Najpierw myślę, że żartuje, że się zgrywa, ale po dłuższej
chwili uzmysławiam sobie, że to nie wygłup, że on jeszcze czegoś chce i że
właśnie odkrył w jaki sposób może to dostać. W myślach zaczynam powtarzać do
siebie – Tylko spokojnie. Tylko nie panikuj!!!!! I zbieram siły żeby się
opanować
-
Natychmiast mnie rozwiąż! – mój głos jest stanowczy,
ale lekko drży.
-
Nie wywiązałaś się z umowy, więc musisz jeszcze chwilę
wytrzymać. – unosi głowę opierając się ramieniem na moich obojczykach i znów
wykrzywia usta w tym prawie makiawelicznym uśmiechu.
-
Przestań żartować, umowa to umowa. Dałam się związać.
Poddałam się. Teraz mnie rozwiąż. – całą siłę woli skupiam się nad opanowaniem
rozdygotanych strun głosowych, ale i tak w moim głosie słychać desperacje. Nie
jestem w stanie panować całkowicie nad ciałem, bo strach lodowatą falą sunie
powoli tuż pod moją skórą.
-
Jak to było poddanie to ja jestem dalajlama. – prycha.
– a mówiłaś że, mogę z Tobą robić co mi się rzewnie podoba dopóki mi się nie
poddasz.
-
Pozwoliłam Ci się związać, pozwoliłam Ci robić wszystko
na co masz tylko ochotę, więc teraz nie próbuj wymuszać więcej niż ustalaliśmy.
Miał być raz, jeden raz, nie więcej. – mówię przybierając coraz bardziej
zgrzytliwy ton.
Znów zaczynam coraz bardziej szamotać nadgarstkami i łapać
krótkie hausty powietrza. Świadomość podpowiada, że jeszcze kilka minut i
zmęczenie nie pozwoli mi w jakikolwiek sposób zapanować nad odruchami i staram
się uspokoić, ale nie mogę. Nie umiem.
-
Moja droga… zmanipulowałaś mnie i oszukałaś, a umawialiśmy się że tym
razem nie będziesz pogrywać w te swoje chore gierki. – powoli unosi się na obu
rękach i wreszcie się ze mnie wysuwa. Chwile się waha po czym robi krok nade
mną i opierając się plecami o ścianę siada prostopadle do mojego wyciągniętego
ciała układając swoje pięty przy moim udzie i łydce.
-
Rozwiąż mnie do jasnej cholery!!!
-
Czy możesz choć na chwile przestać grać. – opiera
łokcie o kolana i jedna ręką przeczesuje włosy. – mogłabyś???? Choć na parę
minut. Spróbuj, może nawet Ci się spodoba??? – wbija we mnie poważne spojrzenie
z ta odrobiną smutku w kącikach oczu i gdzieś wewnątrz mnie jakiś skurcz w
klatce piersiowej daje mi znać, że tą partię on wygrał.
Nie mogę myśleć racjonalnie, bo przed oczami zaczynają
pojawiać się czarne okręgi. Szarpie unieruchomione ręce, które bolą coraz
bardziej i czuję łzy bezsilności napływające powoli do oczu. Niech to szlag,
nie dam rady. Narasta dudnienie w uszach i czarne kręgi zapełniają się
całkowicie. Jeszcze sekunda i zapadam w głuchą pustkę.
Strych. Światło i duszne, gęste powietrze w którym jak
magiczny pył wróżek wiruje kurz. Napięte mięśnie pulsują bólem. Choć brak mi
sił, nadal bezwiednie pociągam i szarpię związanymi rękami i stopami.
Zaschnięte otarcia natychmiast się otwierają i znów pieką. Mocno. Ból mnie
męczy, choć bardziej nieznośny jest zapach. Smród. Powietrze dokoła jest nim
przesiąknięte tak samo jak ja i muszę mocno się koncentrować, żeby
powstrzymywać odruch wymiotny. Odwracam głowę w prawo. Ta druga bardziej wisi
niż stoi. Ma zamknięte oczy. W jej pozie jest coś niepokojącego.
-
Śpisz?! – bardziej charczę niż mówię.
-
Nie, Mała. Nie śpię. Ale Ty powinnaś się przespać.
Odwracam głowę z powrotem i patrzę w stronę zamkniętego
brudnego okna. Jasne światło dnia przenika wszystko dookoła. Drobinki kurzu
nadal migotają tuż nade mną, a ja nie umiem nie podziwiać tej pięknej gry
światła, choć chciałabym, żeby dokoła mnie było jedynie pogorzelisko to, które
właśnie dogasa wewnątrz mnie.
-
Izra, Izra, otwórz oczy! Słyszysz, natychmiast otwórz
oczy!!! – ktoś szarpie moimi ramionami.
Czuję się mocno oszołomiona, jakby ktoś nagle wyciągnął mnie
raptownie z samego dna głębokiego jeziora.
-
Zostaw mnie. – powoli podnoszę powieki. Widzę
zmarszczone czoło Mateusza i jego mocno pociemniałe tęczówki.
-
Lubisz mnie straszyć. – jego głos w tonie łagodnym jak
zwykle nie pasuje do dziwnego wyrazu twarzy. Musiałam stracić przytomność.
Ręce mam już wolne więc szybko odpycham go od siebie i
próbuje wstać, ale zbyt mała ilość tlenu nadal wywołuje lekkie przekłamanie
odległości i ląduje z powrotem na łóżku. Mateusz szybko mnie obejmuje. Zaczynam
lekko drżeć. On sięga po koc i przykrywa mnie.
-
To nie z zimna – warczę. – Możesz już sobie iść i
zostawić mnie w spokoju?! – staram się opanować wściekłość, ale nie daję rady.
-
Nie mogę, nie chcę.
-
To czego chcesz???!!! Czego Ty ode mnie jeszcze
chcesz???!!! – wrzeszczę z wściekłości. Poczucie osaczenia wywołuje stare dawno
ukryte demony. Wiem, że on nie rozumie i że nigdy nie zrozumie, bo musiałby
przejść dokładnie to samo, a tego nie życzyłabym najgorszemu wrogowi. Jestem
zmęczona. Nadgarstki parzą od podrażnionej skóry, głowa pulsuje nieprzyjemnie i
wiem że teraz nie jestem w stanie racjonalnie myśleć.
-
Chcę Ciebie, prawdziwej Ciebie. Chcę z Tobą rozmawiać,
móc Cie dotykać, móc Cie naprawdę poczuć.
Zaczyna do mnie docierać, że on nie zadowoli się tym co
dostawali inni. Nie chce tylko erotycznego haju, sensualno – emocjonalnych
dreszczy, seksu, chce mnie, całej mnie. Tylko jak, na miłość boską????? Jak????
Drżę bardziej ze złości nad własną niemocą, niż z
wściekłości na niego. Znów obejmuje mnie i przytula, jakby próbował uspokoić
rozhisteryzowanego dzieciaka.
-
Co mam zrobić? – pytam ze zmęczoną rezygnacją w głosie.
-
Szczerze ze mną porozmawiać. No wiesz. Taka wymiana
myśli na głos. – jego próby ironizowania, choć absolutnie nieadekwatne,
powodują że mimowolnie unoszę kąciki ust.
-
Postaram się odpowiedzieć na klika pytań. – głos już mi
nie drży.
-
Nie kilka pytań, prawdziwa rozmowa.
-
Postaram się. – kiwnięciem głowy potwierdzam swoje
słowa.
Nachyla się. Przez chwile ogląda obtarcia. Schodzi z łóżka,
sięga po bokserki z podłogi i wychodzi do łazienki. Zerkam na jego pośladki i
sama siebie karcę w duchu – „kobieto” on właśnie przekroczył wszystkie granice
jakie narzucałaś przez lata, a ty gapisz się na jego tyłek, nie przeczę
nadzwyczaj zgrabny, ale jednak to tylko tyłek.
Mateusz wraca siada naprzeciwko mnie i najpierw smaruje
nadgarstki maścią arnikową, nakłada gazę i kilkakrotnie owija bandażem. Na
koniec opatrzone nadgarstki unosi w górę i lekko całuje, najpierw prawy potem
lewy.
-
Przyrzekam, już nigdy nie sprawić Ci bólu. – mówi
wpatrując się w moje źrenice.
-
Nie przyrzekaj.
Pochyla się i kładzie delikatny pocałunek na moich
spierzchniętych wargach. Wielki mężczyzna z dużymi niezgrabnymi dłońmi całuje mnie
delikatniej niż ktokolwiek inny, a ja mimo wszystko nie umiem się pozbyć tego
okruszka strachu uwierającego moją podświadomość.