Łączna liczba wyświetleń

...

...

wtorek, 28 stycznia 2014

Piekiełko część I

To jeden z tych dni kiedy czas ucieka zbyt szybko i wiem że nie mam na to wpływu. Szaro stalowe niebo niezauważalnie zmienia się w gęstą czerń pochłaniającą kształty i kolory. Resztki śniegu gdzieniegdzie odbijają się dziwnym odcieniem niebieskawej szarości bezskutecznie próbując rozproszyć ciemności dookoła.
Kiedy major Kryszkowiak zagląda do mojego pokoju odruchowo odrywam wzrok od monitora i spoglądam na ścienny zegar. Jest parę minut po siedemnastej i wiem co za sekundę usłyszę więc już zaczynam posłusznie kiwać głową.
-          Czas się zbierać. Skończysz jutro.
-          Tak jest.
Wiem, że major mi nie rozkazuje tylko prosi, jednak podświadomość wciąż podszeptuje że tu w biurze hierarchia zawsze obowiązuje.
Major jest poczciwym 73 – latkiem, który z pobłażliwością i jednakową atencją traktuje wszystkich. Jednak Ci którzy dali się zwieść jego łagodnemu uśmiechowi i próbowali w jakikolwiek sposób wykorzystać „staruszka” szybko pożałowali swojego postępowania. Jego umysł zawsze pracuje na najwyższych obrotach. Jest przenikliwy. Potrafi odczytać myśli drugiego człowieka w parę chwil, prawie jak doświadczony mentalista.
Widzę, że major nie odpuszcza i nadal stoi w drzwiach, więc zapisuje ostanie zmiany i wyłączam system. Uśmiecha się łagodnie do mnie i wycofuje na korytarz.
-          Do jutra. – słyszę zanim zamyka za sobą drzwi.
-          Do widzenia. – bardziej mruczę, odpowiadając.
Zbieram się i po pięciu minutach jestem na dole pod prysznicem. Zmywam z siebie dzień w pracy, ale ograniczam przyjemność, bo wewnętrzny zegar pogania mnie coraz bardziej. Przez chwile myślę, które z przebrań już mogę na siebie włożyć i postanawiam oprócz koronkowej bielizny teraz także włożyć pończochy. Resztę czyli rozłożystą krótka spódniczkę z falbankami i koronkową kamizelkę z bufkami wciskam w reklamówkę. Będę musiała się przebrać na miejscu w łazience.
W wyobraźni nabijam się spazmatycznie z siebie samej. Pod grubym długim płaszczem i zgrzebną wełnianą sukienką mam teraz koronki i pończochy, a na nogach ulubione trapery. Potwierdzenie tezy żeby nie osądzać zawartości po opakowaniu.

*          *          *
Taksówkarz zgodnie z prośba zatrzymuje się naprzeciw liceum. Co prawda mam jeszcze parę metrów do przejścia, ale wolę kierowcy nie podawać dokładnego adresu. Wyciągam klucz, żeby potem nie szarpać się z torebką i idę w stronę znanej piwnicy. Zimny wiatr przeszywa mnie swoimi igiełkami. Docieram do blaszanych drzwi i przez chwilę siłuje się z zamkiem, w końcu udaje mi się otworzyć drzwi i szybko wchodzę do środka, pamiętając o tym by z drugiej strony znów przekręcić klucz dwa razy. Wiem że pół metra przede mną zaczynają się schody w dół, więc dłonią szukam przycisku światła na ścianie. Skromna żarówka gdzieś w połowie schodów nikłą poświatą zalewa tunel prowadzący w dół. Schodzę ostrożnie. Otwieram kolejne tym razem drewniane drzwi trochę przypominające średniowieczną bramę, nad którą ktoś czerwoną farbą napisał:
„Lasciate ogni speranza, voi ch’entrate”
Po drugiej stronie za ascetycznym kontuarem dziewczyna w stroju stewardesy z ekskluzywnych linii lotniczych promiennie uśmiecha się do mnie i pyta:
-          Który krąg.
-          Siódmy.
-          Już czeka.
Podaję dziewczynie płaszcz, odbieram numerek i truchtem skręcam do łazienki.
Jednak się spóźniłam. Szybko przebieram się w resztę stroju, a ulubione trapery i sweter lądują w reklamówce. W szpilkach niestety nie mogę biegać, więc pozostaje mi wdzięcznie kroczyć korytarzem do piwniczki numer siedem, machając w dłoni szpicrutą.
Kiedy wchodzę do pomieszczenia widzę Marka z wyciągniętymi w górę rakami. Na nadgarstkach ma żelazne klamry do których przyspawany jest gruby łańcuch. Całość zawieszona jest na obręczy tuż pod sufitem. Jego lekko muskularne ciało pięknie napina się z każdym jego oddechem.
-          Długo na siebie każesz czekać Pani. – mówi patrząc mi prosto w oczy.
-          Nie pozwoliłam na siebie patrzeć!!! – warczę i w dwóch susach walcząc z przeklętymi obcasami dopadam do niego i uderzam końcówką szpicruty w jego tors.
Mark nie wydaje z siebie żadnego dźwięku, ale wiem, że musiał to poczuć, bo wyraz jego twarzy zmienia się natychmiast, a oczy szukają czegoś na kamiennej posadzce.

Przechodzę obok niego i podpinam pendriva do sprzętu, leżącego na drewnianej półce. Pomieszczenie wypełnia się dudniącymi dźwiękami z Legend Clannad. Piwniczka numer siedem, czyli siódmy krąg piekła na ścianach ma haki, łańcuchy, dziwnie poskręcane druty i cały arsenał wszelkiego rodzaju pejczy, pasków, batogów i innych przerażających narzędzi. Szpicruta w mojej ręce wygląda tu trochę zbyt delikatnie. Jakbym przyszła z o wiele łagodniejszego wymiaru. Ale ja wiem, że nie trzeba używać bólu żeby całkowicie podporządkować sobie „poddanego”.

8 komentarzy:

  1. No no no powiem tyle a zarazem aż tyle.....pierwsze koty za płoty powiem nawet więcej nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Jak na pierwszy raz wyszło całkiem nie źle. Będą z Ciebie ludzie haha no i pierwszą czytelniczkę też już masz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę mały lifting :) to tak jak w tej piosence.....Kombinuj dziewczyno.... ale powiem Ci, że jakoś cieplej tu od wczoraj się zrobiło tak więc zabiegi zdecydowanie udane. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, co ja bym bez Ciebie zrobiła;)

      Usuń
    2. To samo co beze mnie ale doceniam....nawet bardzo ;)

      Usuń
  3. O! widzę, że miano pierwszej już zajęte...cóż, pozostaje mi tylko być tą drugą ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow! Kobiecy, troszkę poetycki...O ile ten gatunek literatury może być poetycki...Widocznie stworzyłaś nowy :) Cudny :)

    OdpowiedzUsuń