Tuli mnie dłuższą chwile. Czuję się trochę jak
pisklak w jego żelaznym uścisku. Nie wiem czy to przez moje przytłumione
zmęczeniem zmysły, zamiast czułości wyczuwam władczość w jego zaciśniętych na
mnie ramionach, ale nie mam siły protestować, nie ma we mnie nawet krzty oporu.
Jego ramiona wreszcie się odprężają a jego palce powoli zaczynają przesuwać się
w stronę mojego karku. Opuszkami dotyka linii pomiędzy skórą a włosami. Dreszcz
przechodzi przeze mnie jakby z opóźnieniem. Moje ciało jest zbyt zmęczone, zbyt
obolałe, żeby reagować naturalnie.
-
Tak długo czekałem. Chce cię
jeszcze bardziej, jak to w ogóle możliwe. – mówi zachrypniętym głosem wprost do
mojego ucha.
Nie czeka na moją odpowiedź, pochyla głowę
bardziej i po chwili czuję jego mokre, gorące pocałunki na szyi. Chciałabym
mieć siłę by cieszyć się jego podnieceniem, jego potrzebą odczuwania mnie...
mojego ciała, zamiast tego jestem jak zepsuta marionetka, w której większość
sznurków się porozciągała i poruszają kukiełką w nieskoordynowany sposób. Jestem
jak lalka wyjęta z makabreski. Sama trzymam się jedynie siłą woli. Szczypie
mnie policzek i nagle przypominam sobie o opasce na udzie i wiem że muszę jak
najszybciej ją zdjąć i opatrzyć dziurki po kolcach. Delikatnie kilkukrotnie
odpycham Matiego od siebie, ale jego ciało lgnie jeszcze bardziej w moją
stronę.
-
Muszę do łazienki.
-
Teraz??? – nie ukrywa swojego
niezadowolenia.
-
Tak, teraz. – odpowiadam
najbardziej stanowczym tonem jaki jestem w stanie z siebie wydusić.
Wchodząc do łazienki, czuje jak cała siła
uchodzi ze mnie wraz z jednym wydechem jak spuszczone powietrze z nagle przekłutego
balonika. Widok zasłaniają mi wielkie czarne kręgi a wzdłuż kręgosłupa wślizguje
się gorąca lawa, ogłuszając i odcinając mnie skutecznie od rzeczywistego świata.
Odruchowo opieram się plecami o ścianę żeby mimo wszystko nie upaść. Przymykam
powieki wsłuchując się w tą małą wewnątrz mnie powtarzającą w kółko: „Będzie
dobrze, wszystko będzie dobrze.” oddycham spokojnie i głęboko, bo dopóki mózg
ma tlen jestem w stanie zapanować nad ciałem. Odliczam do piętnastu i otwieram
oczy. Obraz nadal nieco pożółkły ale już nie czarny – jest lepiej.
Idę do apteczki i sięgam po jodynę i
bawełniane płatki. Przy ściąganiu rajstop rozmazuje krew na skórze i przez chwile,
ułamek sekundy widzę scenę z spływem prysznica z „Psychozy” w technikolorze,
potem odkręcam zimną wodę przemywam dziurki po kolcach, wycieram bawełnianymi
płatkami i wreszcie delikatnie skraplam jodyną żeby odkazić otwarte rany.
Wstaje i przyglądam się zdziwiona zmęczonej, podrapanej na policzku twarzy w
lustrze. Zimną wodą ochlapuje twarz i trę najmocniej jak się da – mam ochotę
krzyczeć, krzyczeć ile tylko powietrza w płucach, żeby wykrzyczeć z siebie cały
ten mierny bezsensowny ból, ale nie mogę. Zamiast krzyku czuje tylko szczypanie
nadchodzących łez. I płyną złośliwie gorące bezgłośne mieszając się z lodowatą
wodą. Wycierając twarz przez moment wpatruje się w czarne ślady po tuszu do
rzęs – test rorschacha – przemyka mi przez głowę.
-
Wszystko w porządku? – Mati niecierpliwi się za drzwiami.
-
Tak tak, już wychodzę.
Nie jestem pewna jak długo wytrzymam, bo czuje
się jakby wszystkie mięśnie buntowały się przed najmniejszym nawet ruchem. Ból
i odrętwienie bólem nic więcej we mnie nie ma. Otwieram drzwi i znów ciężkie
ramiona Matiego oplatają mnie szczelnie. Teraz już nie bawi się już w czułości.
Jego usta zachłannie wpijają się w moje. Nie zauważa nawet spuchniętego
przygryzienia, które mnie drażni – bardziej niż powinno. Jego usta są chciwe,
język nachalny. Jedną rękę nadal trzyma mnie mocno drugą opuszcza i wkłada między
uda, szybko odnajdując wzgórek, bez odrobiny pieszczoty mocno pociera przez
materiał majtek. Nie zauważa braku reakcji. Widzi tylko czerwone policzki i czuje
gorącą skórę.
-
Chcę Cię… bardzo – charczy wprost
do mojego ucha.
-
Szybko. – wyduszam z siebie.
Ta wewnątrz mnie ze złością tupie nogą, ale na
to żeby się przed nią tłumaczyć też nie mam siły.