Wiosna atakuje zmysły swoją nieprzyzwoicie krzykliwą
odsłoną. Dookoła jaskrawe żółcie forsycji i zielenie na trawnikach kłują oczy,
słodki zapach kwitnących jabłoni i bzów całkowicie wypełnia nos otumaniając –
nie pozwalając myśleć trzeźwo. Wszystko rozkwita, budzi się do życia po szarej
męczącej zimie. Nie jestem w stanie myśleć racjonalnie, nie umiem się skupić,
czuję się przytłoczona nadmiarem kolorów i zapachów. Słońce skrzy się w
czyściutkich szybach wystawowych i idąc do pracy wciąż mrużę oczy. Kiedy tylko
przymykam na chwilę powieki zamiast spokojnej czerni widzę pomarańczowo
czerwone kręgi. Ciepło – gorąco zostaje gdzieś głęboko wewnątrz mnie i żarzy
się całymi dniami, domagając się rozładowania. Ciało spragnione śmiechu,
dziecinnych podskoków, niepohamowanych pisków. Wszystkiego, co pozwala łapać
życie w swojej najbardziej radosnej postaci. Mam ochotę uciec na jeden dzień,
odpocząć i wchłaniać ten rozbuchany błogostan wiosennej ekstazy, ale wiem, że w
biurze nadal mamy dużo pracy. Nie mam sumienia zostawiać majora samego, bo mimo
wszystko jest najprzyzwoitszym pracodawcą, z jakim miałam kiedykolwiek okazję
pracować.
Z samego rana dostaje sms’a od Marka: „Mam ochotę na gorzką
czekoladę – dasz się skusić????”. Zastanawiam się chwilę, czy powinnam się zgadzać
na jego warunki. Teoretycznie lubię tą grę i chętnie dziś dałabym się namówić
na małe szaleństwo, ale... tak to dręczące mnie od dłuższego czasu „ale”.
Ostatnio zbyt często zdarza mu się naginanie układu. Tak jakby za wszelką cenę
próbował udowodnić, że to, co nas łączy jest przesycone zupełnie innym
odcieniem uczuć. Jakby naznaczał mnie, piętnował na swój specyficzny sposób.
Siedem lat upłynęło za szybko. Nie wiem, w którym momencie zaczęły się te nasze
chore gierki na „przetrzymanie”, które z nas potrafi lepiej zmanipulować
drugie. Po ostatnim spotkaniu zgrabnie unikałam z nim kontaktu, bo też i nie
było czasu, żebym mogła w spokoju przemyśleć i coś konkretnego postanowić.
Powinnam zadzwonić do Olgi, bo tylko ona potrafi spojrzeć na nasz układ obiektywnie
i podpowiedzieć, co robić, ale nie mam ochoty dziś na poważne rozmowy. Dziś
chcę się zabawić. Lekko, beztrosko, bez wszystkich dodatkowych „niuansów”. Chcę
poczuć, że żyję. Chcę zachłysnąć się całą paletą emocji, wykorzystać czas,
który nastał i przez chwilę znów poszybować w górę jak na łańcuchowej karuzeli,
kiedy miałam 12 lat.
Odpisuję na sms-a: „Dziś bawię się w zielone.”
* * *
Wychodzę z pracy parę minut po siedemnastej. Jest idealnie.
Zbite chmury zapowiadają deszcz, ale dziś odczytuję to jako miły dodatek –
wiosenne oberwanie chmury mile widziane. Spacer, bez dodatkowych obciążeń i
pośpiechu. W wyobraźni widzę jak wielu przede mną delektowało się możliwością
podziwiania Warszawy w piękny wiosenny dzień. Na chwilę przestawiam się na inny
wymiar odbioru rzeczywistości i cofam się do czasów Warszawy międzywojennej.
Aleja Szucha wyglądała wtedy bardzo podobnie. Mijam kolejny monumentalny gmach
na Szucha 25 mrużę oczy i mija mnie dziewczę w sukience z pasem w okolicy
bioder i w czółenkach t-bar na niezbyt wysokim obcasie. Krótkie czarne włosy
zawinięte w fale okalają jej twarzyczkę. Zaraz za nią dostojnym krokiem idzie
leciwy szarmancki jegomość w idealnie skrojonym garniturze i pięknie przycięta
bródką a’la Van Dyke. Z oddali widzę też matkę z małą córeczką. Kobieta z
kapeluszem cloche wygląda jak Pola Negri ściągnięta prosto z fotosu filmowego,
a pięcioletnia dziewczynka w marynarskiej sukience jedną rączkę ma zaciśniętą
na matczynej dłoni, a w drugiej trzyma okrągłego, czerwonego lizaka i wpatruje
się w niego swoimi dużymi oczyma jak w największy skarb przez cały czas
tajemniczo się uśmiechając. Chwila mija, czar pryska – wracam do tu i teraz.
Reszta ulicy nie jest już tak malownicza. Dochodzę do Placu na Rozdrożu i
przechodzę na światłach kierując się na otwarta bramę Parku Ujazdowskiego. Mark
stoi, nerwowo wpatrując się w zegarek. Wychodzi naprzeciw i lekko ustami muska
mnie w policzek.
-
Nie wiedziałem, o której wyjdziesz z pracy i kwitnę tu
już od 45 minut. – mówi z nutką pretensji w głosie.
-
Trzeba było zapytać. O ile sobie przypominam, zawsze
odpowiadam na Twoje pytania.
-
Nie chciałem Ci przeszkadzać. – mówi i wygina usta w
ten ledwo zauważalny grymas oznaczający zniecierpliwienie.
Przez moment wpatruję się w jego przejrzyście turkusowe
tęczówki gdzieniegdzie przeplatane złocistymi niteczkami. Nie chcę teraz
skupiać się na wojnie podjazdowej, jaka toczy się między nami od dłuższego
czasu, więc uśmiecham się promiennie pokazując mu swój cudownie wiosenny
nastrój. Chcę się z nim podzielić tą dziecięcą radością wypełniającą mnie dziś
po brzeg jestestwa. Chcę go ogrzać oddechem swojego wnętrza, chcę żeby poczuł
się tak dobrze jak ja. Łapię go za niespodziewanie lodowatą rękę i kieruję kroki w stronę parku.
Park jest jednym z tych magicznych miejsc, gdzie można
odpocząć od tłoku i pośpiechu miasta. Tu na chwilę czas zwalnia do prędkości
snu kota. Uwielbiam ten zakątek Warszawy. Idziemy powoli trzymając się za ręce,
delektując zielenią dokoła. Jest mi dobrze, choć powietrze zaczyna gęstnieć.
Ciężkie burzowe chmury nadciągają i wiem, że lada chwila poczuje na skórze
pierwsze krople deszczu.
-
Coś się dzieje, prawda??? – pyta, stając nagle i lekko
szarpiąc moje ramie. Odwracam się i patrzę na niego.
-
Nic się nie dzieje, co miałoby się dziać??? – wzruszam
ramionami.
-
Bo Ty nigdy się tak nie zachowujesz, nigdy nie jest tak
po prostu. Zawsze trzymamy się ról, scenariusza, zawsze odgrywasz swoją grę.
Zawsze wszystko wcześniej ustalamy. Więc coś musi się dziać, a ja chyba nie
jestem na to przygotowany. Nie chcę zmian.
Patrzę wprost w jego oczy i dopiero teraz to zauważam. On
się boi. Jest sparaliżowany strachem. Spodziewał się poważnej rozmowy, myślał,
że chce się go pozbyć. Jego przywiązanie lekko łechta moje ego, ale nie
zamierzam tego teraz wykorzystywać.
-
Tak musimy porozmawiać, ale nie dziś, nie teraz i nie
tutaj.
-
To, co my tu robimy, po co tu przyszliśmy???
-
Czekamy na burzę. – uśmiecham się szelmowsko, podchodzę
do niego najbliżej jak się da i wspinając się na palcach całuję go.
Mój język drąży, władczo podporządkowuje sobie wnętrze jego
ust, drażni jego język. Czuję jak jego ręce zaczynają błądzić po moich plecach
i mocować się z materiałem sukienki. Zaczyna mi brakować oddechu, więc odpycham
go od siebie i raptownie łapię łyk powietrza. Obracam się na pięcie i zaczynam
biec przed siebie. Nie mam z nim najmniejszych szans, jednak chcę, żeby mnie
gonił, żeby poczuł ten nagły przypływ energii, żeby adrenalina zaczęła krążyć w
jego ciele nadając mu odpowiedniej temperatury. Biegnę najszybciej jak umiem
nie oglądając się za siebie, ale tuż przy brzegu stawu jego ramiona chwytają
mnie w pasie i obracając mocno przyciągają do siebie. Ściska mnie troszkę za
mocno i czuje jego przyspieszony oddech gdzieś w okolicy ucha. Lekki dreszcz
przechodzi mi wzdłuż kręgosłupa. Jego ręce już gorące jak zawsze zaczynają
błądzić po moim ciele. Znów odpycham go od siebie, ale szybko chwyta mnie za
przeguby i teraz nie mam już możliwości wykonania jakiegokolwiek manewru.
-
Już mi nie uciekniesz. – szepcze mi wprost do ucha
wywołując kolejny dreszcz.
Zaczynam chichotać jak mała dziewczynka. Widzę w jego oczach
iskierki. Schyla się i czuję jego język na mojej szyi, obojczyku, karku.
Zaczynam oddychać głębiej i moje dłonie same odszukują ścieżkę do zamka jego
dżinsów, ale słyszę grzmot i rozsądek podpowiada, żeby przenieść się w bardziej
zasłonięte miejsce. Pierwsze ciężkie dwie krople lądują na moim karku i stróżka
chłodu biegnie po moich plecach w dół.
-
Chodź. – mówię do Marka ciągnąc go w stronę drzew
stojących ładnych parę metrów dalej. – Musimy się schować.
Jeszcze chwila jego ociągania i nagle ściana deszczu moczy
nas w ciągu paru sekund. Bawełna sukienki przykleja się szczelnie do mojego
ciała, a ja śmieje się w głos, przymykając mokre powieki.
-
To przez Ciebie, chodź wreszcie.
Tym razem posłusznie pozwala się prowadzić. Patrzy
zaskoczony na swoja całkowicie przemoczoną koszulę i kiwa z niedowierzaniem
głową. Znajdujemy miejsce pod płaczącą wierzbą. Teraz Mark przylega do moich
ust i pozwala mi poczuć jego pragnienie. Przyciska mnie swoim torsem do pnia
drzewa i sam kieruje moją dłoń na wybrzuszenie na dżinsach. Całuje nachalnie,
prawie boleśnie, jednocześnie sięgając jedną ręką pod moją sukienkę pod
przemoczone figi. Przeciąga jednym palcem po szczelinie. Jego palec drąży dalej
a kciuk drażni moja wrażliwość. Gdzieś we mnie budzi się gorące, wrzące
pożądanie. Z letniego wiosennego nastroju zostaje już tylko chęć osiągnięcia
spełnienia. Pocieram go przez spodnie, słysząc zduszone charczenie. Chce mnie
teraz. Na chwile przestaje mnie rozgrzewać tylko po to by ściągnąć mi figi. Po
chwili to ja siłuję się z przemoczonymi dżinsami przyklejonymi do jego bioder.
Mój puls szaleje. Wreszcie czuje jak jego rozgrzany pal wciska się we mnie
trzema szybkimi ruchami. Zasysam całe powietrze do płuc i przygryzam wargę do
krwi. Daje mi chwilę i lekko zmienia pozycję owijając sobie moje nogi wokół ud,
unosząc mnie w górę i opierając całkowicie na swoich biodrach. Znów schyla się
całując moje włosy i szyję, usta. Potem zaczyna wbijać się we mnie na przemian
szybkimi i wolniejszymi ruchami. Mokre ocieranie staję się nieznośne, ale on
wciąż balansuje na granicy nie pozwalając ani sobie ani mnie skończyć. Drażni
się ze mną, więc w końcu wymuszam pojedynczy skurcz prowadząc nas do wspólnego
finiszu. Gorąco przechodzi ze mnie na niego i przez chwilę szum w uszach
odbiera mi oddech. Jego końcówka drży głęboko wewnątrz mnie i czuję jak lepkie
ciepło powoli przesuwa się po moich udach. Opadam z sił, ale on nadal trzyma
mnie lewą ręką, prawą opierając się o pień drzewa. Jego oddech czuje na włosach
gdzieś powyżej lewego ucha.
-
Teraz chcę Cię jeszcze bardziej. Uzależniłem się. –
dyszy.
No nareszcie wrzuciłaś i to w gorącym rytmie :) Pięknie malujesz kolorami te. swoje opowieści kolejny raz przeniosłaś mnie w swoją historię....miły poranek tym samym mi zafundowałaś ;) Moja droga nie znikaj już na tak długo proszę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się,że wróciłaś.Bardzo mi brakowało Twoich opowieści! Dzięki:)
OdpowiedzUsuńDzięki dziewczyny - przepraszam i obiecuję poprawę;)
OdpowiedzUsuńTak sobie czytam ten wpis ponownie i muszę stwierdzić że odważna z ciebie dziewczynka ;-)chociaż wiem że przypadkowy podgladacz może dodać pikanterii. Park publiczny ludzi sporo chociaż padało więc może się wyludniło....no i napewno w danej chwili nikt z was o tym nie myślał ale powiedz czy pomyślałaś wogóle że może zaistnieć taka sytuacja?
OdpowiedzUsuńPomyślałam;) Faktycznie ludzi tego dnia nie było. Może to przez dziwną duchotę przed burzą;) Nie jestem typem ekshibicjonistki i gdyby więcej ludzi się kręciło, na pewno szybko bym otrzeźwiała i zakończyła zabawę. Ja lubię kontrolować sytuację - im większa kontrola tym większa moja frajda. A reszta tego dnia upłynęła niezgodnie z moimi zachciankami i to mnie trochę wytrąciło z równowagi, ale o tym jeszcze napiszę;)
UsuńNo teraz to mnie zaintrygowałaś.... Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg historii ;) i mam nadzieję że nie będę musiała robić tego tak długo jak ostatnio :)
UsuńIzra,obiecałaś nie zostawiać nas na długo... Podziel się z nami kolejną pikantną i fascynującą opowieścią :)
OdpowiedzUsuńNo i no i no i co??? Obiecałaś ;-)
OdpowiedzUsuńDziewczyny - tym razem nie moja wina, mam przejściowe kłopoty z netem:( cztery dni pod rząd był u mnie Pan od neta (z tak nieprzyjemnymi facetami rzadko miewam do czynienia) i tak przekombinował, że w niedziele już nikt z mojego pionu nie miał neta - więc dodatkowo mi się od sąsiadów oberwało:(
OdpowiedzUsuń