Łączna liczba wyświetleń

...

...

piątek, 25 kwietnia 2014

Wiosenna burza


Wiosna atakuje zmysły swoją nieprzyzwoicie krzykliwą odsłoną. Dookoła jaskrawe żółcie forsycji i zielenie na trawnikach kłują oczy, słodki zapach kwitnących jabłoni i bzów całkowicie wypełnia nos otumaniając – nie pozwalając myśleć trzeźwo. Wszystko rozkwita, budzi się do życia po szarej męczącej zimie. Nie jestem w stanie myśleć racjonalnie, nie umiem się skupić, czuję się przytłoczona nadmiarem kolorów i zapachów. Słońce skrzy się w czyściutkich szybach wystawowych i idąc do pracy wciąż mrużę oczy. Kiedy tylko przymykam na chwilę powieki zamiast spokojnej czerni widzę pomarańczowo czerwone kręgi. Ciepło – gorąco zostaje gdzieś głęboko wewnątrz mnie i żarzy się całymi dniami, domagając się rozładowania. Ciało spragnione śmiechu, dziecinnych podskoków, niepohamowanych pisków. Wszystkiego, co pozwala łapać życie w swojej najbardziej radosnej postaci. Mam ochotę uciec na jeden dzień, odpocząć i wchłaniać ten rozbuchany błogostan wiosennej ekstazy, ale wiem, że w biurze nadal mamy dużo pracy. Nie mam sumienia zostawiać majora samego, bo mimo wszystko jest najprzyzwoitszym pracodawcą, z jakim miałam kiedykolwiek okazję pracować.

Z samego rana dostaje sms’a od Marka: „Mam ochotę na gorzką czekoladę – dasz się skusić????”. Zastanawiam się chwilę, czy powinnam się zgadzać na jego warunki. Teoretycznie lubię tą grę i chętnie dziś dałabym się namówić na małe szaleństwo, ale... tak to dręczące mnie od dłuższego czasu „ale”. Ostatnio zbyt często zdarza mu się naginanie układu. Tak jakby za wszelką cenę próbował udowodnić, że to, co nas łączy jest przesycone zupełnie innym odcieniem uczuć. Jakby naznaczał mnie, piętnował na swój specyficzny sposób. Siedem lat upłynęło za szybko. Nie wiem, w którym momencie zaczęły się te nasze chore gierki na „przetrzymanie”, które z nas potrafi lepiej zmanipulować drugie. Po ostatnim spotkaniu zgrabnie unikałam z nim kontaktu, bo też i nie było czasu, żebym mogła w spokoju przemyśleć i coś konkretnego postanowić. Powinnam zadzwonić do Olgi, bo tylko ona potrafi spojrzeć na nasz układ obiektywnie i podpowiedzieć, co robić, ale nie mam ochoty dziś na poważne rozmowy. Dziś chcę się zabawić. Lekko, beztrosko, bez wszystkich dodatkowych „niuansów”. Chcę poczuć, że żyję. Chcę zachłysnąć się całą paletą emocji, wykorzystać czas, który nastał i przez chwilę znów poszybować w górę jak na łańcuchowej karuzeli, kiedy miałam 12 lat.

Odpisuję na sms-a: „Dziś bawię się w zielone.”

 

*          *          *


Wychodzę z pracy parę minut po siedemnastej. Jest idealnie. Zbite chmury zapowiadają deszcz, ale dziś odczytuję to jako miły dodatek – wiosenne oberwanie chmury mile widziane. Spacer, bez dodatkowych obciążeń i pośpiechu. W wyobraźni widzę jak wielu przede mną delektowało się możliwością podziwiania Warszawy w piękny wiosenny dzień. Na chwilę przestawiam się na inny wymiar odbioru rzeczywistości i cofam się do czasów Warszawy międzywojennej. Aleja Szucha wyglądała wtedy bardzo podobnie. Mijam kolejny monumentalny gmach na Szucha 25 mrużę oczy i mija mnie dziewczę w sukience z pasem w okolicy bioder i w czółenkach t-bar na niezbyt wysokim obcasie. Krótkie czarne włosy zawinięte w fale okalają jej twarzyczkę. Zaraz za nią dostojnym krokiem idzie leciwy szarmancki jegomość w idealnie skrojonym garniturze i pięknie przycięta bródką a’la Van Dyke. Z oddali widzę też matkę z małą córeczką. Kobieta z kapeluszem cloche wygląda jak Pola Negri ściągnięta prosto z fotosu filmowego, a pięcioletnia dziewczynka w marynarskiej sukience jedną rączkę ma zaciśniętą na matczynej dłoni, a w drugiej trzyma okrągłego, czerwonego lizaka i wpatruje się w niego swoimi dużymi oczyma jak w największy skarb przez cały czas tajemniczo się uśmiechając. Chwila mija, czar pryska – wracam do tu i teraz. Reszta ulicy nie jest już tak malownicza. Dochodzę do Placu na Rozdrożu i przechodzę na światłach kierując się na otwarta bramę Parku Ujazdowskiego. Mark stoi, nerwowo wpatrując się w zegarek. Wychodzi naprzeciw i lekko ustami muska mnie w policzek.

-         Nie wiedziałem, o której wyjdziesz z pracy i kwitnę tu już od 45 minut. – mówi z nutką pretensji w głosie.

-         Trzeba było zapytać. O ile sobie przypominam, zawsze odpowiadam na Twoje pytania.

-         Nie chciałem Ci przeszkadzać. – mówi i wygina usta w ten ledwo zauważalny grymas oznaczający zniecierpliwienie.

Przez moment wpatruję się w jego przejrzyście turkusowe tęczówki gdzieniegdzie przeplatane złocistymi niteczkami. Nie chcę teraz skupiać się na wojnie podjazdowej, jaka toczy się między nami od dłuższego czasu, więc uśmiecham się promiennie pokazując mu swój cudownie wiosenny nastrój. Chcę się z nim podzielić tą dziecięcą radością wypełniającą mnie dziś po brzeg jestestwa. Chcę go ogrzać oddechem swojego wnętrza, chcę żeby poczuł się tak dobrze jak ja. Łapię go za niespodziewanie lodowatą  rękę i kieruję kroki w stronę parku.

Park jest jednym z tych magicznych miejsc, gdzie można odpocząć od tłoku i pośpiechu miasta. Tu na chwilę czas zwalnia do prędkości snu kota. Uwielbiam ten zakątek Warszawy. Idziemy powoli trzymając się za ręce, delektując zielenią dokoła. Jest mi dobrze, choć powietrze zaczyna gęstnieć. Ciężkie burzowe chmury nadciągają i wiem, że lada chwila poczuje na skórze pierwsze krople deszczu.

-         Coś się dzieje, prawda??? – pyta, stając nagle i lekko szarpiąc moje ramie. Odwracam się i patrzę na niego.

-         Nic się nie dzieje, co miałoby się dziać??? – wzruszam ramionami.

-         Bo Ty nigdy się tak nie zachowujesz, nigdy nie jest tak po prostu. Zawsze trzymamy się ról, scenariusza, zawsze odgrywasz swoją grę. Zawsze wszystko wcześniej ustalamy. Więc coś musi się dziać, a ja chyba nie jestem na to przygotowany. Nie chcę zmian.

Patrzę wprost w jego oczy i dopiero teraz to zauważam. On się boi. Jest sparaliżowany strachem. Spodziewał się poważnej rozmowy, myślał, że chce się go pozbyć. Jego przywiązanie lekko łechta moje ego, ale nie zamierzam tego teraz wykorzystywać.

-         Tak musimy porozmawiać, ale nie dziś, nie teraz i nie tutaj.

-         To, co my tu robimy, po co tu przyszliśmy???

-         Czekamy na burzę. – uśmiecham się szelmowsko, podchodzę do niego najbliżej jak się da i wspinając się na palcach całuję go.

Mój język drąży, władczo podporządkowuje sobie wnętrze jego ust, drażni jego język. Czuję jak jego ręce zaczynają błądzić po moich plecach i mocować się z materiałem sukienki. Zaczyna mi brakować oddechu, więc odpycham go od siebie i raptownie łapię łyk powietrza. Obracam się na pięcie i zaczynam biec przed siebie. Nie mam z nim najmniejszych szans, jednak chcę, żeby mnie gonił, żeby poczuł ten nagły przypływ energii, żeby adrenalina zaczęła krążyć w jego ciele nadając mu odpowiedniej temperatury. Biegnę najszybciej jak umiem nie oglądając się za siebie, ale tuż przy brzegu stawu jego ramiona chwytają mnie w pasie i obracając mocno przyciągają do siebie. Ściska mnie troszkę za mocno i czuje jego przyspieszony oddech gdzieś w okolicy ucha. Lekki dreszcz przechodzi mi wzdłuż kręgosłupa. Jego ręce już gorące jak zawsze zaczynają błądzić po moim ciele. Znów odpycham go od siebie, ale szybko chwyta mnie za przeguby i teraz nie mam już możliwości wykonania jakiegokolwiek manewru.

-         Już mi nie uciekniesz. – szepcze mi wprost do ucha wywołując kolejny dreszcz.

Zaczynam chichotać jak mała dziewczynka. Widzę w jego oczach iskierki. Schyla się i czuję jego język na mojej szyi, obojczyku, karku. Zaczynam oddychać głębiej i moje dłonie same odszukują ścieżkę do zamka jego dżinsów, ale słyszę grzmot i rozsądek podpowiada, żeby przenieść się w bardziej zasłonięte miejsce. Pierwsze ciężkie dwie krople lądują na moim karku i stróżka chłodu biegnie po moich plecach w dół.

-         Chodź. – mówię do Marka ciągnąc go w stronę drzew stojących ładnych parę metrów dalej. – Musimy się schować.

Jeszcze chwila jego ociągania i nagle ściana deszczu moczy nas w ciągu paru sekund. Bawełna sukienki przykleja się szczelnie do mojego ciała, a ja śmieje się w głos, przymykając mokre powieki.

-         To przez Ciebie, chodź wreszcie.

Tym razem posłusznie pozwala się prowadzić. Patrzy zaskoczony na swoja całkowicie przemoczoną koszulę i kiwa z niedowierzaniem głową. Znajdujemy miejsce pod płaczącą wierzbą. Teraz Mark przylega do moich ust i pozwala mi poczuć jego pragnienie. Przyciska mnie swoim torsem do pnia drzewa i sam kieruje moją dłoń na wybrzuszenie na dżinsach. Całuje nachalnie, prawie boleśnie, jednocześnie sięgając jedną ręką pod moją sukienkę pod przemoczone figi. Przeciąga jednym palcem po szczelinie. Jego palec drąży dalej a kciuk drażni moja wrażliwość. Gdzieś we mnie budzi się gorące, wrzące pożądanie. Z letniego wiosennego nastroju zostaje już tylko chęć osiągnięcia spełnienia. Pocieram go przez spodnie, słysząc zduszone charczenie. Chce mnie teraz. Na chwile przestaje mnie rozgrzewać tylko po to by ściągnąć mi figi. Po chwili to ja siłuję się z przemoczonymi dżinsami przyklejonymi do jego bioder. Mój puls szaleje. Wreszcie czuje jak jego rozgrzany pal wciska się we mnie trzema szybkimi ruchami. Zasysam całe powietrze do płuc i przygryzam wargę do krwi. Daje mi chwilę i lekko zmienia pozycję owijając sobie moje nogi wokół ud, unosząc mnie w górę i opierając całkowicie na swoich biodrach. Znów schyla się całując moje włosy i szyję, usta. Potem zaczyna wbijać się we mnie na przemian szybkimi i wolniejszymi ruchami. Mokre ocieranie staję się nieznośne, ale on wciąż balansuje na granicy nie pozwalając ani sobie ani mnie skończyć. Drażni się ze mną, więc w końcu wymuszam pojedynczy skurcz prowadząc nas do wspólnego finiszu. Gorąco przechodzi ze mnie na niego i przez chwilę szum w uszach odbiera mi oddech. Jego końcówka drży głęboko wewnątrz mnie i czuję jak lepkie ciepło powoli przesuwa się po moich udach. Opadam z sił, ale on nadal trzyma mnie lewą ręką, prawą opierając się o pień drzewa. Jego oddech czuje na włosach gdzieś powyżej lewego ucha.

-         Teraz chcę Cię jeszcze bardziej. Uzależniłem się. – dyszy.