Łączna liczba wyświetleń

...

...

poniedziałek, 12 maja 2014

Wiosenna burza c.d.

Stoimy nieruchomo szybko oddychając jeszcze dłuższą chwilę. Mark przyciska mnie mocno do pnia zakleszczając swoje ramiona nieco powyżej mojej talii. Czuję jak kora miejscami wbija się w moje plecy gdzieś w okolicy łopatek. Chciałabym już poczuć grunt pod nogami, ale nie mogę się przemieścić nie naruszając równowagi naszych ciał i nie narażając nas na upadek. On nadal tkwi we mnie, wypełnia szczelnie, nie maleje. Powoli mokry chłód zaczyna być drażniący. Słyszę szelest deszczu spadającego kroplami na moją torebkę rzuconą na trawę niecały metr dalej. Zaczynam drżeć, ale Mark nie zwraca na to uwagi.
-          Zimno mi. – mówię na głos.
-          Ogrzeję Cię. – nadal dyszy, co zaczyna mnie mocno irytować.
-          Przestań się wygłupiać, chcę zejść.
Jednym szybkim ruchem wychodzi ze mnie i stawia mnie na ziemi. Z bólu momentalnie zginam się wpół i mam ochotę wrzasnąć, ale z moich ust wydobywa się tylko syknięcie.
-          Przepraszam. – mówi, chwytając moją dłoń i patrząc mi prosto w oczy, kiedy już odzyskuje równowagę.
Delikatnie wyciągam rękę z jego uścisku. Korci mnie, żeby zapytać, jak bardzo jego zabolało, ale zaraz mi mija i skupiam się na jak najszybszym pozbieraniu swoich rzeczy i doprowadzeniu się do względnego porządku. Podnoszę z trawy figi, wyciskam najmocniej jak się da i ubieram, klnąc pod nosem, bo mokra bawełna sprawia mi sporo problemów zatrzymując się co chwilę na mokrej skórze ud. Potem zbieram sukienkę od spodu i też bezskutecznie próbuję wycisnąć. Materiał przylepiony do mojego ciała od ramion począwszy tuz na kolanami skończywszy czyni ze mnie nieprzyzwoicie „rozebraną” uwidaczniając aż nadto moje kształty. Uświadamiam sobie jak upokarzająca będzie jazda taksówką do domu. Robię krok żeby podnieść torebkę i przyglądam się jak Mark siłuje się z swoimi dżinsami. Nie mogę się powstrzymać i zaczynam się śmiać. Przerywa szamotaninę, spogląda na mnie zdziwiony, po czym sam wybucha szczerym śmiechem. Jednym susem dopada do mnie podnosi i zaczyna obracać się dokoła własnej osi. Oboje zanosimy się śmiechem a świat wiruje jak na karuzeli. Przez parę chwil znów czuje się jak beztroski dzieciak i jest mi tak dobrze, że chciałabym żeby czas przestał płynąć: „Chwilo trwaj”.
Mark traci równowagę i lądujemy w mokrej trawie. Wzdycham zrezygnowana.
-          Taksówkarz będzie miał z nas ubaw???
-          Po co Ci taxi, przyjechałem Volfim. – odpowiada Mark podpierając głowę na ramieniu.
Volfi (jak go pieszczotliwie nazywa) to jego 15 letni volkswagen pasat b5. Zazwyczaj unika jazdy nim po Warszawie, ale widać dziś zrobił wyjątek. Nie jestem pewna czy to przez jego wcześniejsze przypuszczenia, czekającej go poważnej rozmowy. Jednak cieszy mnie świadomość, że ominie mnie wątpliwa przyjemność pokazywania się w takim stanie innym. Po 10 minutach siedzę wygodnie w beżowym fotelu Volfiego. Mark rusza, a ja rozluźniam się wsłuchując w miarową pracę wycieraczek i uśmiecham sama do siebie. Lubię jeździć z Markiem. Byliśmy razem na kilku wycieczkach za miasto i zawsze jazda była jednym z najprzyjemniejszych elementów takich wypraw.
-          Ufasz mi? – pyta nagle.
-          Zależy w jakiej kwestii. – odpowiadam przyglądając się mu uważnie.
-          Chcę Cię teraz zabrać do siebie.
-          To nie jest dobry pomysł. – staram się nie pokazać natychmiastowej zmiany mojego nastroju.
Jedna z odgórnych zasad dotyczy nie odwiedzania mieszkań poddanych. To oni są zobowiązani odwiedzać mnie, na moim terenie, na moich warunkach. Nadchodzi znajomy skurcz w okolicy żołądka i lodowaty dreszcz przechodzi mnie wzdłuż kręgosłupa.
-          Izra, zrozum, to dla mnie ważne. Przecież było tak przyjemnie i naturalnie, tak po prostu. Chciałbym Ci pokazać kawałek mojego świata. Właśnie teraz.
Najrozsądniej byłoby odmówić. Logika podpowiada, że on wykorzystuje sytuacje, a to zawsze jeszcze bardziej komplikuje relacje. To co się dzieje od dłuższego czasu pomiędzy nami jest wystarczająco pogmatwane. Zjeżdża na chodnik i zatrzymuje się nie wyłączając silnika.
-          Izra, proszę. Tylko ten jeden raz. Proszę. – przewierca mnie na wskroś tymi swoimi szklistymi zielono – niebieskimi oczami.
-          Dobrze, ale o dwudziestej, chcę być z powrotem w domu. Odwieziesz mnie.
Sama nie mogę uwierzyć, że to powiedziałam. Podświadomie wiem, że robię błąd, że nie powinnam, że będę tego mocno żałować. Mark uśmiecha się szeroko.
-          Nie pożałujesz. Przyrzekam.

„Już żałuję!!!!!!!!!” – wrzeszczy głos w mojej głowie.

7 komentarzy:

  1. Cieszę się, że w końcu dałaś radę wrzucić kolejną część swojej opowieści. Czekam już na ciąg dalszy spotkania z Markiem (bo chyba takowy nastąpi, prawda?). A jak znów będziesz tak zwlekać i odmawiać nam czytelniczkom przyjemności czytania, to nie omieszkam zafundować Ci 'wirtualnego' kopniaka (tak żeby trochę Cię zmotywować) ;) i mam nadzieję, że się nie obrazisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Asiu - możesz kopać (nie obrażę się) - tyle, że ja od dłuższego czasu "leżę" i czuję się jak "skopana". Bo jak się człowiek urodził z pieczątką "PECH" na czole to tak zostanie - nic tego nie zmieni. Jednak masz rację nie powinnam się tak ociągać. Kolejną część już piszę.

      Usuń
  2. Normalnie chyba po łapkach cię strzelę ;-) kurczaki tyle czekałam i nadal muszę czekać bo z tego wpisu nic co mnie interesowało się nie dowiedziałam :-( ładnie to tak wodzić za nos??? Proszę cię bardzo postaraj się zamieścić ciąg dalszy w miarę szybko :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się i przyjmuje karę z pokorą. Należy mi się. Ale wiesz, że ze mną ostatnio kiepsko - a teraz jeszcze gorzej. Przepraszam...

      Usuń
  3. Izro!
    Skąd u Ciebie takie przekonanie o własnym pechu?
    Wydaje mi się, że jesteś na tyle mądrą osobą, żeby tak nie uważać!
    Nie wolno! Zakazuję Ci!
    A to, że się robi coś wbrew rozsądkowi albo wbrew swoim wcześniejszym założeniom... Cały urok życia na tym polega. :D
    Trzymaj się!!! Trochę optymizmu. Będzie ok.
    No i pisz dalej.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozbisumaniona żono.... nie, to nie chodzi o to co się dzieje pomiędzy mną a "moimi facetami". Do tych spraw podchodzę zawsze z dużym dystansem. Pech dotyczy spraw związanych z bardzo bliską mi osobą i mojej bezsilności. Czasami mi się marzy, żeby być prawdziwą wiedźmą i mieć moc "zabierania" i "przenoszenia" na siebie bólu i choroby.....

      Usuń
  4. Hej jest tam kto? Gdzie się znowu podziewasz?

    OdpowiedzUsuń