Sierpniowe bezchmurne niebo delikatnie wiruje nad moją
głową. Spoglądam na prawo i widzę roześmianą twarz siostrzenicy. Jej blond
warkoczyki przy każdym ruchu wydają charakterystyczny dźwięk stukających
koralików. Jej śmiech i jasne promienie słońca prześwitujące przez liście
orzechowca wywołują przyjemne ciepło gdzieś wewnątrz. Huśtawki ze starych opon
nadal dają mi dużo radości. Wspomnienie dzieciństwa i długich wakacji u babci
na wsi, kiedy życie ograniczało się do ciągłego biegania po polach i leśnych
dróżkach. Kiedy wszystko dookoła pochłaniało całkowicie, bo każdy dzień
przynosił nową nieopowiedzianą historię.
-
Ciociu jeszcze troszkę, dobrze???
-
Tośka max pół godziny. – odpowiadam, choć dobrze wiem,
że spokojnie spędzimy tu jeszcze godzinę.
Wracając mała z córką Asi ładują się na pellety słomy i
skaczą z nich wydając gardłowe dzikie okrzyki. Uśmiecham się pod nosem i Aśka
idąca obok mnie szturcha mnie w ramię.
-
Co jest???
-
Dobrze mi. Chciałabym, żeby tak już zostało.
-
To zostań. Nikt Ci nie każe wracać do miasta.
-
Muszę, wiesz że muszę.
Aśka wykrzywia na chwilę usta. Dbała o mnie przez te
ostatnie trzy dni. Jak to ona „chuchała i dmuchała” żeby tylko mnie
porozpieszczać, żebym tylko wypoczęła. Wiem, że chce dobrze, ale nie mogę
zostać. Łatwo byłoby się przyzwyczaić do spokojnego życia na wiosce, gdzie czas
zwalnia do prędkości snu kota. Zbyt łatwo.
Wieczorem dostaje sms’a od siostry, sześć słów: „Janusz nie
żyje. Nie mów Tosi.” Nie do końca rozumiem. Świadomość nie chce przyjąć
znaczenia słów. Dopada z opóźnieniem jak fala uderzeniowa. Spokojnie idę do
łazienki i zamykając drzwi opieram się o ścianę ześlizgując się na zimne
kafelki. Łapię urywane oddechy i po chwili ciemne plamki przed oczami zlewają się
w jedną wielką czerń. Boli, ale nie fizycznie. A ja muszę to poczuć. Musi boleć
fizycznie, bo ten drugi ból jest nie do wytrzymania. Kiedy z czerni znów
zaczynają wyłaniać się kształty, wstaje i zaczynam szukać. Wreszcie znajduję na
jakiejś półce, małe nożyczki do paznokci. Siadam na krawędzi wanny, rozchylam
uda i ostrzem przeciągam po wewnętrznej stronie. Ból ciepłą falą rozchodzi się po ciele. Cienki krwawy ślad napełnia się czerwienią. Już dobrze. Spokój....
* * *
Po pogrzebie biorę dodatkowy tydzień urlopu i zamykam się w
domu. Nie chcę się z nikim widzieć, nie chcę nic robić, chcę się upodlić i chcę
żeby przestało mnie ściskać od środka. Żeby przestało dusić. Nadal nie rozumiem
dlaczego zmarł. Zdrowy facet w sile wieku. Mój przyrodni brat. Mój szczery,
prostolinijny, dobroduszny brat. Mapę polski znał na pamięć, bo większość życia
spędził za kierownicą. Nie lubił użalania się nad sobą. Lubił swojską kuchnie i
zimną wódkę. Dbał o rodzinę. I choć żony nigdy nie pokochał tak jak kiedyś
kochał inną – tą pierwszą, starał się jej zapewnić jak najlepsze życie.
Pracował cały czas dla rodziny, dla swoich chłopców. Nigdy nie pozwalał sobie
na próżniacze dziwne zachcianki. Nigdy nie zrobił dla siebie nic
ekstrawaganckiego. Żył i pracował prosto z małą lampką przed sobą z napisem
MOJA RODZINA. A teraz już go nie ma. Już nie ma.
Zamykam się w swoich czterech ścianach, śpię do dwunastej i
upijam Jim Beam Black’iem. Wlewam w siebie płynny bursztyn, który łagodnie
rozmazuje świat przed moimi oczami. Łyk za łykiem, szklanka za szklanką –
czekam, aż Burbon przestawi odbiór rzeczywistości na nie-odczuwanie. Jakiś szum
nadal nie pozwala mi się zapaść wystarczająco głęboko i wciąż ściska, mocniej i
mocniej. Chcę żeby bolało fizycznie, a nie tak. Wlokę się do kuchni i z szuflady
ze starymi rupieciami wyciągam brzytwę. Świat lekko chwieje się przed moimi
oczami. W pamięci szukam tego bólu, który pozwalał uciec od wszystkiego, ale
nie mogę sobie przypomnieć. Oglądam lewą dłoń. Brzytwa kusi, więc wreszcie
nacinam lekko skórę nadgarstka wzdłuż żyły obserwując przez zamglone oczy jak
powoli krew zaczyna sączyć się na szafkę i moją koszulę. Szum narasta, robi mi
się ciepło i miękko. Odpływam.
* * *
Budzi mnie przenikający kujący zimny dreszcz. Krzyczę, ale
czyjeś mocne ramiona trzymają mnie w uścisku i nie pozwalają na żaden manewr.
Otwieram powieki i widzę jego jasne oczy z rozszerzonymi źrenicami wpatrujące
się we mnie z lekkim przerażeniem. Lodowaty prysznic siecze wprost na moją
głowę, atakując falami zimna i dreszczy. Mateusz ściska mnie mocno. Jest cały
przemoczony, tak samo jak ja.
-
Puść mnie!!! – piszczę, bo to jedyny rodzaj dźwięku
który wydobywa się z mojego gardła.
-
A możesz już sama stać??? – pyta jak zwykle, tym swoim
łagodnym tonem.
-
Pewnie że mogę.
Puszcza mnie delikatnie i dopiero teraz czuję jak nogi
uginają się pode mną.
-
Jednak nie możesz. – kwituje w ostatniej chwili
chwytając mnie w pasie i podtrzymując przed upadkiem.
-
Co się do cholery dzieje???
-
Upiłaś się i rozcięłaś sobie nadgarstek.
Spoglądam na lewą rękę i powoli dochodzi do mnie co robiłam
ostatniego dnia.
-
A Ty co tu robisz???
-
Słyszałem że coś spada i musiałem sprawdzić co się
dzieje.
-
Jak to słyszałeś??? To gdzie byłeś że słyszałeś. –
głowa zaczyna mi pulsować z bólu i czuje jak żołądek robi fikołka.
-
Stałem pod drzwiami.
-
Po jaką cholerę????!!!!
-
Bo nie wychodziłaś od dwóch dni i wyłączyłaś telefon. A
obserwuje Cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć że to nie jest Twoje normalne
zachowanie.
Odpycham go od siebie, jednym susem wychodząc spod prysznica
i wymiotuje wprost do umywalki. Torsje męczą mnie dłuższą chwilę i znów robi mi
się słabo. Nie widzę. Ale czuje jak Mateusz staje za mną i lekko masuje mi
kark. Wreszcie przestaje wymiotować i odkręcam zimną wodę spłukując
żółć i ochlapując twarz. Mateusz podaje mi ręcznik i pomaga stanąć.
-
Dlaczego to robisz? Dlaczego przy mnie jesteś?
- Bo tak. Bo chcę.... Bo myślę, że Ty też mnie chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
- Bo tak. Bo chcę.... Bo myślę, że Ty też mnie chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Każdy w życiu traci kogoś bliskiego i z której strony by tego nie rozpatrywać nigdy nnie jest na to odpowiednia chwila....trzeba się z tym pogodzić takie jest życie. Mnie martwi zupełnie coś innego a mianowicie twój sposób radzenia sobie ze stratą. Dlaczego się okaleczasz, w ten sposób ranisz nie tylko siebie ale też swoich bliskich?
OdpowiedzUsuńMilo, ranię tylko siebie - i robię to od dawna. Tylko w ten sposób jestem w stanie zapanować nad tym co dzieje się w mojej głowie. Zazwyczaj nie przekraczam granicy - tym razem dałam się ponieść, bo alkohol przytłumił mnie wystarczająco, żebym przestała logicznie postrzegać konsekwencje tego co robię. Ból fizyczny przypomina że żyję i na chwilę pozwala zniwelować ten drugi ból, który uwierz mi jest gorszy, o wiele gorszy.
UsuńMiłego
Oj Izra, fizycznie może i ranisz tylko siebie ale innych bo jak widzą co robisz na pewno nie są zadowoleni z tego tytułu.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie :-)