Szary październikowy poniedziałek przytłacza depresyjną
aurą. Po drodze do pracy marznę bardziej niż zwykle i pierwszy raz w tym roku
zaczynam się zastanawiać nad przygotowaniem na następny dzień cieplejszego
zestawu ubrań. W pracy w swojej klitce odpalam system i szlag mnie trafia kiedy
widzę, że zamiast się wczytać zaczyna się raz za razem restartować. Dzwonię do
działu IT i proszę, żeby przysłali kogoś z adekwatną wiedzą. Po godzinie
przychodzi pryszczaty chudzielec z rudą czupryną i dziwną namiastką brody.
Kwadrans zabiera mu stwierdzenie, że „Niestety komp umarł śmiercią naturalną i
nie ma się co dziwić, bo to siedmioletni staruszek.” Trochę marudzi kiedy
proszę, żeby jednak zaniósł „staruszka” do ich działu i żeby spróbowali
odzyskać z niego tyle danych ile się da. Na odchodnym stwierdza, że mam
szczęście, bo właściwie to dziś już nie popracuję. Dzwonię do działu kadr z
pytaniem czy w takiej sytuacji mogę się ulotnić i po potwierdzeniu zbieram się
w ciągu paru minut. Wychodząc z pracy o tak wczesnej porze zachłannie wdycham
powietrze i napawam odrobiną wolności. „Blue monday” staje się „Lovley day”. Idę rozkoszując się
jesiennym, popołudniowym deszczem. Obserwuję rozproszone światła
przejeżdżających samochodów i próbuje znaleźć odpowiednie określenie dla
nastroju, który wślizguję się podskórnie coraz głębiej z każdą następną kroplą
i gnieździ się gdzieś wewnątrz mnie odnajdując swoje miejsce przeznaczenia.
Wchodząc na teren parku widzę starszą kobietę w granatowym prochowcu i
kapeluszu stylizowanym na lata trzydzieste i w przebłysku pamięci odnajduję
obraz Hoppera „Automat”. Nigdy nie mogłam się pogodzić z tytułem, bo wbrew
znawcom sztuki wcale nie dostrzegałam na nim „wypierania życia zgodnego z
naturą na rzecz rozwoju technologicznego”. Zawsze widziałam po prostu
wyalienowaną kobietę, na której twarzy malował się ten specyficzny wyraz
melancholii i tęsknoty za czymś, co jest zbyt ulotne by nadać mu odpowiednią
słowną definicję. Zatrzymuję się na chwilę i wciągam głęboko w płuca rześkie
powietrze. Wiem, że takiego dnia nie można zmarnować, więc odszukuje telefon i
pisze sms-a do Olgi.
„Jesteś dziś wolna?”
„Będę wolna za godzinę.”
„Przyjedziesz do mnie? Pogadamy na spokojnie? Zrobię
macchiatto ;)”
„OK. Będę za godzinę z minutami.”
Zdążyłam jeszcze wstawić ryż i pokroić warzywa gdy odezwał
się dźwięk domofonu. Olga z mokrymi włosami z których lekko krople skapywały na
jej bladą skórę ramion stanęła w drzwiach.
-
Podać Ci ręcznik??? – pytam, widząc wściekłość malującą
się na jej delikatnej twarzyczce.
-
Nie nabijaj się ze mnie. Część drogi musiałam iść na
piechotę, bo idiota taksówkarz wpakował nas w jakiś gigantyczny korek na
alejach.
Łagodnieje, kiedy wchodzimy do mojego pokoju i przynoszę jej
gorącą intensywnie aromatyczną kawę w wysokiej szklance. Z głośników sączy się
leniwe Chris Botti i widać jak z sekundy
na sekundę na jej twarz wpływa wyraz odprężenia. Uwielbiam ją obserwować. Lata temu
próbowałam naśladować jej płynne ruchy, ale nigdy nie udało mi się nawet w
połowie osiągnąć takiej gracji. U mnie zawsze wygrywała zbyt duża ekspresja,
nerwowość. Olga powoli upija pierwszy łyk i zaczyna swoje przesłuchanie. Każdą
odpowiedź najpierw kwituje lekkim kiwnięciem i dopiero po dłuższej chwili
dopytuje o kilka szczegółów, jakby próbując nakreślić specyficzny obraz
ostatnich dwóch miesięcy. Czoło marszczy tylko słysząc o incydencie z brzytwą.
Widzę jak jej usta zaciskają się w prostą wąską linię, a jej twarz tężeje z
napięcia, ale nie komentuje ani jednym słowem, czekając, aż dopowiem historie
do końca.
-
Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie??? – w jej głosie nie
słychać pretensji, raczej rodzaj rozżalenia.
-
Nie miałam siły. Chciałam być sama. Chciałam, żeby
przestało boleć. Chciałam uciec.
Znów kiwa głową, dając sobie chwilę na „przetrawienie”
informacji.
-
Wiesz, że jesteśmy ze sobą związane, że jesteś mi
najbliższa i doskonale zdawałaś sobie sprawę że prędzej czy później i tak się
dowiem.
-
Przepraszam, nie chciałam Cię dodatkowo nakręcać.
-
Nie rób tego więcej. Nie chowaj się przede mną. Ja i
tak Cię zawsze znajdę.
Odstawia szklankę z kawą na stoliku i bierze najpierw moje
dłonie w swoje ręce potem przesuwa je wyżej aż do łokci.
-
Pamiętasz? – trzyma mnie mocno jak wtedy, kiedy byłyśmy
jeszcze nastolatkami i „po wszystkim” przyrzekałyśmy sobie, że zawsze będziemy
dla siebie najważniejsze, bo tylko razem możemy przetrzymać wszystko co
najgorsze.
Potem rozmawiamy o książkach, koncertach, filmach i czas
płynie zbyt szybko. Olga sama zaczyna coraz częściej spoglądać na zegarek.
Wiem, że to znak, że już jest gdzieś spóźniona, ale wreszcie mi ulżyło, że się
przed nią wyspowiadałam i teraz najchętniej zatrzymałabym ją na noc. Znam ją
jednak wystarczająco, żeby nie robić sobie nadziei. Wymyka się, mijając w
drzwiach Matiego.
Obserwując ich mierzące się spojrzenia wyczuwam dziwny
rodzaj napięcia pomiędzy obojgiem. Jakbym na chwilę stała się specyficznym
rodzajem membrany tłumiącej dwie odmienne siły. Kiedy tylko Olga wychodzi,
Mateusz chwyta mnie za ramię i wymusza spojrzenie mu prosto w oczy.
-
Co ona tu robiła? Po co przyszła? – staram się wydostać
ramię z jego zaciśniętych palców, ale mi się nie udaje.
-
Puść, to boli. – posłusznie puszcza moje ramię. W
wyobraźni widzę już kolejny siniak. – Przyszła, bo ją zaprosiłam. Chciałam z
nią pogadać. Dawno się nie widziałyśmy.
-
Nie chcę żebyś się z nią zadawała. To nie jest
towarzystwo dla Ciebie.
-
Słucham???!!! – czuje jak adrenalina zaczyna krążyć w
moim krwiobiegu i wiem, że za moment serce niebezpiecznie mi przyspieszy. – A
skąd Ty ją znasz, co?! I co Ty o niej wiesz?!
-
Nie istotne. Nie chcę, żebyś się z nią spotykała, nie
chcę, żeby się tu kręciła podczas mojej nieobecności. – jego głos zwyczajowo
łagodny, gryzie się z treścią wypowiadanych przez niego słów.
-
Ty chyba sobie w kulki lecisz? – prycham ironicznie,
ale czuje jak policzki zaczynają mnie piec i zdaje sobie sprawę, że przestaję
panować nad własnymi odruchami. – Chcesz mi czegokolwiek zabraniać??? Chyba Cię
totalnie popierdoliło??!! Kim Ty jesteś, żeby mi dyktować warunki???!!! Kim
jesteś, żeby mi mówić z kim mam się zadawać????!!!! – wiem, że krzyczę, ale nie
umiem się już wycofać.
-
Może nie jestem ideałem, ale teraz tu jestem. Jestem i
będę. I znoszę wystarczająco dużo Twoich walniętych zachowań, żeby mieć prawo
głosu. I nie chce żebyś się z nią zadawała. Rozumiesz?! – robi krok i znów
boleśnie zakleszcza swoje wielkie dłonie na moich ramionach i zaczyna lekko mną
potrząsać, jakbym była jedynie szmaciana lalką.
-
A mnie mało obchodzi czego chcesz. Ona jest dla mnie
ważniejsza, niż Ty. Zawsze będzie?! I puść mnie do jasnej cholery, bo to boli.
– szarpię się. Puszcza mnie, jednak stoi zbyt blisko. Jestem wściekła. On
wpatruje się we mnie, chwyta moja twarz w obie ręce i całuje. Wymusza
pocałunek, choć moje zaciśnięte szczęki skutecznie mu to uniemożliwiają.
-
Czemu taka jesteś? – pyta łagodnie biorąc oddech.
-
Wyjdź. – wrzeszczę wprost w jego twarz. – Nie mogę na
Ciebie patrzeć. Mam Cię dość.
Przez moment się waha, ale potem zabiera ręce, robi dwa kroki w tył i
kieruje się w stronę drzwi. Trzaśnięcie jest tak mocne, że futryna lekko się
trzęsie. Potem zalega głucha cisza. I słyszę tylko moje nadal zbyt szybko
bijące serce.