Łączna liczba wyświetleń

...

...

środa, 24 grudnia 2014

Odkrywanie kart c.d.

Najpierw myślę, że żartuje, że się zgrywa, ale po dłuższej chwili uzmysławiam sobie, że to nie wygłup, że on jeszcze czegoś chce i że właśnie odkrył w jaki sposób może to dostać. W myślach zaczynam powtarzać do siebie – Tylko spokojnie. Tylko nie panikuj!!!!! I zbieram siły żeby się opanować  
-         Natychmiast mnie rozwiąż! – mój głos jest stanowczy, ale lekko drży.
-         Nie wywiązałaś się z umowy, więc musisz jeszcze chwilę wytrzymać. – unosi głowę opierając się ramieniem na moich obojczykach i znów wykrzywia usta w tym prawie makiawelicznym uśmiechu.
-         Przestań żartować, umowa to umowa. Dałam się związać. Poddałam się. Teraz mnie rozwiąż. – całą siłę woli skupiam się nad opanowaniem rozdygotanych strun głosowych, ale i tak w moim głosie słychać desperacje. Nie jestem w stanie panować całkowicie nad ciałem, bo strach lodowatą falą sunie powoli tuż pod moją skórą.
-         Jak to było poddanie to ja jestem dalajlama. – prycha. – a mówiłaś że, mogę z Tobą robić co mi się rzewnie podoba dopóki mi się nie poddasz.
-         Pozwoliłam Ci się związać, pozwoliłam Ci robić wszystko na co masz tylko ochotę, więc teraz nie próbuj wymuszać więcej niż ustalaliśmy. Miał być raz, jeden raz, nie więcej. – mówię przybierając coraz bardziej zgrzytliwy ton.
Znów zaczynam coraz bardziej szamotać nadgarstkami i łapać krótkie hausty powietrza. Świadomość podpowiada, że jeszcze kilka minut i zmęczenie nie pozwoli mi w jakikolwiek sposób zapanować nad odruchami i staram się uspokoić, ale nie mogę. Nie umiem. 
-         Moja droga… zmanipulowałaś  mnie i oszukałaś, a umawialiśmy się że tym razem nie będziesz pogrywać w te swoje chore gierki. – powoli unosi się na obu rękach i wreszcie się ze mnie wysuwa. Chwile się waha po czym robi krok nade mną i opierając się plecami o ścianę siada prostopadle do mojego wyciągniętego ciała układając swoje pięty przy moim udzie i łydce.
-         Rozwiąż mnie do jasnej cholery!!!
-         Czy możesz choć na chwile przestać grać. – opiera łokcie o kolana i jedna ręką przeczesuje włosy. – mogłabyś???? Choć na parę minut. Spróbuj, może nawet Ci się spodoba??? – wbija we mnie poważne spojrzenie z ta odrobiną smutku w kącikach oczu i gdzieś wewnątrz mnie jakiś skurcz w klatce piersiowej daje mi znać, że tą partię on wygrał.
Nie mogę myśleć racjonalnie, bo przed oczami zaczynają pojawiać się czarne okręgi. Szarpie unieruchomione ręce, które bolą coraz bardziej i czuję łzy bezsilności napływające powoli do oczu. Niech to szlag, nie dam rady. Narasta dudnienie w uszach i czarne kręgi zapełniają się całkowicie. Jeszcze sekunda i zapadam w głuchą pustkę.
Strych. Światło i duszne, gęste powietrze w którym jak magiczny pył wróżek wiruje kurz. Napięte mięśnie pulsują bólem. Choć brak mi sił, nadal bezwiednie pociągam i szarpię związanymi rękami i stopami. Zaschnięte otarcia natychmiast się otwierają i znów pieką. Mocno. Ból mnie męczy, choć bardziej nieznośny jest zapach. Smród. Powietrze dokoła jest nim przesiąknięte tak samo jak ja i muszę mocno się koncentrować, żeby powstrzymywać odruch wymiotny. Odwracam głowę w prawo. Ta druga bardziej wisi niż stoi. Ma zamknięte oczy. W jej pozie jest coś niepokojącego.
-         Śpisz?! – bardziej charczę niż mówię.
-         Nie, Mała. Nie śpię. Ale Ty powinnaś się przespać.
Odwracam głowę z powrotem i patrzę w stronę zamkniętego brudnego okna. Jasne światło dnia przenika wszystko dookoła. Drobinki kurzu nadal migotają tuż nade mną, a ja nie umiem nie podziwiać tej pięknej gry światła, choć chciałabym, żeby dokoła mnie było jedynie pogorzelisko to, które właśnie dogasa wewnątrz mnie.
-         Izra, Izra, otwórz oczy! Słyszysz, natychmiast otwórz oczy!!! – ktoś szarpie moimi ramionami.
Czuję się mocno oszołomiona, jakby ktoś nagle wyciągnął mnie raptownie z samego dna głębokiego jeziora.
-         Zostaw mnie. – powoli podnoszę powieki. Widzę zmarszczone czoło Mateusza i jego mocno pociemniałe tęczówki.
-         Lubisz mnie straszyć. – jego głos w tonie łagodnym jak zwykle nie pasuje do dziwnego wyrazu twarzy. Musiałam stracić przytomność.
Ręce mam już wolne więc szybko odpycham go od siebie i próbuje wstać, ale zbyt mała ilość tlenu nadal wywołuje lekkie przekłamanie odległości i ląduje z powrotem na łóżku. Mateusz szybko mnie obejmuje. Zaczynam lekko drżeć. On sięga po koc i przykrywa mnie.
-         To nie z zimna – warczę. – Możesz już sobie iść i zostawić mnie w spokoju?! – staram się opanować wściekłość, ale nie daję rady.
-         Nie mogę, nie chcę.
-         To czego chcesz???!!! Czego Ty ode mnie jeszcze chcesz???!!! – wrzeszczę z wściekłości. Poczucie osaczenia wywołuje stare dawno ukryte demony. Wiem, że on nie rozumie i że nigdy nie zrozumie, bo musiałby przejść dokładnie to samo, a tego nie życzyłabym najgorszemu wrogowi. Jestem zmęczona. Nadgarstki parzą od podrażnionej skóry, głowa pulsuje nieprzyjemnie i wiem że teraz nie jestem w stanie racjonalnie myśleć.
-         Chcę Ciebie, prawdziwej Ciebie. Chcę z Tobą rozmawiać, móc Cie dotykać, móc Cie naprawdę poczuć.
Zaczyna do mnie docierać, że on nie zadowoli się tym co dostawali inni. Nie chce tylko erotycznego haju, sensualno – emocjonalnych dreszczy, seksu, chce mnie, całej mnie. Tylko jak, na miłość boską????? Jak????
Drżę bardziej ze złości nad własną niemocą, niż z wściekłości na niego. Znów obejmuje mnie i przytula, jakby próbował uspokoić rozhisteryzowanego dzieciaka.
-         Co mam zrobić? – pytam ze zmęczoną rezygnacją w głosie.
-         Szczerze ze mną porozmawiać. No wiesz. Taka wymiana myśli na głos. – jego próby ironizowania, choć absolutnie nieadekwatne, powodują że mimowolnie unoszę kąciki ust.
-         Postaram się odpowiedzieć na klika pytań. – głos już mi nie drży.
-         Nie kilka pytań, prawdziwa rozmowa.
-         Postaram się. – kiwnięciem głowy potwierdzam swoje słowa.
Nachyla się. Przez chwile ogląda obtarcia. Schodzi z łóżka, sięga po bokserki z podłogi i wychodzi do łazienki. Zerkam na jego pośladki i sama siebie karcę w duchu – „kobieto” on właśnie przekroczył wszystkie granice jakie narzucałaś przez lata, a ty gapisz się na jego tyłek, nie przeczę nadzwyczaj zgrabny, ale jednak to tylko tyłek.
Mateusz wraca siada naprzeciwko mnie i najpierw smaruje nadgarstki maścią arnikową, nakłada gazę i kilkakrotnie owija bandażem. Na koniec opatrzone nadgarstki unosi w górę i lekko całuje, najpierw prawy potem lewy.
-         Przyrzekam, już nigdy nie sprawić Ci bólu. – mówi wpatrując się w moje źrenice.
-         Nie przyrzekaj.

Pochyla się i kładzie delikatny pocałunek na moich spierzchniętych wargach. Wielki mężczyzna z dużymi niezgrabnymi dłońmi całuje mnie delikatniej niż ktokolwiek inny, a ja mimo wszystko nie umiem się pozbyć tego okruszka strachu uwierającego moją podświadomość. 

sobota, 6 grudnia 2014

Odkrywanie kart.

Ciemno dokoła mnie uspokaja rytm mojego serca. Zwalnia coraz bardziej i wrażenie, że płynę, unoszę się odprężona, przenosi mnie w błogostan sennego upojenia. Jakiś dziwny dźwięk przypominający szuranie nie pozwala mi całkowicie zapaść się w tym przyjemnym stanie. I zapach – znany mi, choć nieprzyjemnie drażniący. Próbuję odszukać w pamięci ten charakterystyczny zapach i wreszcie przypominam sobie – mieszanina lizolu, chloraminy i połowy tablicy Mendelejewa. Szpital. Powoli otwieram oczy. Ściany w kolorze bezpiecznego beżu i pielęgniarka wystukująca coś na klawiaturze. Kilka osób na plastikowych krzesełkach przytwierdzonych do metalowych prętów na ścianie i nad podłogą. Opieram się na lewym ramieniu Mateusza, który pisze coś ołówkiem w notatniku.
-          Co piszesz??? – pytam próbując zajrzeć na kartkę.
-          Obudziłaś się? To dobrze. – zgrabnie unika odpowiedzi zamykając notatnik. – Chyba za chwilę nasza kolej.
Unoszę cięższą niż zwykle głowę i prostuję się na niewygodnym kawałku plastiku. Mateusz delikatnie odwraca moją lewą rękę i wpatruje się w przesiąknięty krwią bandaż.
-          Nadal nie rozumiem, co chciałaś przez to osiągnąć???
-          Chwila słabości, czasem mi się zdarza… Jak każdemu. – sama nie mogę uwierzyć, że odpowiadam mu zgodnie z prawdą. – Właściwie to ja powinnam być zła. – szybko stosuję taktykę odwracania sytuacji na swoją korzyść. – Miałeś skończyć ze śledzeniem. Miałeś mi dać spokój.
Przez dłuższą chwilę zastanawia się nad odpowiedzią.
-          A co jeżeli nie potrafię? Jeżeli coś, czego sam nie rozumiem ciągnie mnie do Ciebie. – mówiąc to patrzy w podłogę, jakby tam szukał podpowiedzi, wreszcie podnosi wzrok i wparuje się we mnie tak, że samoistny dreszcz przechodzi przez moje ciało. – Wiem, że Ty też to czujesz.
Kiedy pielęgniarka wywołuje moje nazwisko oboje wstajemy i długim korytarzem idziemy do gabinetu zabiegowego. Mateusz zostaje na zewnątrz, ja wchodzę do środka.
-          No i co my tu mamy? – pyta odwijając bandaż chirurg, wysoki szczupły siwiejący szatyn o podkrążonych jasnoniebieskich oczach.
-          Melepetę, która nie potrafi filetować ryby. – odpowiadam lekko wykrzywiając usta w uśmiechu.
Lekarz uważnie ogląda ranę lekko naciskając i sprawdzając nacięcie palcami w lateksowych rękawiczkach, na których po chwili pojawiają się czerwone plamy. Przez cały czas zerka na mnie.
-          Dwa szwy wystarczą. I zastrzyk przeciwtężcowy. Będzie bolało.
-          Jak się jest niezdarą to trzeba cierpieć. – kwituję znów szczerząc się do niego.

*          *          *

Jestem związana. Przez parę minut nic innego do mnie nie dociera. Nie mogę zamknąć powiek, bo pod nimi czają się obrazy, których nie mam siły oglądać. Świadomość mówi, że sama na to się zgodziłam. Wiem, że w każdej chwili mogę powiedzieć STOP. Mimo to strach ukryty w podświadomości jest wszechowładniający i paraliżuje mnie skutecznie.
-          Spokojnie. – szepcze mi Mateusz wprost do ucha. – Nie zrobię Ci krzywdy.
Niby dociera do mnie sens jego słów, jednak moje ciało nadal jest napięte jak struna. Przez tyle lat skutecznie od tego uciekałam. Unikałam sytuacji, w których musiałabym się poddać, podporządkować, ulec. To oni mi ulegali, to oni prosili, to ja kontrolowałam sytuację. I tylko wtedy mogłam się odprężyć, wystarczająco zrelaksować, żeby móc z kimś pójść do łóżka. Czuje się całkowicie obnażona i choć nie ma to nic wspólnego z nagością mojego ciała, jest mi zimno, cholernie zimno.
Czuje własne paznokcie wbijające się w dłonie i choć bardzo się staram nie potrafię zwolnić zaciśniętych pięści. Puls mi szaleje i lodowate szpilki przechodzą falami po moim ciele, jak stado mrówek z zamarzniętymi odnóżami. Jest mi zimno, ale zaciskając uda czuję jak bardzo gorącą mam skórę. Co parę sekund szarpię chustką, która mam przywiązane nadgarstki do łóżka, zupełnie nie zważając na szwy na lewej ręce. Wiem, że mogę sobie zrobić krzywdę, że szwy mogą pęknąć, a nadgarstki jutro będą mocno poobcierane i zdaję sobie sprawę, że to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Mimo to nie umiem zapanować nad tym odruchem.
Tak bardzo tego nienawidzę, tak bardzo chciałabym uciec. Jednak mówiąc STOP przegrałabym o wiele więcej. Musiałabym przyznać Mateuszowi rację, że nie potrafię stanąć po drugiej stronie. Nie dam mu tej satysfakcji, choćby miał mnie trafić grom z jasnego nieba. Nie, bo nie, nie i już.
Łapię powietrze szybkimi krótkimi haustami i powoli zaczynam odczuwać zmęczenie. Doskonale wiem, że jeszcze kilka minut i przegram, ale panika ta wstrętna rozdygotana furiatka wewnątrz mnie nie odpuszcza.
-          Będzie dobrze, ale musisz się uspokoić. – jego ton jest prawie błagalny i to sprawia, że przez krótką chwilę znajduje nadzieje na odwrócenie ról. To ja jestem kontrolerem, nawet teraz mogę nad nim zapanować.
Skupiam się najmocniej jak potrafię i wyrównuję oddech. Wdech, wydech. Spokojnie. Przestaje się szarpać. Tak…. Dam radę, nawet teraz mogę nad nim zapanować, wystarczy troszkę się postarać.
Mateusz pochyla się i całuje mnie w usta. Delikatnie kładzie wargi na moich, raz i jeszcze raz. Potem próbuje przebić się językiem głębiej, ale moje zaciśnięte zęby skutecznie mu to uniemożliwiają. Rezygnuje.
-          Chcesz grać niedostępną???? – pyta lekko zdumiony.
-          Aż taką hipokrytką nie jestem. – wykrzywiam usta w ironicznym uśmiechu.
-          W razie, czego mam jeszcze kilka asów w rękawie. – odpowiada mi prawie tak samo jadowitym spojrzeniem.
Kładzie swoje wielkie dłonie na mojej szyi. Spodziewam się mocnego uścisku, duszenia, a on ledwie jej dotyka opuszkami chłodnych palców. I właśnie to powoduje, że przechodzi mnie przyjemniejszy dreszcz. Staram się myśleć tylko o tym żeby jakoś ukryć reakcje mojego ciała, ale długie odrętwienie nie pozwala mi grać wystarczająco dobrze. On jedną ręką lekko przechyla mi twarz w lewo i zaczyna koniuszkiem języka drażnić szyję powoli przesuwając do obojczyka w górę i z powrotem. Wewnętrzny lód topi się powoli. Rozgrzewam się. Fale ciepła rozchodzą się po moim kręgosłupie raz po raz. Skupiam się na łunie świecy tlącej się na komodzie i po paru sekundach dochodzę do siebie, ale on zaczyna sunąć już w dół do moich piersi. Wiem, że je uwielbia i myślę, że zatrzyma się na nich dłużej dla własnej przyjemności. Jeszcze nie odkrył, że akurat te części mojego ciała są mi obojętne. Mam rację, całuje i przygryza sutki, masuje piersi, skupia na nich całą uwagę i teraz mam chwilę, żeby skupić się na małej „dywersji”. Lekko manewruję kolanem sięgając wypukłość malującą się na jego bokserkach i niby przypadkiem powoli ocieram kilka razy. Nawet przez materiał czuję jego erekcję. Jest sztywny i napięty. Więc tak naprawdę najchętniej byłbyś już we mnie – myślę – cóż zrobimy wszystko żeby sprowokować Cie jak najszybciej.
Grzecznie wyciągam się na całą długość i wyginam ciało w łuk, ponownie narażając się na obtarcia nadgarstków, jednak efekt wart jest swojej ceny. Mateusz porzuca piersi i szybko odnajduje moje usta. Całuje bardziej zachłannie, zapamiętale. Oddaje mu pocałunek drążąc, wdzierając się głębiej i głębiej, aż czuje, że brakuje mu tchu. Wykorzystuje moment, w którym nabiera powietrza i teraz to ja wyznaczam językiem ścieżkę na jego szyi w górę. Całuję i kąsam naprzemian. Poddaje mi się bez najmniejszej oznaki oporu. Moje piersi ocierają się o jego tors. Mój język penetruje jego małżowinę i wchodzi koliście coraz głębiej, wreszcie odrywam się i wypuszczam jeden szybszy zduszony oddech wprost do jego mokrego ucha.
Drży. Wiem, że już jest mój. Na chwilę odrywa się od mnie by zdjąć bokserki, ale w jego oczach tęczówki ciemnieją i wiem, że wygrałam, że teraz nie myśli już o niczym innym jak tylko żeby mnie posiąść, żeby we mnie wejść.
Unosi moje biodra i rozdziela kolana. Pochyla się nade mną tak, że zaciągam się jego zapachem. Świeży, delikatny – geranium i mięta pieprzowa. Jego penis jeszcze przez chwilę pulsuje pomiędzy płatkami. Czuje go. Jest gorący i sztywny. Drażni się jeszcze parę sekund wreszcie bierze penisa w prawą rękę odnajduje wejście i wchodzi we mnie jednym szybkim pchnięciem.
-          FUCK!!! – wyrywa się z jego gardła.
Czuje ogromny rozżarzony pal rozdzierający mnie wewnątrz i przez jedną krótka chwilę też mam ochotę wrzasnąć z bólu, ale zamiast tego wydaje z siebie zduszone syknięcie i zaraz mi przechodzi. Zastyga podpierając się rękami nade mną. Nie napiera, nie rusza się podnoszę wzrok i widzę szok w tych jego pociemniałych oczach.
-          Nie byłaś gotowa. – bardziej stwierdza niż pyta.
-          Ale teraz już jestem. – mówię z jadowitym półuśmieszkiem.
Zaczynam powoli rytmicznie poruszać biodrami. Wiem, że się temu nie oprze. Mam rację. Podejmuje grę najpierw bardzo wolno. Wolniej, nieśmiało, prawie delikatnie. Kropelki potu zraszają jego dużą klatkę. Kosztuje go to dużo wysiłku, więc znów poruszam się pod nim pozwalając zwiększyć tempo. Ociera się szybciej, coraz szybciej, nasze oddechy zaczynają się zrównywać. Biodra poruszają się w tym samym rytmie mlaszcząc szybciej, szybciej, szybciej…. Jeszcze chwilkę i skurcze przejmują nade mną kontrolę. Ściskam go wewnątrz i dochodzi warcząc przekleństwo. Fala ciepła rozpływa się we mnie, a on opada na mnie całym swoim ciężarem. Jego głowa ląduje w zagłębieniu pomiędzy piersiami i moim podbródkiem.
Czekam aż pulsowanie wewnątrz mnie ustanie i jeszcze parę dodatkowych sekund. Wreszcie zaczynam się pod nim wiercić.
-          Nie ruszaj się. – mruczy.
-          Rozwiąż mnie – marudzę.

-          Nie. Jeszcze nie.

wtorek, 25 listopada 2014

Życie????????..........

Sierpniowe bezchmurne niebo delikatnie wiruje nad moją głową. Spoglądam na prawo i widzę roześmianą twarz siostrzenicy. Jej blond warkoczyki przy każdym ruchu wydają charakterystyczny dźwięk stukających koralików. Jej śmiech i jasne promienie słońca prześwitujące przez liście orzechowca wywołują przyjemne ciepło gdzieś wewnątrz. Huśtawki ze starych opon nadal dają mi dużo radości. Wspomnienie dzieciństwa i długich wakacji u babci na wsi, kiedy życie ograniczało się do ciągłego biegania po polach i leśnych dróżkach. Kiedy wszystko dookoła pochłaniało całkowicie, bo każdy dzień przynosił nową nieopowiedzianą historię.
-          Ciociu jeszcze troszkę, dobrze???
-          Tośka max pół godziny. – odpowiadam, choć dobrze wiem, że spokojnie spędzimy tu jeszcze godzinę.
Wracając mała z córką Asi ładują się na pellety słomy i skaczą z nich wydając gardłowe dzikie okrzyki. Uśmiecham się pod nosem i Aśka idąca obok mnie szturcha mnie w ramię.
-          Co jest???
-          Dobrze mi. Chciałabym, żeby tak już zostało.
-          To zostań. Nikt Ci nie każe wracać do miasta.
-          Muszę, wiesz że muszę.
Aśka wykrzywia na chwilę usta. Dbała o mnie przez te ostatnie trzy dni. Jak to ona „chuchała i dmuchała” żeby tylko mnie porozpieszczać, żebym tylko wypoczęła. Wiem, że chce dobrze, ale nie mogę zostać. Łatwo byłoby się przyzwyczaić do spokojnego życia na wiosce, gdzie czas zwalnia do prędkości snu kota. Zbyt łatwo.
Wieczorem dostaje sms’a od siostry, sześć słów: „Janusz nie żyje. Nie mów Tosi.” Nie do końca rozumiem. Świadomość nie chce przyjąć znaczenia słów. Dopada z opóźnieniem jak fala uderzeniowa. Spokojnie idę do łazienki i zamykając drzwi opieram się o ścianę ześlizgując się na zimne kafelki. Łapię urywane oddechy i po chwili ciemne plamki przed oczami zlewają się w jedną wielką czerń. Boli, ale nie fizycznie. A ja muszę to poczuć. Musi boleć fizycznie, bo ten drugi ból jest nie do wytrzymania. Kiedy z czerni znów zaczynają wyłaniać się kształty, wstaje i zaczynam szukać. Wreszcie znajduję na jakiejś półce, małe nożyczki do paznokci. Siadam na krawędzi wanny, rozchylam uda i ostrzem przeciągam po wewnętrznej stronie. Ból ciepłą falą rozchodzi się po ciele. Cienki krwawy ślad napełnia się czerwienią. Już dobrze. Spokój....

*          *          *

Po pogrzebie biorę dodatkowy tydzień urlopu i zamykam się w domu. Nie chcę się z nikim widzieć, nie chcę nic robić, chcę się upodlić i chcę żeby przestało mnie ściskać od środka. Żeby przestało dusić. Nadal nie rozumiem dlaczego zmarł. Zdrowy facet w sile wieku. Mój przyrodni brat. Mój szczery, prostolinijny, dobroduszny brat. Mapę polski znał na pamięć, bo większość życia spędził za kierownicą. Nie lubił użalania się nad sobą. Lubił swojską kuchnie i zimną wódkę. Dbał o rodzinę. I choć żony nigdy nie pokochał tak jak kiedyś kochał inną – tą pierwszą, starał się jej zapewnić jak najlepsze życie. Pracował cały czas dla rodziny, dla swoich chłopców. Nigdy nie pozwalał sobie na próżniacze dziwne zachcianki. Nigdy nie zrobił dla siebie nic ekstrawaganckiego. Żył i pracował prosto z małą lampką przed sobą z napisem MOJA RODZINA. A teraz już go nie ma. Już nie ma.
Zamykam się w swoich czterech ścianach, śpię do dwunastej i upijam Jim Beam Black’iem. Wlewam w siebie płynny bursztyn, który łagodnie rozmazuje świat przed moimi oczami. Łyk za łykiem, szklanka za szklanką – czekam, aż Burbon przestawi odbiór rzeczywistości na nie-odczuwanie. Jakiś szum nadal nie pozwala mi się zapaść wystarczająco głęboko i wciąż ściska, mocniej i mocniej. Chcę żeby bolało fizycznie, a nie tak. Wlokę się do kuchni i z szuflady ze starymi rupieciami wyciągam brzytwę. Świat lekko chwieje się przed moimi oczami. W pamięci szukam tego bólu, który pozwalał uciec od wszystkiego, ale nie mogę sobie przypomnieć. Oglądam lewą dłoń. Brzytwa kusi, więc wreszcie nacinam lekko skórę nadgarstka wzdłuż żyły obserwując przez zamglone oczy jak powoli krew zaczyna sączyć się na szafkę i moją koszulę. Szum narasta, robi mi się ciepło i miękko. Odpływam.

*          *          *

Budzi mnie przenikający kujący zimny dreszcz. Krzyczę, ale czyjeś mocne ramiona trzymają mnie w uścisku i nie pozwalają na żaden manewr. Otwieram powieki i widzę jego jasne oczy z rozszerzonymi źrenicami wpatrujące się we mnie z lekkim przerażeniem. Lodowaty prysznic siecze wprost na moją głowę, atakując falami zimna i dreszczy. Mateusz ściska mnie mocno. Jest cały przemoczony, tak samo jak ja. 
-          Puść mnie!!! – piszczę, bo to jedyny rodzaj dźwięku który wydobywa się z mojego gardła.
-          A możesz już sama stać??? – pyta jak zwykle, tym swoim łagodnym tonem.
-          Pewnie że mogę.
Puszcza mnie delikatnie i dopiero teraz czuję jak nogi uginają się pode mną.
-          Jednak nie możesz. – kwituje w ostatniej chwili chwytając mnie w pasie i podtrzymując przed upadkiem.
-          Co się do cholery dzieje???
-          Upiłaś się i rozcięłaś sobie nadgarstek.
Spoglądam na lewą rękę i powoli dochodzi do mnie co robiłam ostatniego dnia.
-          A Ty co tu robisz???
-          Słyszałem że coś spada i musiałem sprawdzić co się dzieje.
-          Jak to słyszałeś??? To gdzie byłeś że słyszałeś. – głowa zaczyna mi pulsować z bólu i czuje jak żołądek robi fikołka.
-          Stałem pod drzwiami.
-          Po jaką cholerę????!!!!
-          Bo nie wychodziłaś od dwóch dni i wyłączyłaś telefon. A obserwuje Cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć że to nie jest Twoje normalne zachowanie.
Odpycham go od siebie, jednym susem wychodząc spod prysznica i wymiotuje wprost do umywalki. Torsje męczą mnie dłuższą chwilę i znów robi mi się słabo. Nie widzę. Ale czuje jak Mateusz staje za mną i lekko masuje mi kark. Wreszcie przestaje wymiotować i odkręcam zimną wodę spłukując żółć i ochlapując twarz. Mateusz podaje mi ręcznik i pomaga stanąć.
-          Dlaczego to robisz? Dlaczego przy mnie jesteś?
-     Bo tak. Bo chcę.... Bo myślę, że Ty też mnie chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Nieznane i nowe...

Słyszę dźwięk budzika i przeciągam się leniwie czując przyjemne napięcie wzdłuż całego ciała. Przez chwilę próbuje sobie przypomnieć sen który właśnie śniłam, ale oprócz wrażenia kolorów i zapachów nie mogę sprecyzować ani jednej konkretnej myśli układającej się w jakiś urywek historii, która jeszcze przed paroma minutami wypełniała całkowicie mój umysł. Wstaje i idę pod prysznic, żeby zmyć z siebie resztki sennego odrętwienia.
Poranki to wyliczone minuty, przeznaczane na te podstawowe obowiązkowe czynności, które składają się na każdy kolejny dzień, wyuczony w swej powściągliwości i szarości. Po prysznicu śniadanie i kawa. Zapach drażni mnie przyjemnie zanim pozwalam sobie na pierwszy łyk. Delektuje się smakiem, zapachem, ciepłem i pozwalam sobie na odrobinę szlachetnej przyjemności. Potem zaczynam się spieszyć. Narzucam bawełniany T-shirt i spodenki. 15 minut do wyjścia by rowerem przemierzyć trasę na aleje Szucha i zdążyć na miejscu wskoczyć jeszcze raz pod prysznic.
Jazda na rowerze to specyficzny rodzaj speed’u. Przebijanie się przez miasto w inny sposób powodowałoby za duży przypływ frustracji. Do listopada zostały jeszcze dwa miesiące, potem trzeba będzie odłożyć rower do piwnicy aż do kwietnia. Wkładam słuchawki od MP3-jki w uszy i słyszę VERONICAS – UNTOUCHED która krótkimi wstawkami skrzypcowymi i beatem narzuca szybkie tempo. Mruczę pod nosem tekst i korzystam z tego poczucia całkowitej wolności dociskając mocno pedały. Jest rześko. Jeszcze tydzień temu jadąc czułam ciężkie, gorące, wilgotne powietrze. Teraz ranki nie są już tak upalne, powoli w powietrzu czuć zbliżającą się jesień.  
Docieram do budynku mijam portiera i bramki wykrywające metal z wyciągniętą legitymacją i przeskakując po dwa schodki w dół do łazienek dla personelu. Po prysznicu przebieram się w służbowy uniform i przeskakuje po dwa stopnie na piętro w stronę swojego biura. Tuż przy wejściu do sekretariatu za biurkiem siedzi najnowszy nabytek ministerstwa Jeremiasz. Jest spokojnym niezbyt wysokim szczupłym blondynem z zaprogramowanym sztucznym uśmiechem, na którego widok mam ochotę wyć. Tylko granatowy mundur, który ma na sobie czyni z niego osobnika godnego uwagi. Bez niego nie wyglądał by tak reprezentatywnie. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, dwa tygodnie temu z tym wystudiowanym uśmiechem, pierwszą myślą było, że nie można w bardziej widoczny sposób zaznaczyć swojej homoseksualnej natury. Nie dawało mi to spokoju przez kilka dni, ale nigdy nie odważyłabym się niczego nawet zasugerować. Lekko kiwam głową. On podaje mi plik z listami. Zabieram, podpisuję się na protokole odbioru i przechodzę do swojej klitki. Mam jeszcze osiem minut więc wyciągam z szuflady kosmetyczkę i nakładam tusz na rzęsy i błyszczyk na usta. Odpalam komputer i czekając, aż ściągną się wiadomości na pocztę zaczynam przeglądać zeszłotygodniowy raport. Zauważam dwie niezgodności i robię czerwone odnośniki, żeby odesłać Martynie z administracji. Interkom na moim biurku zaczyna zgrzytać więc włączam przycisk.
-          Izra pozwól do mnie. – słyszę gardłowy głos mojego nowego szefa.
-          Już idę.
Zgarniam w biegu notatnik, wsuwam pinezkę do buta tuż przy pięcie i wychodzę z pokoju. Na korytarzu mijam Martynę i już chcę ją zagadnąć w sprawie poprawek raportu, ale widzę jak mocno powstrzymuje się przed uronieniem łez zbierających się w jej oczach.
Wkraczam do przestronnego gabinetu Maxa i z lekkim rozrzewnieniem wspominam jego poprzednika majora Kryszowiaka. Max nie dorasta mu do pięt, ale chora ambicja i przerośnięte ego nie pozwalają mu dostrzec jak bardzo myli się w własnym osądzie.
-          Dlaczego nie dostałem kopii o informacjach przesyłanych po wizycie gości z Korei???!!!
Krzyczy na mnie od progu nie zważając, że jeszcze nie zdążyłam zamknąć za sobą drzwi. Czuję jak furia wzbiera we mnie i szybko przydeptuję pinezkę w bucie, żeby do końca nie stracić kontroli nad sobą. Ból rozchodzi się od kręgosłupa po wszystkich nawet najmniejszych komórkach nerwowych mojego ciała i już mi lepiej, już jestem spokojna i opanowana.
-          Przesłałam na twoją skrzynkę zaraz po zredagowaniu.
Odpowiadam mocno kontrolując modulacje własnego głosu.
-          To podejdź i sprawdź gdzie to do cholery jest!!!
Wrzeszczy jeszcze głośniej wskazując swojego laptopa rozłożonego na biurku. Podchodzę nachylam się nad sprzętem i selekcjonując według nadawcy odnajduję i klikam otwierając rzeczonego e-maila.
-          Proszę bardzo.
Mówię, prostuję się i robię miejsce, żeby mógł naocznie sprawdzić swoją nieudolność. Przybliża się i przez chwilę przypatruje z nie dowierzaniem.
-          Następnym razem odznacz jako wysoki priorytet. – syczy przez zęby. I przez chwilę widzę jak jego małe szare oczka robią się jeszcze mniejsze i ciemniejsze.
-          Dobrze. – potakuję – Coś jeszcze? – pytam lekko akcentując ostatnie głoski.
-          Nie.
Odwracam się i szybko wychodzę na korytarz.
-          Niech cię szlag. – mówię już po zamknięciu drzwi.

                                                           *          *          *

Dzień mija szybko. Koło południa dostaję kilka sms’ów od Marka i zastanawiam się jak długo jeszcze uda mi się go zwodzić. Powinnam wreszcie szczerze z nim porozmawiać i skończyć to jednym szybkim „cięciem”, ale wciąż nie jestem przygotowana na odpieranie jego potencjalnych argumentów. Natłok obowiązków sprawia że głowa zaczyna mi pulsować i dopiero kilkanaście minut po 18.00 zdaję sobie sprawę, że czas najwyższy wracać do domu. Zaczynam się zbierać i odzywa się moja komórka.
-          Hej, pamiętasz o naszym dzisiejszym spotkaniu? – słyszę miękki głos Mateusza i dociera do mnie, że eksperyment jaki miałam zastosować co do jego osoby przypada na dzisiejszy wieczór.
-          Tak, oczywiście. – kłamię.
-          Mogę po ciebie przyjechać?
-          Nie. Spotkamy się u mnie o ósmej.
-          Do zobaczenia.
Pomimo fatalnego początku dnia, dzisiejsza noc zapowiada się nader interesująco.

*          *          *

Mateusz wchodzi niepewnie i od progu próbuje przejąć inicjatywę. Niby niechcąco w korytarzu dotyka mego ramienia, chwyta dłonią w pasie wreszcie delikatnie przyciąga i całuje. Nieśmiało kładzie wargi na moich i dopiero po chwili jego język zaczyna penetrować wnętrze moich ust. Czuję się jakbym znów miała naście lat. Patrząc na tego rosłego mężczyznę i jego nieporadne ciężkie ruchy mam ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Powstrzymuję się jednak i kiedy kończy pocałunek jednym zwinnym ruchem wymykam się z jego wielkich dłoni i staję za nim lekko popychając w stronę pokoju. Otwiera szerzej uchylone dotąd drzwi i staje jak sparaliżowany tarasując mi wejście.
-          Nie jestem pewien czy kajdanki to dobry pomysł. – mówi cicho.
-          Myślę, że dasz radę. – dodaję mu otuchy i znów łagodnie popycham w stronę pokoju. Robi krok do przodu, a ja nadal tłumaczę, używając najsłodszego tembru głosu. – Pamiętasz, rozmawialiśmy o tym. Tłumaczyłam Ci wszystko. W momencie kiedy nie będziesz w stanie czegoś znieść mówisz STOP i ja przestaję. Przyrzekam, że nie zrobię ci krzywdy.
-          A nie możemy bez kajdanek??? Proszę.
-          Już to omawialiśmy.
Przerażenie w jego oczach jednak nie maleje.
-          Usiądź. – mówię autorytatywnie wskazując mu łóżko. – Zrozum, staram się zaakceptować fakt, że nie zgodzisz się na większość zabaw które mi sprawiają największą satysfakcję. Staram się wybaczyć i zaakceptować Twoje, dotychczasowe zachowanie. Ale jeśli nie będziesz umiał dopasować się w tak podstawowych kwestiach jak głupie kajdanki, dalsze spotkania nie będą miały sensu.
-          Rozumiem, przepraszam. – szepcze mi prawie prosto do ucha i znów próbuje pocałować tym razem w zagłębienie przy obojczyku. Odsuwam się w ostatniej chwili i widzę zawód w jego wielkich jasno niebieskich oczach.
-          Rozbierz się i połóż. – mówię rozkazująco.
Spełnia polecenie. Zostaje w samych bokserkach i przez chwilę przychodzi mi do głowy, że taki widok jednak zawsze robi na mnie wrażenie. Metr dziewięćdziesiąt, szerokie bary, i bicepsy których nie byłabym w stanie objąć nawet gdybym miała trzy ręce. Kładzie się na łóżku, a ja gaszę górne światło i pokój oświetla mdłym światłem jedynie nocna lampka i świeczki porozstawiane na komodzie. Podchodzę do leżącego Mateusza podnoszę jego ręce, zginam je w łokciach i zapinam nadgarstki w kajdanki nad głową. On nerwowo przełyka ślinę, a ja żeby go uspokoić delikatnie dłonią gładzę jego tors i zaczynam całować. Nie tak jak on delikatnie, ale gwałtownie, mocno, zachłannie. Ciało przy ciele, moja skóra na jego skórze. Słyszę jak łańcuch gwałtownie przesuwa się po prętach i czuję szarpnięcia Mateusza, który szamocze się i próbuje wyswobodzić. Uśmiecham się pod nosem do samej siebie – Dobrze, baaardzoooo dobrze. Poczuj jak bardzo jesteś teraz ode mnie zależny. – Mówię do niego w myślach.
Rozbieram się i zaczynam się powoli rozkręcać. Całuję, liżę, ssę jego ciało, od ust począwszy, przez sutki, brzuch, wgłębiania z obu boków i wreszcie dochodzę do członka. Stoi naprężony, twardy i gotowy. Z główki już sączy się ejakulat. Ręką delikatnie ściskam koło jąder i biorę do ust językiem drażniąc sam czubek przy ujściu cewki.
-          Jeeezuuu. – jęczy pode mną, nadal się szamocząc i wyginając, a mnie skręca z satysfakcji.
Jest gotowy. Czubeczkiem języka przesuwam po wędzidełku i czuję jak przechodzi go dreszcz. Delikatnie obciągam go ręką i kontynuuję taniec języka dokoła żołędzi. Potem zasysam na przemian płytko i głębiej. Coraz głębiej. Smakuje lekko słono, lekko słodko. Kiedy zaczyna gwałtownie wypychać biodra w moją stronę, przerywam, zostawiając go na krawędzi.
-          Błagam nie przestawaj. – jęczy zdyszany.
-          Cierpliwości. – mówię łagodnie i przesuwam się wyżej w stronę jego spoconej klatki piersiowej wsłuchując się w szaleńczy wyścig jego serca.
Czekam, aż jego ciało się uspokoi. Kiedy rytm wystarczająco zwalnia, znów zaczynam zabawę od nowa. Drażnię i przygryzam sutki, przez chwilę przeciągam językiem wzdłuż prawego boku i wreszcie biorę penisa do ust. Teraz wszystko odbywa się znacznie szybciej.
-          Nie dam rady się powstrzymać!!! – wyrywa mu się zachrypniętym głosem. I po sekundzie kończy w moich ustach. Jęczy, przeklina, a jego sperma kilkoma stróżkami zalewa moje gardło. Skupiam się z całych sił na oddechu przez nos, żeby się nie zakrztusić.
Czekam jeszcze chwilę. Potem zostawiam go i dyskretnie sięgam po chusteczkę higieniczną żeby obetrzeć usta. Muszę odpocząć. Normalnie zaczerpnąć powietrza. Siadam na podłodze opierając się plecami o bok łóżka. Biorę też moja ulubioną Primaverę by kilkoma łykami złagodzić podrażnienie gardła. Mija parę minut i ze zdziwieniem stwierdzam że jego sprzęt nadal stoi w pełnej gotowości.
-          Nadal cię pragnę – mruczy zażenowany.
-          Widzę. – uśmiecham się szelmowsko.
Siadam na nim okrakiem i ocieram się o niego, żeby poczuł moją wilgoć. Jego jęk staje się bardziej niż błagalny.
Unoszę się i powoli, powolutku wsuwam się na niego. Centymetr po centymetrze żeby poczuł mnie dokładnie. Łapie szybkie oddechy i wiem że teraz panuję nad nim całkowicie. Kiedy jest już cały we mnie raptownie się unoszę a on wydaje z siebie ostry syk. Tym razem wpijam się na niego szybko i widzę jak zaczyna lekko drżeć. To będzie bardzo krótki lot – myślę i zaczynam poruszać się w górę i w dół narzucając coraz szybsze tempo. Po kilkunastu ruchach czuję jak spazmy przechodzą jego ciało, warczy jakieś przekleństwo i po sekundzie ciepło jego spermy zalewa mnie wewnątrz. Przez chwilę czekam aż wyrówna mu się oddech, potem schylam się i odpinam kajdanki. On jednak nie pozwala mi z siebie zejść. Łapie mnie swoimi wielkimi rękami i przyciska do siebie tak mocno, że brakuje mi tchu.
-          Przestań. – mówię odpychając jego wielkie ramiona i próbując wstać.
Unieruchamia mnie jednak skutecznie.
-          Teraz coś co ja lubię. – mówi mi wprost w obojczyk. Po czym delikatnie całuje w zagłębienie szyi.
-          Puść mnie. – warczę i chyba dochodzi do niego że w ten sposób nie osiągnie swojego celu więc delikatnie zwalnia uchwyt. Jednym szybkim ruchem schodzę z niego i wskakuję na podłogę.
Pozbieraj się i wyjdź. – mówię rozkazująco i wiem że za parę minut już go u mnie nie będzie.

czwartek, 30 października 2014

Stalker

Zbiegam po schodach najszybciej jak umiem. Spóźnię się, wiem, że się spóźnię. Cholerny budzik nie zadzwonił akurat dzisiaj. Nawet gdybym wszędzie miała zielone i czysty przejazd nie zdążę przed odprawą. Żołądek wariuje mi od dwóch dni, bo wszelkie poważniejsze zmiany w resorcie przypominają drzeworyt Bielskiego „Bitwa na Psim Polu”. I doskonale zdaję sobie sprawę jak bardzo trzeba będzie uważać przez kolejne parę tygodni na każde wypowiedziane słowo i każdy najmniejszy gest – istne pole minowe. A ja właśnie zaliczam pierwszą wpadkę – spóźniam się na oficjalne przedstawienie następcy Kryszkowiaka. Pokonuje ostatnie piętro próbując wyłuskać z plecaka klucz do roweru i całym impetem wpadam na swojego stalker’a.
-          Musimy porozmawiać.
Serce przyspiesza rytm do tego stopnia że wyraźnie słyszę dudnienie.
-          Nic nie musimy. Nie mam czasu, już jestem spóźniona. – krótko, stanowczo, rozkazująco. Odpycham go próbując utorować sobie drogę, ale łapie mnie za ramie zakleszczając rękę prawie boleśnie i wymusza żebym choć na ułamek sekundy się zatrzymała. – Odczep się wreszcie ode mnie, naprawdę nie mam czasu.
-          Zaczynasz o ósmej. Odwiozę Cię, wiem jak jechać, żebyś zdążyła. – znów używa tego miękkiego tonu jakby mówił do małego dziecka, ale jego palce wciąż boleśnie wbijają się w moją skórę. Mój mózg odbiera sprzeczne sygnały i zaczynam się wahać.
Nie jestem pewna czy to dobra decyzja, ale kiwam głową zgadzając się na podwiezienie.
Jego samochód stoi tuż pod moją bramą. Słońce już mocno grzeje i w powietrzu wyczuwa się nadchodzący szybko upał. Przymykam oczy i nadal promienne kręgi wirują pod moimi powiekami. Przypomina mi się jeden z cyklu obrazów „Katedra w Rouen” Moneta, na którym front kościoła, aż jarzy się żółtymi i białymi refleksami. Przesycony światłem – drażni oczy wdzierając się do podświadomości.
Czuję się dziwnie. Jakbym łamała kolejne tabu. Chciałam tego faceta wymazać z pamięci. Chciałam zapomnieć. Zakwalifikować jako jednorazowe szaleństwo rozpływające się wspomnieniach niczym królik wkładany do zaczarowanego cylindra. Jeżeli zacznę z nim rozmawiać nie będzie odwrotu. Za dużo połączeń z teraźniejszością zniweluje efekt rozmytej mgiełki wspomnienia.
-          Czy mógłbym się z Tobą umówić i spokojnie porozmawiać? – pyta, kiedy mijamy pierwszy zakręt.
-          A jest co omawiać??? – wzruszam ramionami.
Patrzy przed siebie na drogę, ale jego szczęka zaczyna lekko drgać. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Widać że ta sytuacja go męczy. Nie wiem czego chcę, czego oczekuje, ale na pewno chciałby przejąć ster i prowadzić, a ja ewidentnie nie pozwalam mu narzucać jego scenariusza.
-          Obserwuję Cię już od jakiegoś czasu i znam Twoje nawyki. – znów ten ciepły ton głosu. – Rozumiem, że jestem dla Ciebie kimś w rodzaju intruza wkraczającego na teren ściśle prywatny, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że to co się wydarzyło, dosyć mocno zmieniło charakter naszej znajomości.
-          Jakiej znajomości????!!!! Człowieku, łaziłeś za mną krok w krok. Prześladowca nie kwalifikuje się w moim pojmowaniu jako ZNAJOMY!!!! – emocje zaczynają we mnie wrzeć i nie umiem się już powstrzymać. – Przez Ciebie się zapomniałam. Pierwszy raz od długiego czasu, zachowałam się jak nieodpowiedzialna smarkula. Nie wiem czego ode mnie chcesz!!!! Nie wiem po co za mną łazisz!!!! – mój krzyk wibruje nieprzyjemnie w małej przestrzeni samochodu.
-          Przepraszam. Nie tak to miało wyglądać. – na chwilę odwraca głowę i patrzy mi prosto w oczy. Wiem, że mówi prawdę. Wiem, że żałuje. Ale nadal nie wiem, czy chcę to ciągnąć dalej.
Dojeżdżamy na aleje Szucha i parkuje po przeciwnej stronie budynku. Oddycham z ulgą patrząc na zegarek. Jest za siedem ósma, więc spokojnie zdążę na odprawę.
-          Bardzo zależy mi na spotkaniu i rozmowie.
-          Zastanowię się. – odwracam się w stronę drzwi auta, ale czuję delikatny uścisk zimnych palców na karku. Kiedy odwracam twarz trafiam na jego miękkie usta. Pocałunek mnie poraża – jakby nagle cały zgromadzony we mnie ucisk wściekłości rozpuścił się w miłym cieple gdzieś w okolicy kręgosłupa.
Jestem zbyt skołowana, żeby prawidłowo zareagować. Wysiadam raptownie, szybko zatrzaskując za sobą drzwi i przebiegam przez ulicę

piątek, 10 października 2014

Zmiany

Kryszkowiak wpada do mojego pokoiku. Przez chwilę patrzy mi prosto w oczy tym swoim przeszywającym wzrokiem, jakby chciał prześwietlić każdą ledwie zarysowaną i niesprecyzowaną myśl formującą się w mojej głowie. Potem siada po drugiej stronie mojego biurka i wydając z siebie coś w rodzaju pół – wydechu zaczyna mówić.
-         Jeszcze nikt o tym nie wie, ale niedługo zaczną się poważniejsze zmiany w resorcie. Parę osób odejdzie. Ja również. – mówi nienaturalnie spokojnie. Jakby ta kwestia w ogóle nie dotyczyła jego osoby. – Chciałem Cię osobiście uprzedzić. Chcę, żebyś była przygotowana, żebyś wiedziała.
Automatycznie sięgam po gumkę na nadgarstku i zaczynam ciągnąć i puszczać. Major wstaje, obchodzi biurko lekko pochyla się nade mną i ciepłą dłonią chwyta mój nadgarstek.
-         Miałem nadzieję, że już się z tego wyleczyłaś. – pochyla się nade mną jeszcze bardziej i w ojcowskim geście całuje w czoło.
Odsuwam się od niego. Nie chcę jego czułości. Zostawia mnie na pastwę hien. Doskonale wie co się będzie działo, wie jak zażarta zacznie się walka o stołki. W kociołku parę osób „wyparuje” ze względu na krótki staż, inni będą bezpardonowo i nachalnie narzucać się wybrańcom na stałych stanowiskach. Ja zostanę „bezpańska” więc przydzielą mnie do pierwszego lepszego na wyższym stołku, albo do następcy majora, bo przecież po tak długim czasie doskonale wiem gdzie szukać każdego najmniejszego świstka, który przeszedł przez moje i majora ręce.
Kryszkowiak przez cały czas trzyma mój nadgarstek nie pozwalając mi dosięgnąć do gumki. Jestem na niego zła, jednak nie potrafię mu tego okazać w bardziej widoczny sposób. Czuje jak adrenalina zaczyna krążyć mi w żyłach. Fala gorąca zalewa moje ciało i najchętniej zaczęłabym wrzeszczeć na całe gardło, ale nie mogę. Siedzę wmurowana w krzesło niczym posąg. Mija jeszcze parę ładnych minut, aż wreszcie major wstaje puszczając moją rękę i powoli wychodzi z mojego biura. Kiedy zamyka za sobą drzwi dociera do mnie że coś w jego sylwetce, się zmieniło. Jakby te parę minut dodało mu kilkanaście lat. Sama nie umiem sprecyzować dlaczego, ale nagle robi mi się go strasznie żal. Złość mija i nagle robi mi się strasznie zimno.                         

*          *          *
  
Parę minut po siedemnastej wychodzę z pracy. Przechodzę przez główne wyjście i widzę Olgę opartą o nasz filar z czerwonego piaskowca w stylu ART. DECO z lewą ręką opartą na prawym biodrze, a w opuszczonej prawej trzymającą zapalonego papierosa. Mała czarna przylega szczelnie do jej ciała i kończy się tuż na kolanami eksponując nieziemsko zgrabne nogi. Nie wiem jakie odczucie najpierw do mnie dociera – zachwyt nad obrazkiem z Olgą przypominającą fotografię Rity Hayworth z „Gildy”, czy szok spowodowany widokiem smugi dymu wydobywającego się z jej kształtnych bordowych ust. Przymykam oczy, żeby wypalić w pamięci ten widok. Kiedy otwieram oczy widzę też bacznie przypatrującego się jej policjanta. Olga dostrzega mnie i szybko podnosi dłoń do ust żeby wciągnąć kolejną dawkę nikotyny.
-         Nie byłyśmy dziś umówione. – mój głos wpada w dziwnie wysokie tony.
-         Nie wygłupiaj się, do kliniki zawsze jeździmy razem.
Przez sposób w jaki wypowiada to zdanie, wiem, że jest na mnie wściekła. Nie miałam okazji porozmawiać z nią dłużej na temat „przygody” w bramie. Rzuciłam tylko przez telefon kilka zdawkowych słów z prośbą o zapisanie mnie jak najszybciej. Olga znając „bardzo dobrze” jednego z lekarzy potrafi załatwić badanie w ciągu jednego dnia, a ja chyba nie wytrzymałabym w niepewności dłużej. I tak zdaje sobie sprawę że czeka mnie ta sama procedura jeszcze za dwa tygodnie i potem jeszcze raz po miesiącu. Nie mogę sobie przypomnieć kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na taki wybryk.
Olga zaciąga się jeszcze raz po czym rzuca papierosa na chodnik i w charakterystyczny sposób wciera w ziemię podbiciem czarnej szpilki na oczach zdziwionego policjanta. Mam ochotę parsknąć śmiechem widząc wewnętrzną walkę jaka maluje się na twarzy stróża prawa, ale Olga bierze mnie za łokieć i prowadzi do taksówki zaparkowanej kilka metrów dalej nie pozwalając się wystarczająco nasycić tym widokiem.
-         Ja naprawdę nie rozumiem o co chodzi. Czy odezwała się Twoja autodestrukcyjna podświadomość, czy po prostu na chwilę zupełnie przestałaś myśleć.
Teraz dochodzi do mnie, że przyjechała, bo się o mnie boi. Zbyt często musiała mnie ratować, zbyt często widziała jak łatwo przychodzi mi pogrążanie się w tej głębokiej czerni, która dławi bólem i nie pozostawia miejsca na nic innego. Musze ją uspokoić. Muszę wytłumaczyć, że wszystko będzie dobrze, że wytrzymam. Szukam w głowie odpowiednich słów, ale zamiast tego wyrywa mi się:
-         Kryszkowiak odchodzi....
-         To dlatego???? – jej źrenice robią się ogromne.
-         Nie... cholera, Olga daj mi się normalnie wygadać. Kryszkowiak dziś do mnie wpadł i powiedział, że szykują się jakieś odgórne zmiany i między innymi on odchodzi. Nie wiem co się dzieje i jestem zła, ale dam radę – naprawdę. Przyrzekam nie zrobię już nic głupiego. Nie martw się o mnie.
-         Ale ten obcy, w bramie... jezuuuu Izra, to było skrajnie nieodpowiedzialne, przecież wiesz.
-         Wiem, przepraszam. Sama nie wiem jak to się stało i głupio mi, naprawdę.
Przechylam się w jej stronę i przytulam do siebie najmocniej jak się da. Jej ciało najpierw spięte, po chwili się rozluźnia.
-         Nigdy więcej mnie tak nie strasz. – mówi gdzieś po stronie moich pleców. – Słyszysz, nigdy więcej. Za stara na to jestem.
Ty nigdy nie będziesz stara – prycham. – Ale przyrzekam. Wszystko będzie dobrze. Musi być. – uśmiecham się wtulając się w nią mocniej i zaciągając się jej zapachem zmieszanym z Chanel no.5.    

piątek, 1 sierpnia 2014

Grzmoty i błyskawice - obserwator...

Upał.... jak zbyt słodkie perfumy starszej kobiety, oblepia dusznym powietrzem, każdy najmniejszy kawałek odkrytego ciała. Gorąco wypełnia płuca, odbiera siły i spowalnia ruchy. Nawet jazda na rowerze zamiast przyjemnością staje się udręką. Jedynie szybszy beat w słuchawkach prowokuje do działania. Powtarzam tekst tak szybko jak go słyszę „I’ve been waiting all night for you to tell me, tell me that you need me, tell me that you want me” i nadaje odpowiedni rytm, wymuszam szybsze poruszanie mięśni.

Od kilku dni czuję jak jego wzrok wędruje po moim ciele. Nawet teraz skupiona na pedałowaniu czuję przez moment zimniejszy „oddech” powietrza gdzieś w okolicy karku – przeczucie, oznaka, że znów na mnie patrzy. Dwa dni temu pochwyciłam jego spojrzenie, wychodząc z biura. Poczułam te dziwne ciarki rozchodzące się po kręgosłupie i odruchowo zaczęłam się rozglądać – stał po drugiej stronie ulicy i na ułamek sekundy udało mi się spojrzeć prosto w jego oczy. I to dziwne wrażenie, że na moment czasoprzestrzeń była skupiona, zawieszona w tej krótkiej wymianie naszych spojrzeń. W uszach słyszałam przyspieszony rytm własnego serca i nie mogłam zrozumieć dlaczego.

Przez dwa dni próbuję sobie przypomnieć, skąd go znam. Gdzie widziałam jego zbyt dużą sylwetkę, lekko zarysowaną szczękę, z blond czupryną i jasnymi oczami i nie wiem. Nadal nie wiem, choć wiem, że odpowiedź czai się tuż, tuż pod powiekami, gdzieś w ciemnych zakamarkach mojej pamięci.

Jestem już blisko domu, więc odruchowo zwiększam tempo i pomimo nieznośnej duchoty, czuje kolejny lodowaty podmuch. Tym razem to mój świadomy wybór by go zignorować. Niech sobie patrzy, niech śledzi. Ja też się zabawię, narzucę swoje zasady i zobaczymy, kto będzie miał większą frajdę. W domu odstawiam rower i ściągając rzeczy w pośpiechu wbiegam pod prysznic, by letnią wodą zmyć z siebie lepkość upału, by zmęczenie spłynęło strugami z mego ciała, by być rześką i gotową na intensywne przeżywanie nocy.


*          *          *


Jest wcześnie, lecz ciężkie burzowe chmury wzmagają poczucie nadchodzącego mroku. Delikatne pomruki gromów słychać już od godziny. Moje ciało wyczulone na ten rodzaj dźwięku, zaczyna reagować. Wewnętrzne napięcie coraz bardziej skłania do myśli o zbliżającym się rozedrganiu. Nie mogę się skupić na lekturze, bo w wyobraźni już widzę nawałnicę, która nadchodzi powoli, lecz nieuchronnie. Odkładam książkę i podchodzę do okna, by podziwiać różne odcienie fioletu zwiastujące piękne widowisko na niebie, ale mimowolnie spuszczam wzrok niżej by odszukać zarys jego samochodu. Widzę jedynie dach, bo stoi zaparkowany tuż pod moją bramą. Błyskawica rozświetla niebo na ułamek sekundy i jak w czasach dzieciństwa zaczynam odliczać do momentu, aż rozlega się grzmot. Jeszcze trochę, jeszcze czas.... pojedyncze krople wygrywają dziwnie „poszarpane” takty jak w „Święcie Wiosny” Strawińskiego.

Czas wybrać strój. Najpierw zapach – Acqua di GIOIA świeży, delikatny z odrobiną słodyczy. Koronkowy czarny biustonosz i figi do kompletu – tak, to wystarczy, by czuć się kobieco, jeszcze szary lekko rozkloszowany trencz podkreślający talię i czarne absurdalnie wysokie szpilki – jestem gotowa. Deszcz na parapecie przeszedł z mezzo forte i wygrywa teraz fortissimo. Gromy z ledwo słyszalnych stały się wyraźniejsze. Już czas. Wychodząc robię krok w stronę kuchni i wyciągam z drewnianego stojaka ostry cienki nóż do filetowania, chowam go do kieszeni płaszcza – chce go nastraszyć, nie zranić. Otwieram bramę i mijam jego samochód miarowo stukając obcasami, mocno skupiając się na utrzymaniu równowagi. Nie muszę się obracać. Wiem, że pójdzie za mną. Krople deszczu są duże i ciężkie. Przez parę sekund mam ochotę zasłonić rękami głowę, ale się powstrzymuje. On patrzy i nie wolno mi okazać najmniejszej słabości, odrobiny wahania. Idę przed siebie, odliczając krokami odstępy czasu, równomierne, jednostajne. Moje ciało napięte do granic możliwości – oczarowane każdą jasną błyskawicą, wsłuchane w każdy najdelikatniejszy pomruk grzmotu. Burza wyostrza moje zmysły, pobudza wewnętrzne nieokiełznanie. Skręcam w prawo i zaczynam kluczyć wśród starych kamieniczek. To mój teren, to zakątki, które znam na pamięć. Wiem które płyty chodnikowe omijać, by nie wpaść w pułapkę.             

Szum dokoła mnie się wzmaga. Ściana deszczu zalewa wszystko, ulica lśni mokrą taflą odbijając jedynie nikłe światło pojedynczych latarni. Pasemka włosów przyklejają mi się do twarzy. Trencz nie chroni mojej skóry wystarczająco. Krople wody wytyczają stróżki tuż pod nim. Grzmoty odbijają się echem od kamiennych podwórek potęgując wrażenie grozy. Błyskawica jak gałąź jabłoni z trzema odnogami rozświetla na chwilę całe niebo i już po chwili przeraźliwy grom ogłusza mnie zupełnie. Jestem mokra i spragniona. Skręcam raptownie w lewo i przyśpieszam krok, by ukryć się w cieniu bramy przelotowej pomiędzy dwoma kamieniczkami. Wyciągam nóż. Parę sekund i widzę jak on robi trzy kroki i nagle staje rozglądając się w półmroku uliczki. Idzie przed siebie, potem się cofa zaglądając do każdej bramy, wreszcie wchodzi do tej, zajętej przeze mnie. Dopadam do niego w pół – oddechu, trzymając nóż przed sobą i popychając go na ścianę.

-          Czemu mnie śledzisz??? Czego chcesz????

Nie rozumie. Mruga mokrymi od deszczu rzęsami i nie wie, co mi odpowiedzieć.

-          Rozepnij koszulę!!! – mój głos brzmi władczo.

Przez chwilę patrzy mi prosto w oczy zastanawiając się, potem jednak unosi ręce i powoli rozpina guziki przemoczonej koszuli. Kiedy kończy, przysuwam się bliżej i sztychem delikatnie wyznaczam ścieżkę od krtani do lewego sutka i jeszcze niżej do ładnie wyrobionych mięśni brzucha. Nie nacinam skóry, tylko się drażnię – bawię tak samo jak on śledząc mnie ostatnie dni. W jego oczach nie widać strachu, jedynie zdziwienie. Sięgam wolną ręką niżej w stronę rozporka i bezceremonialnie pocieram kilkakrotnie ręką wybrzuszenie. Rozwiązuje pasek płaszcza i pozwalam żeby patrzył – żeby się nasycił widokiem. Kolejny grzmot potężnym hukiem wdziera się w nasze uszy. Nie słyszę, lecz widzę jak jego jabłko Adama podnosi się i opada – przełyka ślinę. Robię jeszcze pół kroku i nasze sylwetki stykają się, ciało przy ciele skóra przy skórze, mokre przy mokrym. Pomimo moich wysokich obcasów nadal przewyższa mnie o pół głowy. Wpijam się w jego szyję lekko podgryzając i ssąc tuż przy tętnicy nadal pocierając jego krocze. Smakuje lekko słono. Próbuje mnie objąć, ale wtedy mocniej napieram ostrzem na jego brzuch delikatnie nacinając skórę i jego niezgrabne duże ręce opadają wzdłuż ciała. Odsuwam się na krok wciąż celując w niego ostrzem.

-          Ściągnij spodnie. – tym razem bardziej syczę, niż mówię.

Robi przeczący ruch głową.

-          Ściągaj, do cholery, bo naprawdę go użyję. – prawie krzyczę przystawiając mu nóż do krtani.

-          Schowaj go a zrobię wszystko, co będziesz chciała. – odpowiada czule, jakby mówił do dziecka.

Mrużę oczy ze złości. To nie jego gra, nie on dyktuje warunki.

-          Proszę. – mówi miękko, błagalnie i to jedno słowo łagodzi moją furię. Chowam nóż do kieszeni.

On wykonuje polecenie i już jest mój. Przyklejony plecami do wilgotnego tynku z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała jest zdany tylko na moją łaskę. Jeszcze chwile droczę się dłonią obejmując jego członka i wodząc w górę i w dół, by po chwili odsłonić żołądź i opuszkiem palca rysować ejakulatem kółeczka przy ujściu cewki i na wędzidełku. Słyszę grzmot i przechodzi mnie dreszcz. Dość tej zabawy chcę go w sobie poczuć. Pokazuję mu figi i rozkazuję:

-          Rozerwij je. – nie czeka nawet sekundy. Potem raptownie wstaje i lekko mnie unosi, jednocześnie obracając i opierając o ścianę.

Moje nogi instynktownie obejmują go w pasie i czuje jak wpycha się we mnie jednym szybkim ruchem. Jest mokro, na mnie i we mnie. Czuje jak wypełnia mnie całą. Jest gorąco, nasze oddechy i przyspieszone drżenie. Szum deszczu i grzmot gdzieś w oddali. Nasze ruchy pośpieszne, naglące bez zbędnych czułości. Tylko szybszy rytm serc, szalejące pulsy. Czuję jak balansujemy oboje na krawędzi ocierając i zanurzając się w sobie nawzajem jeszcze chwila, moment, sekunda, zwiększamy oboje tempo i nie ma odwrotu – przepadam w spazmach rozkoszy rozpadając się na miliony kawałków. On dołącza po chwili drgającym ciepłem w moim wnętrzu. Mój trencz ślizga się w dół po wilgotnej ścianie. On tuż obok z oddechem wciąż przyspieszonym. Deszcz nadal pada. Burza odeszła......

niedziela, 20 lipca 2014

Cienka granica pomiędzy... c.d.


Zastyga nade mną. Nadal wpatruje się w moje oczy, jakby szukając w nich najmniejszego wahania.

-          Jesteś pewna???

Jego głos, zachrypnięty pożądaniem i to czujne spojrzenie na chwilę rozbudzają we mnie kolejny żar, ale jestem zbyt zmęczona żeby móc się w nim całkowicie rozpalić.

-          Jestem pewna. – mówię spokojnie, pewnym siebie tonem.

Teraz to ja unoszę się lekko i wpijam w jego usta. Mój język pobudza, opanowuje, wwierca się jak najgłębiej, jak najmocniej udowadniając, że wiem, czego chcę. Odrywam od niego usta i unoszę jeszcze wyżej sięgając językiem jego małżowinę. Mój język znów zaczyna tańczyć. Mark wydaje z siebie przeciągły jęk.

-          Jeszcze nieeeee….

Grzecznie wycofuje się więc na poprzednią pozycję. On łapie moje nadgarstki i kładzie się na mnie płasko opierając głowę o moje ramie. Jego ciało jest zbyt ciężkie, żebym mogła swobodnie manewrować i każdy mój ruch przypłacam dodatkowym bolesnym obtarciem. Teraz leży na mnie całym ciężarem i unieruchamia mnie zupełnie. Słyszę jego przyspieszony oddech i czuje teraz już twardy członek napierający na moje udo. Nie wiem, dlaczego znów się zatrzymał, nie rozumiem, dlaczego po prostu sobie nie ulży. Jest mi ciężko oddychać, ale boje się ruszyć. Mija parę minut w ciągu, których zdążyłam całkowicie ostygnąć i wreszcie jego oddech się uspokaja. Zaczyna całować moje ramię i lekko się unosi, uwalniając moją prawą rękę, by swoimi palcami poocierać delikatność pomiędzy płatkami. Wykorzystuje ten moment żeby szybko wślizgnąć rękę pomiędzy nas i dłonią objąć jego nabrzmiały penis. Udaje mi się poruszyć wzdłuż całości dwa razy i na moim udzie czuje śliskość ejakulatu.

-          Musiałaś, prawda??? Nie byłabyś sobą gdybyś odpuściła??? – syczy mi w obojczyk i zaczyna swoim zarostem drażnić szyje.

Ssie ucho i zaraz schodzi niżej by końcówką języka zostawić mokry ślad na tętnicy. Powoli wracają dreszcze. Staram się nadal miarowo poruszać dłonią i delikatnie opuszkiem pocierać wędzidełko, ale Mark umyślnie unosi się i gwałtownie zmienia pozycję, kiedy mój palec jest zbyt blisko celu jednocześnie swoimi palcami wciąż próbuje pocierać, moje wejście. Zaczyna mnie męczyć ta zabawa w uniki. Kiedy znów unosi się próbując uciec, szybko łapię go poniżej za jądra i mocniejszymi uściskami przesuwam kilkakrotnie do jego podbrzusza. Z jego gardła wydobywa się jakiś przeciągły charkot. Jednym susem unosi się i rozchyla maksymalnie moje uda. Namierzając wbija się we mnie gorącym i twardym palem. Wciągam raptownie powietrze i przez chwilę ból jest tak mocny, że przed oczami wirują mi czarne plamki. Potem czuje jak nadziewa się na mnie powoli, całkowicie, do samego końca. Jego żołądź raz za razem uderza głęboko wewnątrz mnie. Czuję zbyt mocno, zbyt nachalnie. Zbyt boleśnie. Zmienia pozycję układając moje biodra jeszcze niżej. Jego ramiona unoszą lekko moje i jego dłonie trzymają moją twarz z obu stron. Przez cały czas wbija się we mnie miarowymi pchnięciami. Jego usta delikatnie kładą się na moich.

-          Spójrz na mnie. – szepcze. – Chcę widzieć twoje oczy.

Podnoszę powieki i widzę jego skupiony wyraz twarzy. Jego ruchy są coraz szybsze, więc choć brak mi sił i ja staram się dopasować do jego rytmu. Jeszcze troszeczkę, dam radę. Kropla potu z kosmyka jego włosów ląduje na moim nosie i tak bardzo chciałabym ją zetrzeć. Jestem zmęczona, spuchnięta i obolała. Chcę żeby skończył. Chcę już iść do domu. Mark zmienia tempo i znów wbija się we mnie powolnymi długimi pchnięciami po same jądra, nie są tak bolesne jak wcześniej, są dziwnie przyjemne. Nadal patrzy na mnie, obserwując każdą najmniejszą zmianę mimiki. Nie wiem, na co czeka, ale wiem, że umie czytać moje ciało lepiej niż ktokolwiek inny i jakiekolwiek próby udawania mogą kosztować mnie więcej niżbym sobie tego życzyła. Znów mnie całuje ani na chwilę nie zamykając powiek. Czuje się bardziej naga niż zwykle. Jakby otwarte oczy odzierały mnie z resztek woalu zakrywającego kształt duszy.

-          Wiem, że już cię nie boli. Chcę żebyś była ze mną do samego końca.

Dociera do mnie, że przez cały czas wiedział, że robił to świadomie. Nasze ruchy są szybkie, gwałtowne, mlaskające. Moje wnętrze pulsuje coraz mocniej i wreszcie przepadam łapiąc urywane oddechy i ciągnąc ściśniętego i rozedrganego we mnie Marka. W ostatnim przebłysku widzę jego pociemniałe tęczówki patrzące na mnie niewidzącym wzrokiem. Potem słyszę jak wtulony w moje ramię powtarza wciąż to samo słowo.

-          Moja, moja, moja……..