puść mnie. – warczę i chyba dochodzi do niego że w ten sposób nie osiągnie swojego celu więc delikatnie zwalnia uchwyt. Jednym szybkim ruchem schodzę z niego i wskakuję na podłogę.
Pozbieraj się i wyjdź. – mówię rozkazująco i wiem że za parę minut już go u mnie nie będzie.